Rozdział 47
Diego
Na oddział wpadłem jak strzała. Tak jakbym mógł nie zdążyć i stracić swoją jedyną szansę na zobaczenie jej.
Gdy stanąłem w drzwiach, przez dobre kilka chwil, patrzyłem z niedowierzaniem na tę drobną, skrzywdzoną dziewczynę ze sporym otarciem na kości policzkowej, zabandażowaną głową i niezliczoną ilością aparatury, kabelków oraz innych rurek wpiętych w to zmęczone ciało.
Przez dobre minuty, sterczałem jak kołek, nie mając odwagi podejść. Nie wiadomo dlaczego. Ten widok bolał mnie straszliwie, a za razem przywoływał wszystkie złe wspomnienia. Budziły się moje wszystkie demony przeszłości, które jakoś dotychczas udawało mi się chować w szafie.
To było takie znajome i chyba właśnie dlatego tak bardzo napawało przerażeniem. Jednak tym razem, nie mogło skończyć się źle.
Podszedłem niepewnie do łóżka, aby zaraz delikatnie wsunąć swoją dłoń w jej i uścisnąć ją lekko. Choć pewnie nawet tego nie czuła, ani nie miała świadomości, że byłem, wmawiałem sobie, że moja obecność zdziała cuda.
Da jej siłę do walki, bo jakoś... podświadomie będzie wiedziała, że czekam aż się obudzi.
- Obiecaj, że jej nie powiesz! - zażądałem głosem nieznoszacym sprzeciwu, ale to nie robiło wrażenia na moim ojcu.
- Obiecam, jeśli ty obiecasz, sam jej o tym powiedzieć.
W głowie wciąż brzmiały mi słowa Santiago, który dosłownie wściekł się po tym, co zastał w moim gabinecie.
Byłem winny tego wszystkiego. Nie potrafiłem sobie wybaczyć, że nie dopilnowałem jej i pozwoliłem, żeby dosypali do drinka Alicji jakiegoś gówna, a potem ją wykorzystali. Ale żadne z nas, nie spodziewało się, że na tego typu imprezie, ktoś będzie wstanie zrobić coś takiego! Przy takiej ilości ludzi! Przed nosem ochrony, a przede wszystkim moim! Nie mogłem sobie darować, że podszedłem do tego tak emocjonalnie, że nawet jej nie wysłuchałem, ani nie pomyślałem, że nie zrobiła tego z własnej woli! Najbardziej jednak żałowałem, pocieszenia się Jessicą.
Cała reszta nie była ważna. Oskarżyłem Alicję niewinnie. To ona została ofiarą, którą omyłkowo potraktowałem okrutnie. Powiedziałem o wiele za dużo, ale to dało się jeszcze naprawić. A czy będzie mnie chciała, jeśli dowie się, że od razu przeleciałem Jess?
Byłem taki bezradny i wściekły na siebie. Wiele bym dał, żeby się obudziła, znów uśmiechała, tuliła ufnie, a potem wybaczyła wszystko, żyjąc ze mną długo oraz szczęśliwie.
- Zdrowiej skarbie. - Pocałowałem jej czoło, po czym pogładziłem te piękne włosy. - A ja zajmę się wymierzeniem sprawiedliwości - dodałem ciszej.
- Przepraszam, że musiał pan czekać. - Do środka weszła starsza kobieta o jasnych włosach spiętych w koka, białym kitlu z przewieszonym przez kark stetoskopem.
Jej specyficzne buty na niewielkim koturnie, wydawały dość głośny stukot, gdy przechadzała się po jasnych płytkach, którymi wyłożono podłogi.
- Nic nie szkodzi - mruknąłem i musiałem zmusić się do odwrócenia wzroku, bo nie chciałem wyjść na niegrzecznego, gdy patrzyłem na jej za mocno podkreśloną dolną powiekę czarną kredką. - Coś nowego?
- Niewiele. Stan pacjentki jest stabilny. Ma wstrząśnienie mózgu, złamaną rękę, dwa żebra są pęknięte i ogólnie jest dość poobijana. A z racji, że w jej krwi wykryto obecność m tak zwanej pigułki gwałtu, zostało złożone zawiadomienie na policję oraz zostało dokonane badanie ginekologiczne.
- Coś wiadomo? - Starałem się brzmieć spokojnie, ale to nie było ani trochę łatwe, gdy myślałem sobie, że miałem tego sukinsyna przed sobą i nic nie zrobiłem!
- Nie ma śladu spermy, więc jeśli do czegoś doszło mężczyzna musiał użyć prezerwatywy.
- Jeśli?
- Ginekolog nie ma pewności, czy na pewno doszło do wykorzystania. Jest to naprawdę ciężkie, zwłaszcza, że nie ma oczywistych śladów, gdyż ofiara pod wpływem GHB nie wyrywa się, ani nie broni.
- Rozumiem. Proszę ją otoczyć jak najlepszą opieką i informować mnie o wszystkim. Jeśli się obudzi, proszę o natychmiastowy kontakt!
- Oczywiście! - zapewniła, a zaraz potem odwróciłem się, żeby zaraz wyjść z tego koszmarnego miejsca, śmierdzącego środkami odkażającymi. O depresyjnej atmosferze i monotonnych jasnych kolorach.
Musiałem się otrząsnąć, a przede wszystkim pokazać, że intryga się nie udała i pociągnąć odpowiedzialnych za to wszystko do odpowiedzialności.
***
- Zebrałem wszystkich jak chciałeś! To skandal i również chcę, aby sprawca za to zapłacił! - powiedział wściekle Thompson, prowadząc mnie do wnętrza budynku, gdzie miał zebrać całą obsługę, która pracowała tamtego dnia. - Nie daruję nikomu, kto do tego się przyczynił oraz zakłócił bezpieczeństwo, oczerniając moją rodzinę. Zapłaci cała ochrona!
Zależało mi zwłaszcza na obecności wszystkich ochroniarzy, bo o ile twarzy do końca nie pamiętałem, to byłem pewien na dziewięćdziesiąt procent, że na podłodze leżał typowy strój zwykłego ochroniarza, przypominający kombinezon.
- Przygotowałeś również wszystkie nagrania z kamer?
- Oczywiście, Diego! Wszystko o co prosiłeś - oznajmił, po czym wprowadził mnie do ogromnego okazałego salonu, gdzie znajdowała się masa pracowników.
Mieli przerażenie wymalowane na twarzy, a to jedynie dodawało mi wrogości oraz pewności siebie. Role się odwróciły. Teraz to ja mogłem uśmiechać się bezczelnie, bo intryga, w której maczali palce po same łokcie się nie udała, dzięki... wypadkowi i badaniom, które natychmiast wykonali lekarze.
- Będę wspaniałomyślny! - Zamierzałem udawać dobrego, choć domyślałem się, że prędzej czy później sprawca wyda się, widząc, że wszystko wyszło na jaw. - Jeśli wszyscy zamieszani w aferę z moją narzeczoną przyznają się do wszystkiego i opowiedzą jak było, wraz z pobudkami, daruję im życie - powiedziałem, na co na wszystkich padł blady strach.
Znała mnie cała Anglia, więc bez wątpienia nie potraktowali moich słów jak żartu. Zdawali sobie sprawę z mojej pozycji oraz tego, że nie daruję nikomu krzywdy wymierzonej rodzinę.
Patrzyłem po wszystkich zebranych, ale żaden z nich, nic nie mówił.
- Moja oferta ma ograniczony czas - dodałem, bo liczyłem, że załatwimy to szybko i uwierzą w te bajeczki o mojej litości, ale trzymali język za zębami hardo. - W takim razie... Jacob! - Kiwnąłem głowę na mojego człowieka. - Pakuj wszystkich na przesłuchanie - rzuciłem, gdy nagle wystąpiła jakaś kobieta przy tuszy i zaczęła lamentować:
- Cały wieczór spędziłam w kuchni! Przygotowywałam na bieżąco posiłki i mam za to zostać ukarana? Jesteście potworami! Bez honoru! Mi wystarczy, że nie cofnięto moje wynagrodzenie za ten incydent, z którym nie miałam absolutnie nic wspólnego! Czego jeszcze pan ode mnie chce?!
- Proszę nie mieć pretensji do mnie, tylko dla tego, kto skrzywdził i oczernił moją narzeczoną. Jeśli pani coś wie, lub zna sprawcę, proszę go wydać. A reszty nie spotkają żadne konsekwencje - obiecałem, ale kobieta i tak jeszcze chwilę się wahała, międląc w dłoniach kuchenny fartuch.
- Słyszałam tylko, że z tą dziewczyną był, któryś z ochroniarzy. Katrina widziała, jak prowadził ją na górę.
- Katrina? - Rozejrzałem się z nadzieją, że zaraz wystąpi, jednak dopiero mówczyni, wyciągnęła ją na środek.
Miała ciemne włosy, związane w kucyk, a całe jej drobne ciałko, ubrane w typowy strój pokojówki, czy kelnerki, składający się z czarnej sukienki z białym kołnierzykiem oraz fartuszkiem obwiązanym dookoła bioder, trzęsło się jak galareta.
- Nie bój się. Nic ci nie grozi. - Zapewniłem. Starałem się brzmieć jak najspokojniej. - Powiesz nam, co widziałaś?
- Ja nie mam z tym nic wspólnego!
- Spokojnie. - Podniosłem ręce w geście uspokojenia. - Nikt cię o nic nie oskarża! Po prostu... -Przerwałem, bo dojrzałem kątem oka jak jeden z ochroniarzy próbował się wymknąć. - Jacob! Złapcie go! - zawołałem, na co moi ludzie natychmiast ruszyli biegiem za wskazanym mężczyzną. - Co widziałaś? - Chwyciłem jej dłoń, aby zwróciła uwagę z powrotem na mnie i powiedziała prawdę. Mogła znać jakieś szczegóły, a czułem, że gdybym zabrał ją razem z tym ochroniarzyną, zemdlałaby z przerażenia i niczego bym się nie dowiedział.
- Widziałam... tylko... - jąkała się, a do jej oczu napłynęły łzy. Przez to coraz bardziej miałem wątpliwości, czy nie była przypadkiem winna. - Jak jeden z ochroniarzy... prowadził kobietę na górę. Po-pomyślałam, że musiała przesadzić z alkoholem i odesłaną ją do jednego z apartamentów, żeby ochłonęła...
- Czy ten ochroniarz, to ten? - Kiwnąłem głową w kierunku znajomego chłopaka, którego przyprowadził zmachany Jacob.
Dziewczyna spojrzała na niego, ale wyraźnie bała się mówić.
- Uwierz. Nie zaszkodzisz mu już bardziej, a nawet ochronisz innych - mruknąłem zachęcająco, więc przytaknęła.
- Dziwka! - wrzasnął do niej, za co oberwał od Jacoba w brzuch, tak mocno, że aż zgiął się w pół.
- Grzeczniej! - warknąłem.
- Ja jej nic nie zrobiłem! Nawet jej nie tknąłem!
- To zaraz ustalimy - powiedziałem, uśmiechając się złowieszczo. - Reszta na razie jest wolna, ale mają nie opuszczać miasta i być w stałym kontakcie z tobą - rzuciłem, po czym razem z naszym na razie jednym winowajcą, ruszyliśmy do miejscowych lasów, gdzie mieliśmy własną salę przesłuchań.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro