Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 55

Alicja

Kiedy moje stopy zetknęły się z lądem, dosłownie chciało mi się skakać ze szczęścia. Diego nie podzielał tego entuzjazmu, ale wyraźnie zdecydował zastosować swoją technikę spełniania próśb, żeby uciszyć swoje wyrzuty sumienia oraz przekupić skrzywdzoną przez siebie osobę.

Od dłuższego czasu, nie obdarowałam go nawet jednym słowem. Nie robiłam tego, aby go ukarać. Po prostu nie wiedziałam, o czym miałabym z nim rozmawiać. O ochocie na to, nie wspominając.

Wciąż tylko zastanawiałam się, co zrobić i coraz bardziej przekonywała mnie myśl o odejściu.

Nie uważałam, że będzie łatwo. Zwłaszcza, że wciąż miałam złamaną rękę, więc znalezienie pracy, nie zapowiadało się na łatwe zadanie. Nie wspominając o tym, że w zasadzie... nic nie posiadałam. Nawet miejsca, gdzie mogłabym pomieszkać przez jakiś czas.

- O czym tak myślisz? - Rozmyślenia przerwał głos Diega.

Chyba przeczuwał, co planowałam.

- Chcę odejść - oznajmiłam, odnajdując w sobie resztki odwagi.

Ręce pociły mi się ze stresu, a na dokładkę drżały tak bardzo, że aż sie o siebie martwiłam. W oczach znów pojawiły się łzy, bo Diego... był chyba moim największym rozczarowaniem.

Długi czas, planowałam zniknąć bez słowa, ale... jakoś nie potrafiłam. Zwłaszcza, gdy on zdobył się na szczerość, by wyznać mi prawdę o swojej zdradzie. Bez względu na to, w jaki sposób to przekazał.

Mężczyzna spiął się, usilnie odwracając ode mnie wzrok.

Nie wiedziałam, jaką reakcję bym wolała. By po prostu dał mi odejść, czy stał się zaborczy i zabronił mi tego kategorycznie. Ale on wybrał ciszę. Przytłaczającą, nieznośną ciszę, która trwała całą drogę do samochodu.

Wsiedliśmy do środka, a gdy drzwu zatrzasnęły się, Diego wreszcie na mnie spojrzał.

Spojrzał tak niezwykle pustym, pełnym bólu wzrokiem, którego chyba nie zapomnę do końca życia.

- Przemyślałaś to dobrze?

- Diego... - Już miałam zabronić mu walki z tym co postanowiłam, ale nie pozwolił mi mówić.

- Nie, Alicjo. Masz prawo być zła. Nie powinienem był... Nie powinienem był w ogóle... - Przerwał nagle, jakby chciał powiedzieć coś niestosownego, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. - Jesteś wolnym człowiekiem i możesz robić co chcesz. Jeśli chcesz jeszcze dziś, odstawię cię do Polski.

- Nie musisz. Wystarczy mi bilet - powiedziałam, a wtedy rozległ się dzwonek telefonu Diega.

Odebrał, po czym przez dłuższą chwilę słuchał monologu rozmówcy bez słowa.

- Nie szkodzi. I tak już wracam do Anglii. Zajmę się nim sam - oznajmił opanowanym głosem, po czym zaraz się rozłączył.

- Kim się zajmiesz?

- Jak wrócimy do domu, kupię ci bilet. - Nie odpowiedział na pytanie.

Odpalił silnik i zaraz ruszył w kierunku domu.

Nie rozumiałam dlaczego nie czułam ulgi. Może jednak liczyłam, że będzie chciał o mnie walczyć... że da mi okazję do stawiania się. Jednak było zupełnie inaczej.

Żałowałam, że nie pożegnam się z Vee ani Santiago, ale potem doszłam do wniosku, że tak będzie mi łatwiej. Uniknę pytań, a też nie chciałam oczerniać Diega w ich oczach.

Mimo to, przed wylotem coś mnie tknęło i zdecydowałam, że napiszę chociaż list do Santiago. Z przeprosinami, że... w taki sposób się żegnam. Zasługiwał na to, bo zawsze oferował mi swoje wsparcie i traktował jak córkę.

Choć znaczna część mnie, żałowała rozstania z Diegiem, rozsądek skutecznie przytłumił jej lament. Wiedziałam, że jeszcze długie miesiące będę płakała w poduszkę, ale musiałam zrobić to teraz, nim zaangażowałam się w to jeszcze bardziej.

Obejrzałam się ostatni raz za Diegiem, który został za bramką i odwróciłam głowę, żeby nie dojrzał łez.

Smutna rzeczywistości! Wróciłam! Aby dalej wieść smutne życie!

Bajka się skończyła, nim na dobre się zaczęła.

Koniec

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro