Rozdział 29
Alicja
Z jakiegoś powodu widok zakochanych par, wywoływał we mnie przypływ smutku oraz zgorzknienia, a także w pewnym sensie zazdrości. W pewnym, ponieważ z jednej strony niezwykle bardzo bałam się samotności, a za razem z tyłu głowy wciąż pamiętałam ból oraz rozpacz, po rozczarowaniu związanym z Filipem i... Diegiem.
Nie chciałam przyznać się przed sobą, że naprawdę cholernie chciałam go zobaczyć. Choćby na chwilę. Znów spojrzeć w te chmurne, czarne oczy, w których nawet w ubraniu czułam się naga, a serce biło mi jak szalone z pożądania.
Nie wiedziałam, czego się spodziewałam. Taki facet z klasą, zapewne nie mógł opędzić się od chętnych do zamążpójścia pięknych panien, modelek, czy innych znakomitości. Co miałoby go urzec w zwykłej Alicji z Polski?
No może wygląd, by mu pasował. W końcu wyglądałam niemal identycznie jak jego była żona, ale czy zakochałby się we mnie? Alicji? Z takim, a nie innym charakterem?
Odwróciłam wzrok od pary, która właśnie migdaliła się na ławce, by zaraz znaleźć się w pracy i choć trochę odpocząć od żalu.
Coraz częściej myślałam, co byłoby, gdybym tamtego dnia nie poprosiła Santiago, aby zawiózł mnie na lotnisko?
Może to szaleństwo trwałoby dalej? Łudziłabym się, że książę zwróci uwagę na zwykłego Kopciuszka, który jedyne co miał mu do zaoferowania to miłość.
- Strasznie mi szkoda, że musisz odejść - powiedziała Ada, a w jej oczach zakręciły się łzy.
Próbowałam równie mocno jak ona się nie rozkleić, bo jeszcze zostało mi kilka dni do przwpracowania, ale ta świadomość wisiała nad nami i jakoś psuła nam atmosferę w pracy.
Przytuliłam ją mocno i pomimo starań rozkleiłam się na dobre.
Nauczyła mnie chyba wszystkiego, co potrafiła oraz co było potrzebne w zawodzie. Niejednokrotnie mi pomagała. Naprawdę tworzyłyśmy zgrany zespół i świetnie umiałyśmy się dogadać w kwestii grafiku. Ta zmiana nie podobała nam się obu.
- Obiecaj, że będziesz wpadała.
- No jasne! - Zaczęłyśmy się lekko bujać.
- Jak oni mogli to zrobić?!
- Jest w porządku. - Skłamałam, aby ją uspokoić, choć to było bez sensu, bo wiedziała, że zawsze borykałam się z problemami finansowymi. - I jeszcze nie odchodzę. Umowa kończy mi się dopiero za jakiś tydzień. - Uspokoiłam ją.
- Oby dali kogoś tak ogarniętego jak ty. - Odstąpiła ode mnie, po czym obie zaczęłyśmy wycierać policzki. - Trzeba zamykać. Może umówiłybyśmy się na jakąś kawę, żeby pogadać? Jutro po porannej zmianie?
- Jutro planuję roznieść CV po różnych restauracjach...
- Jak chcesz to mogę pójść z tobą? - Zaproponowała.
- Poważnie? Chciałabyś?
- No jasne! - odparła z niezwykłym entuzjazmem, zarzucając swój brązowy, długi warkocz na plecy. - Muszę w końcu wiedzieć, gdzie się przeniosłaś. - Szturchnęła mnie lekko, na co obie się zaśmiałyśmy.
Może nie byłyśmy największymi przyjaciółkami, ale to tym bardziej było wzruszające, gdy mówiła, że będzie jej brakować mojej obecności.
Rozstałyśmy się dopiero, kiedy zamknęłyśmy lokal.
Wracałam jak zwykle tą samą trasą, jednak w pewnym momencie, poczułam się obserwowana. Odrobinę przyspieszyłam i dyskretnie zaczęłam się rozglądać, co niestety potwierdziło moje obawy, ponieważ podążało za mną jakichś trzech mężczyzn. A to, że mieli założone kaptury, upewniało mnie w tym, że nie ich zamiary nie były dobre.
Skupiłam się na uspokojeniu oddechu, oraz galopującego bicia serca, aby nie wydać się, że zorientowałam się co było grane. Skręciłam w dłuższą uliczkę, a następnie krótką, żeby spróbować ich zgubić, ale wtedy jeden z nich zastąpił mi drogę.
Przerażona, zrobiłam kilka kroków w tył, po czym odwróciłam się z zamiarem ruszenia biegiem do jakiegoś schronienia, ale od razu wpadłam na czyjś tors.
- Gdzie on jest?
- Ale kto? - Nie rozumiałam o co chodziło, za co zostałam popchnięta i o mały włos, a bym się przewróciła.
- Twój chłopak wisi nam sporo kasy. - Z grupy wyłonił się ktoś, kto wyglądał na przywódcę.
Był masywnym mężczyzną o ciemnych, krótkich włosach oraz dziobatej twarzy, która jedynie dodawała mu powagi i grozy.
- Filip? Nie jesteśmy już razem od dawna - powiedziałam łamliwym głosem, na co napastnik zamachnął się, ale w ostatniej chwili zatrzymał rękę przed moją twarzą.
Zaśmiał się, patrząc na skuloną mnie, przygotowaną na cios.
- Nie bój się. Kobiet nie biję. - Spojrzał po swoich towarzyszach, którzy zaraz jak na zawołanie zaśmiali się pogardliwie. - Ale kłamliwe suki już tak! - dodał zaraz i uderzył mnie z otwartej dłoni prosto w twarz, tak mocno, że przewróciłam się na asfalt.
- Nie kłam! Moi ludzie widzieli cię z nim wczoraj. Ma czas do jutra na spłacenie długu. Jeśli nie, dług przejdzie na ciebie.
- Ale my już nie jesteśmy razem! Niech sam płaci za swoje zobowiązania - oznajmiłam kompletnie, bo... nawet nie miałam tylu pieniędzy i nie było szans, żebym zdołała tyle zdobyć.
Na to zostałam kopnięta z całej siły w brzuch, a nastpnie znów w twarz. Zawyłam z bólu i skuliłam się, gdy łzy mimowolnie spływały mi po policzkach.
- Gówno mnie to obchodzi! Ja chcę tylko odzyskać pieniądze. W dupie mam, które z was mi je dostarczy! - wrzasnął, po czym zaczął przechadzać się wzdłuż uliczki. - Trzydzieści tysięcy. Jutro on, albo pojutrze ty! - warknął, aby zaraz chwycić za moje włosy i pociągnąć do góry.
Pisnęłam z bólu, próbując poluźnić jego żelazny uściska, ale kompletnie bezskutecznie.
- A spróbuj tylko suko pójść na policję! - Zagroził. - To dużo gorzej cię urządzę - syknął, a na odchodne rzucił mnie na ziemię jak worek kartofli, na co na moment zabrakło mi tchu.
Gdybym wiedziała, że przez głupie przenocowanie Filipa, napytam sobie takiej biedy... chyba zostawiłabym go zmasakrowanego na ulicy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro