Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26

Diego

Pomimo, że niby wszystko wróciło do normy, w domu odczuwalna była pustka. Odczuwał ją chyba każdy. Tak jakby zniknął ktoś ważny, kto rozpromieniał ponure dni.
Usłyszałem znów płacz Vee i kompletnie już tym zmęczony, ledwie broniąc się przed tym, aby nie wybuchnąć, poszedłem do pokoju, gdzie próbowała uspokoić ją Johanna.

- Ja chcę do Alice! - Płakała i wzbraniała się przed wyciągnięciem z łóżka.

Wszyscy wierzyliśmy, że to minie, że z czasem zapomni i już naprawdę wszystko wróci do normy, ale powoli zaczynaliśmy powątpiewać w to coraz bardziej. Działo się właśnie to, czego chciałem uniknąć. Nie powinienem był pozwolić, żeby spędzała z Alice tak dużo czasu. Za bardzo przypominała Leilę i to nie tylko pod względem wyglądu.

- Promyczku. - Podszedłem do niej, aby zaraz przykucnąć przed łóżkiem.

- C-chc-ę... d-do... A-Alice - szlochała spazmatycznie.

Po jej zaróżowionych policzkach płynęły strumienie łez. Bolał mnie ten widok, ale co mogłem zrobić? Nie miałem pojęcia, dlaczego odeszła bez słowa pożegnania z nami wszystkimi. Może... wtedy wszyscy znieślibyśmy to lepiej.

- Alice musiała wyjechać, słonko. - Ostrożnie wyciągnąłem rękę i ostrożnie zaczesałem niesforne kosmyczki jej jasnych włosów za uszy.

- A-ale...

- Promyczku, Alice z pewnością jak załatwi wszystkie ważne sprawy, to wróci. - Kłamałem kolejny raz w ten sam sposób, łudząc się, że w końcu odpuści. Już raz przerabialiśmy podobną sytuację.

- Z mamą?

Przez chwilę milczałem, próbując zachować spokój i samemu się nie rozczulić.

- Chodź, skarbie. - Wziąłem ją na ręce i przytuliłem do siebie mocno.

Nie spodziewałem się, że jej obecność aż tak namiesza. I najwyraźniej nie tylko ja znów źle znosiłem odejście kolejnej kobiety. Czułem się jakbym wypuścił z rąk Leilę i teraz tego żałowałem. Jeszcze tydzień temu, bałem się potwornie, że się zakocham. Wmawiałem sobie, że pożądam jedynie jej ciała, co minie jeśli spędzę z nią noc. Wydawało m się to lekarstwem, rozwiązaniem jak mniemałem... problemu. Ale to okazało się moją zgubą. Pozwoliłem sobie zażyć tego narkotyku, który w pierwszej chwili dał błogie ukojenie, aby zaraz obudzić potrzebę, by mieć go więcej i częściej.

Brakowało mi jej, choć udawałem najsilniejszego. Brakowało mi jej obecności Alice podczas obiadu, śmiechu podczas zabawy z Vee, a najbardziej chwil sam na sam. Kiedy kręciła biodrami, nęciła jak rasowa, uwodzicielska kotka, eksponując swoją piękną figurę, budzącą we mnie tak wiele dobrych wspomnień.

Musiałem jednak zgrywać pozory, że mnie to nie obeszło. W końcu nie miałem żadnego prawa jej tu zatrzymywać siłą. Nie było innego wyboru, jak tylko przyzwyczaić się do tego.

- Jesteś moją kochaną gwiazdeczką, Vee - zacząłem cicho. - Tatusiowi pęka serce, gdy płaczesz i Alice zapewne też byłoby przykro. Może napiszemy list do Alice z zapytaniem, kiedy nas znów odwiedzi, a ty go ładnie ozdobisz, co ty na to?

- List? - Chyba dawała się przekonać.

- Tak, ale już nie będziesz płakała, dobrze?

- S-spróbuję - wymamrotała, wycierając nos w rękaw piżamy, na co jedynie westchnąłem sięgając po chusteczkę z szafki nocnej. Dobre było i to. - To teraz może Johanna pomoże ci się ubrać. - Wskazałem na jej różową piżamkę z głową jednorożca z grzywą pełną różowego brokatu, którą sama sobie wybrała i nie chciała spać w innej. - A potem razem wymyślimy treść listu, okej?

- Okej - mruknęła wciąż smętnie, po czym dmuchnęła w chusteczkę, podsuniętą przeze mnie, by zaraz również się uśmiechnąć.

- To super. - Postawiłem ją na dywaniku, złożywszy uprzednio długiego buziaka na jej policzku.

Johanna spojrzała w moje oczy z wdzięcznością, a może nawet podziwem, że znów bez nerwów zdołałem opanować jej rozpacz. Chyba, gdybym sam tak bardzo nie rozmyślał o Alice i... nie tęsknił, pewnie tak dobrze nie rozumiałbym rozpaczy Vee.

Ruszyłem korytarzem do kuchni z zamiarem wypicia kawy oraz zjedzenia czegoś szybko, ponieważ spodziewałem się, że moja córeczka nie będzie chciała niczego zjeść, dopóki nie napiszemy listu do Alice.
W

końcu wspomniałem jedynie o tym, że ma się przebrać.

Zgodnie z moimi przypuszczeniami, ledwie zdołałem coś przekąsić, a już w domu znów rozbrzmiał płacz Vee. Johanna starała się zagadać i jakoś uspokoić, ale na niewiele się to zdawało, dopóki nie przyprowadziła jej do mojego gabinetu, gdzie z resztą na nie czekałem.

- Spokojnie, Johanno - powiedziałem spokojnie, nim zaczęła się usprawiedliwiać. - Szybko się uwiniemy i zaraz zje śniadanie.

Kobieta wygładziła czarną spódnicę, którą miała na sobie, a następnie wyszła.

Nim zdążyłem się obejrzeć, Vee już siedziała na moich kolanach z całym pudełkiem kredek, patrząc uważnie na każde zapisywane przeze mnie słowo.

- Napiszemy, że nie możemy się doczekać aż znów nas odwiedzi, co ty na to?

- A napiszemy też list do mamy? - zapytała, po czym zadarła głowę do góry i wpatrzyła się w moją twarz.

Przez chwilę milczałem, analizując, czy może to była odpowiednia pora, żeby wreszcie jej powiedzieć, że mama nigdy nie wróci, ale... zrezygnowałem. Chyba sam chciałem wierzyć, że ona jednak żyje.

- Nie dziś, słonko. - Pogłaskałem ją po włoskach. Posmutniała, ale niewiele mogłem na to poradzić. - To teraz, twoja kolej.

Przysunąłem kartkę bliżej do niej i pomogłam rozłożyć kredki.
Patrzyłem uważnie jak mazała po liście, machając nóżkami oraz wiercąc się co chwilę. Cieszyłem się, że udało mi się ją jakoś uspokoić, a nawet trochę rozweselić, poniewaz to rysowanie zdecydowanie sprawiało jej radość.

Rzuciłem jeszcze raz okiem na list. Z racji, że Vee nie czytała jeszcze zbyt dobrze, a ja wcale nie zamierzałem go do niej wysyłać, postanowiłem zawrzeć w nim trochę myśli, które nieustannie zaprzątały moją głowę.
Napisałem, że walczyłem z rodzącym się uczuciem, bo bałem się, że znów zacznę cierpieć, gdy wróci do Polski. Chciałem tego uniknąć, a tymczasem cierpiałem z każdym dniem coraz bardziej. Najgorszy był chyba brak pożegnania. Czułem się tak, jakbym znalazł niezwykle wciągającą książkę, gdzie na samym końcu okazało się, że ostatni rozdział został wyrwany.
Jeszcze tamtej nocy zamierzałem spróbować walczyć i dać szansę temu uczuciu, ale po tym, gdy odeszła bez słowa... myślałem tylko, że żałowała. Może nawet w pewnym sensie uciekła, bo nie chciała ze mną być.

- Już! - Zawołała radośnie Vee, wykonując zamaszyste ruchy kredkami.

- Śliczne! Widać, że włożyłaś w to całe serduszko. Alice na pewno to doceni. - Pocałowałem ją w czubek głowy i odsunąłem się od biurka, żeby mogła ze mnie zejść. - A teraz leć na śniadanko. Chyba Johanna zrobiła ci naleśniki - powiedziałem, na co od razu ruszyła w kierunku drzwi, ale nim wyszła, obejrzała się, tak jakby powątpiewała w to, że wyślę list.

Uśmiechnąłem się zatem do niej, wyjąłem kopertę i starannie złożyłem list, który zaraz trafił do jej wnętrza.

Ledwie Vee zniknęła za drzwiami, gdy do środka wszedł Santiago, więc wrzuciłem list do szuflady.

- Plus jest taki, że przynajmniej spędzasz więcej czasu z Vee. Szkoda, że musiała tobą potrząsnąć obca osoba, bo mnie oczywiście, nie słuchałeś - powiedział z wejścia, na co od razu sposępniałem.

Od momentu wyjazdu Alice, jakoś kompletnie nie potrafiliśmy się dogadać. Dlatego, gdy tylko przekroczył próg, powietrze momentalnie zgęstniało.

Jego wyraz twarzy wyrażał nie tylko zmęczenie, ale i dezaprobatę, do której już w zasadzie byłem przyzwyczajony.

Usiadł na krześle, naprzeciwko mnie, a następnie skrzyżował nogi. Milczał. Nie miałem pojęcia w co pogrywał.

- Możesz przejść do meritum? Od godziny, powinienem być w firmie - piwiedziałem zniecierpliwiony, poprawiając spinki w granatowej koszuli.

- Jak długo to ma jeszcze trwać?

- Co mianowicie? - Udałem zdziwienie, choć domyślałem się do czego pił.

- Kolejny dzień, zaczął się wrzaskami Vee...

- Tato! - Przerwałem mu. - Jest mała. A ja dlatego nie chciałem się zgodzićna ich kontakt, bo bałem się tego przywiązania, które może się w niej wytworzyć. To są skutki, nie słuchania mnie.

- Ale ty jesteś uparty! - Pokręcił głową, po czym wzniósł oczy ku górze. - Dlaczego do cholery nie przyznasz, że też ci jej brakuje?

Zastygłem w bezruchu i nie odzywałem się. Myślałem, że dobrze udawałem obojętność, ale najwyraźniej, coś mnie zdradzało. Mimo to, nie zamierzałem ustąpić.

- Nie wiem o czym mówisz, ale jeśli tobie jej brakuje, to cię nie trzymam. Nawet kupię ci bilet do Polski, żebyś mógł się z nią zobaczyć - rzuciłem, na co pokręcił głową.

- Marnuję najwyraźniej czas. - Podniósł się.

- A nawet jeśli?! - Również podniosłem się zdenerwowany. - To co miałbym zrobić?! Prosiła, żebyś ją odwiózł na lotnisko. I co? Mam ją znów tu sprowadzić?! Dała nam wyraźny znak, że chce wrócić do domu i ma głęboko gdzieś nawet resztki przyzwoitości, żeby się pożegnać! Chociażby z Vee.

- Ja myślę, że było jej głupio z nami mieszkać. Zwłaszcza, że potrafiłeś jedynie patrzeć na nią maślanymi oczami, a to dla niej najwyraźniej za mało i czuła sie tu jak ktoś obcy. Z resztą... myślałem, że zabrałeś ją do jakiejś restauracji na randkę, a nie do klubu na imprezę pożegnalną!

- Imprezę pożegnalną?!

- Tak to nazwała. - Wzruszył ramionami. - Polubiłem ją. Polubiłem, bo zobaczyłem, że umie tobą potrząsnąć. Nie mogłem się doprosić, żebyś przestał unikać własnej córki. Jej wystarczyła jedna rozmowa i bawiłeś się z nią, śmiałeś, jakbyś znów był szczęśliwy. To był wspaniały czas dla nas wszystkich, dlatego nie pozwolę ci marnować szansy, Diego! Chcę twojego szczęścia, a gdy tu była odżyłeś! Po raz pierwszy od roku, wziąłeś urlop i nie przesiadywałeś w firmie, bo nie uciekałeś od domu, który powinien być twoją ostoją. Zmarnowałem swoje małżeństwo, ale zawsze chciałem kobiety, która nada sens wszystkiemu co robiłem.

- Ona nie porzuci rodziny z Polski. Nie chciałaby tam wrócić, gdyby...

- Ona nie ma rodziny. - Wciął się. - Powiedziała mi to. Jest sama. Chyba, że skłamała, ale nie sądzę. - Westchnął. - Ja straciłem miłość swojego życia, bo postawiłem na interesy. Ty nie musisz tego robić i tego dla ciebie nie chcę. Wiem jak to kest kochać, wiedząc, że nigdy nic z tego nie będzie. To jest straszne, dlatego proszę. Jeśli czujesz coś do Alice, to zrób wszystko, żeby to miało szansę wypalić. Wiedz, czego chcesz i to zdobądź.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro