Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31

Diego

- Uratowałeś mi życie... - wymamrotała, a jej jasne, wciąż pełne strachu oczy spojrzały na mnie z wdzięcznością.

- To... Nic takiego - powiedziałem skromnie, bo choć tego nie miałem w planach, cieszyłem się, że pomogło mi załatwić sprawę tak jak chciałem, bez dalszych negocjacji.

Poczułem jak delikatne, drobne dłonie Constanzy zaczęły masować moje przedramiona, sunąc coraz wyżej po moich mięśniach na ramionach. Oddychałem coraz szybciej i czekałem na rozwój sytuacji, bo nie zamierzałem w żaden sposób wykorzystać bardziej tej sytuacji, ani gwałtownie jej odepchnąć, ale kiedy jednoznacznie dotarło do mnie do czego zmierzała, ponieważ stanęła na palcach, żeby dosięgnąć do moich ust, musiałem to ukrócić.

- Mogę wiedzieć, co robisz? - zapytałem oschle, robiąc unik, na co momentalnie się speszyła.

- Chciałam... ci się tylko odwdzięczyć - odparła niepewnie i cofnęła się, po czym zaczesała ciemne włosy, które pchały jej się w oczy za ucho.

- Nie zrobiłem tego dla jakichś korzyści, ani nie potrzebuję odwdzięczania - oznajmiłem wyniośle, co wbrew temu co sądziłem, przyniosło odwrotny od zamierzonego efekt.

To, że odmówiłem, spowodowało, że chyba zaimponowałem jej jeszcze bardziej. Wpatrywała się we mnie niemal jak w jakąś gwiazdę, albo idola, a z każdą chwilą między nami rosło dziwne napięcie.

- Pójdę już. - Wyszedłem z powrotem na pokład, gdzie Alejandro pił, to niby obrzydliwe wino.

Ucieszyłem się na widok portu i miałem nadzieję, że moi ludzie nie zrobią niczego głupiego, gdy tylko dopłyniemy. W końcu musieli zauważyć, że łódź, na którą wsiadłem odpłynęła i może nawet zdążyli spanikować, w obawie przed tym co zrobią, jak się okaże, że nic nie zrobili, aby zapobiec tragedii.

Stanąłem obok mężczyzny, wyglądającego na już nie tyle wściekłego, co rozczarowanego, a może nawet zgorzkniałego.

- Płacę im tyle pieniędzy za nasze bezpieczeństwo - zaczął. - Zapewniam darmowych lekarzy dla nich i ich rodzin. Doszkalam, aby byli gwarantem naszego bezpieczeństwa, bez obaw, że pójdą do kogoś lepszego, a gdyby nie ty... - Spojrzał na mnie z uznaniem. - Nie miałbym córki. - Pokręcił głową z dezaprobatą. - Jestem twoim dłużnikiem.

- Nie zrobiłem tego dla jakichś zysków - powtórzyłem. - Niczego też mi nie brakuje. Postąpiłbym tak zawsze, bez względu na to, kto potrzebowałby tej pomocy. - Alejandro pokiwał głową z aprobatą.

- O ile dobrze pamiętam, jesteś wdowcem? - Przytaknąłem i miałem nadzieję, że nie będzie proponował mi pomocy w odnalezieniu rzeczywistych sprawców tego wypadku. - Skoro zależy ci na sojuszu, możemy jeszcze ciaśniej spleść nasze rody. Constanza to porządna dziewczyna. Wychowywana wedle starych zasad, która będzie ozdobą twojego domu. Urodzi ci syna i to z pewnością nie jednego jeżeli tego zapragniesz...

- Doceniam... - Przerwałem mu. - Ale moje serce jest znów zajęte. Jestem zaręczony. - Wykorzystałem pierwszą lepszą wymówkę.

I nie do końca skłamałem, bo choć Constanza była piękną, ponętną kobietą, nie mogłem wyzbyć się z myśli szmaragdowych oczu oraz delikatnych, blond loków Alice. Cholernie chciałem ją wreszcie znów zobaczyć, tym bardziej cieszyłem się, że udało się załatwić tę sprawę tak szybko.


***

Pomimo tego, że Samuel nalegał, abym został choć trochę dłużej; po degustował wina z naszej rodzinnej winnicy, zabawił się; musiałem odmówić, kłamiąc, że jechałem dalej zrobić objazd po innych naszych placówkach w Hiszpanii. W rzeczywistości miałem już kupiony bilet i plan dalszej podróży. Do Polski.

Nie zamierzałem przyznawać się przed nikim, a już na pewno nie przed Santiago, który chodziłby potem dumny jak paw, że zawróciła mi w głowie i nie mogłem bez niej dłużej wytrzymać. Pomimo tego, że cholernie się bałem, że nic z tego nie wyjdzie i dostanę bolesnego kosza, musiałem spróbować!

Dotąd chyba nie stresowałem się tak bardzo jakimś lotem. W ogóle nie wiedziałem, czego mogłem się spodziewać, ani czy szczątkowe informacje od Santiago będą wystarczające, żebym zdołał ją znaleźć. Najgorsze w tym wszystkim było to, że miałem znaleźć się na kompletnie obcym terenie. Ale czułem, że odnajdę Alice i zabiorę z powrotem do Anglii, gdzie zostanie najszczęśliwszą kobietą na ziemi, u boku najszczęśliwszego mężczyzny. Tak też sobie powtarzałem, żeby jednak nie zrezygnować.

Miałem do niej wiele pytań. Zwłaszcza na temat tego nagłego odejścia, po tym co zaszło między nami w nocy. Co prawda wtedy sam, myślałem o... takim rozwiązaniu moich rozterek. Nawet może z początku poczułem ulgę, ale szybko przekonałem się, że nie tego chciałem. I właśnie zamierzałem zawalczyć o własne szczęście. O szczęście, które myślałem, że straciłem bezpowrotnie wraz z żoną. Jednak teraz wierzyłem, że Alice będzie zdolna mi je dać.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro