Rozdział 45
Diego
Byłem przybity. Z jednej strony nie miałem ochoty na nic, ale z drugiej zmuszałdm się do pracy, żeby zająć czymś głowę. Nie pomagało.
Moja wyobraźnia wciąż podsuwała mi obraz Alicji, uprawiającej seks z tamtym facetem.
W pewnym sensie nie docierało to do mnie. Wolałem, żeby okazało się to jakimś koszmarem, albo bardzo głupim, nieudanym żartem. Jednak choć bardzo chciałem, nie mogłem się z niego wybudzić.
Ciszę przerywaną jedynie przez stary, drewniany zegar, wiszący na ścianie przerwało pukanie. Do środka, bez czekania na wezwanie, weszła Johanna z zatroskaną miną.
Doceniałem to, że było jej mnie żal, choć wcale nie musiało, bo w końcu tylko tu pracowała. Ale to w pewnym sensie miłe, gdy widzisz, że zależy na tobie komuś obcemu. Nawet jeśli liczyło się dla niej to miejsce pracy.
- Zrobiłam obiad. Może przyjdzie Pan... - Zlękła się, gdy nawiązałem z nią kontakt wzrokowy. - Do jadalni - dokończyła niepewnie, jakby przekazywała mi jakieś straszne wieści, za które mogła stracić życie.
- Przyjdę - odpowiedziałem smętnie, pomimo tego, że wcale nie miałem ochoty ani wstać, ani jeść.
Zwłaszcza jeśli mój ojciec zamierzał próbować mnie pocieszać, gdy wcale nie chciałem tego roztrząsać.
Johanna uśmiechnęła się lekko, aby zaraz wyjść.
Westchnąłem cicho, a następnie potarłem twarz dłońmi, żeby zmusić się do przybrania maski.
Ojciec chciał dla mnie dobrze. Wiedziałem o tym, ale czasami żałowałem, że nie pozwalał mi przeżywać wszystkiego tak jak tego potrzebowałem. Dlatego musiałem się otrząsnać i chociażby na czas obiadu, udawać, że zdrada Alicji już nic nie znaczyła.
Po kilku chwilach, w końcu podniosłem się, aby zaraz znaleźć soę w jadalni, gdzie panowała napięta atmosfera. Wyjątkowo Vee nic nie opowiadała, a Santiago dziubał w talerzu, nawet nie obdarzając mnie spojrzeniem.
Nie zdziwiłbym się, gdyby czuł się winny, bo jakby nie patrzeć, nalegał, żebym dał jej szansę. I takie oto były skutki, złotych rad oraz wychodzenia ze strefy komfortu!
Nagle rozległ się dźwięk telefonu, ale kompletnie to zignorowałem. Nie miałem humoru, żeby zadbać o interesy, bo kazałbym wszystkich zabić.
Przez kilka chwil znosiliśmy coraz głośniejsze dzwonienie, jednak cierpliwość stracił Santiago.
- Dom rodziny Martinez. Słucham? - warknął, a z każdą chwilą, gdy rozmówca coś mówił, jego twarz stawała się coraz bardziej przejęta i nawet trochę blada.
- Tak znam... ale... - wymamrotał, po czym zaraz zamilkł, na co od razu zmarszczyłem brwi. - Oczywiście. Dziękuję za informację - powiedział oszołomiony i zaraz się rozłączył.
- Co się stało? Ukradli nam nasze pieniądze? No mów, jak los postanowil mi jeszcze dojebać?! - warknąłem, na co Vee aż zastygła w bezruchu ze strachu.
- Alicja miała wypadek - oznajmił cicho.
Przez chwilę patrzyłem na niego bez słowa, dławiąc w sobie impuls, żeby rzucić jedzenie i do niej jechać. Wciąż zapominałem, że była zwykłą suką.
- Co w związku z tym? W ogóle kto dzwonił i skąd miał do nas kontakt? Ona go im podała? - zapytałem agrsywnie, bo myślałem, że wyraziłem się dostatecznie jadno, że ma spierdalać.
- Dzwonili ze szpitala. Jest nieprzytomna, ale z racji, że nie mają jej dokumentów, chwycili się pierwszego lepszego tropu. A Vee dała Alicji twoją wizytówkę ze swoimi bazgrołkami. Musieli zatem uznać, że...
- Dość! - Urwałem ten wywód. - Ona już nie ma z nami nic wspólnego.
- Ale Diego... - Chciał dyskutować, jednak nie pozwoliłem mu na to.
- Mogła bardziej uważać. - Wzruszyłem ramionami. - A przede wszystkim mnie nie zdradzać. Może robić co chce. W tym umrzeć - powiedziałem, utrzymując z Santiago kontakt wzrokowy, po czym wstałem od stołu i nim na dobre zacząłem obiad, już nie czułem głosu, a potrzebę, zajęcia się czymkolwiek.
***
Mój humor ani trochę nie ulegał poprawie. Nawet kiedy wyzerowałem pół karafki burbonu, wcale mi nie ulżyło, a nawet wręcz przeciwnie. Zrobiło mi się ciężej na sercu.
Coraz częściej przyłapywałem się na myśli, że może powinienem tam pojechać. Zobaczyć jak się ma, coś pomóc, ale zaraz przychodziło opamiętanie.
To rozdarcie męczyło mnie jeszcze bardziej niż sama nienawiść, którą czułem jeszcze rano.
Powtarzałem sobie, że mam prawo być wściekły i zostawić ją na pastwę losu, bo zasłużyła. A im więcej tam wyślałem, tym więcej budziło się wątpliwości.
Znów rozległo się pukanie, po czym do środka po raz kolejny zajrzała Johanna.
- Ma pan gościa. Wpuścić?
- Kto przyszedł? - zapytałem oschle.
Nie chciałem widzieć nikogo. Nie chciałem słuchać żadnych pociech, ani żalić się, czy dalej wyzywać z kimś Alicję od kurew i suk. Jednak jakoś nikt nie zamierzał dać mi upragnionego spokoju.
- Jessica. Wpuścić?
Choć moja podświadomość, krzyczała głośne: ,,Nie!", jakaś cząstka mnie, przytaknęła bezgłośnie, bo... oczekiwała pocieszenia od innej kobiety.
Już po chwili, do środka weszła seksowna, ponętna jasna blondynka w ślicznej, ciemnej sukience, której pasek idealnie podkreślał talię oraz dorodne piersi.
Instynktownie spiąłem wszystkie mięśnie, robiąc wszystko, aby ona również nie zauważyła mojego załamania, trawiącego resztkę złamanego serca.
- Jak się czujesz? - zapytała, po czym podeszła bardzo blisko biurka.
- W porządku. Coś konkretnego cię sprowadza? - zapytałem obojętnoe, a następnie sięgnąłem po pierwszy lepszy papier z biurka i zacząłem udawać, że pracuję, jak gdyby nigdy nic.
- Cieszę się. To potworne, co się stało...
- Jess... - Uniosłem dłoń, abg zamilkła. - Było. Minęło. Jestem zajęty - dodałem.
- Przepraszam. - Położyła dłonie na blacie i pochyliła się, dając mi lepszy wgląd w mocno wycięty dekolt.
Uśmiechnęła się zadziornie, gdy bezczelnie wykorzystałem okazję, napawając się tym widokiem.
- Myślałam, że potrzebujesz pocieszenia, ale jak widzę, trzymasz się dobrze. - Wyprostowała się, ku mojemu niezadowoleniu.
- Napijesz się czegoś? - zapytałem, podnosząc się i niespiesznie otworzyłem barek z alkoholami.
- Whisky! - rzuciła, a już zaraz trzymała w ręce szklaneczkę z alkoholem w kolorze ciemnego bursztynu.
Napiła się trochę i patrzyła mi zadziornie w oczy, aby zaraz rozebrać mnie spragnionym wzrokiem.
Wyzerowałem resztkę burbonu ze swojego szkła oraz z całych sił walczyłem z pożądaniem, które coraz mocniej dawało mi się we znaki.
Nie chciałem się tak szybko pocieszyć inną, ale to było silniejsze ode mnie.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, aż w końcu Jess przysunęła się trochę, stanęła na palcach i musnęła swoimi ustami moje usta, a to zadziałało jak zapalnik, bo zaraz chwyciłem jej pośladki, po czym usadziłem na biurku, całując ją bez opamiętania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro