Rozdział 17
Diego
Dawno nie czułem się tak bardzo szczęśliwy. Dawno nie było w moim życiu chwili, gdy nie atakowały mnie wyrzuty sumienia i myśl o tym, że bezpowrotnie straciłem swoją ukochaną żonę.
Nie byłem pewien, czy to dlatego, że miałem wrażenie, jakby przebywała z nami w postaci Alice, a ja wmówiłem sobie, że wypadek wcale się nie zdarzył. Czy po prostu śmiech mojej córeczki i miło spędzony czas zdziałał cuda.
Jednego byłem natomiast pewien aż za bardzo!
Chciałem, aby tak wyglądał już każdy dzień. Żeby nawet w taką parszywą, okropną pogodę w moim domu świeciło słońce i panowała radość.
Pragnąłem widzieć te szmaragdowe oczy oraz słuchać melodyjnego głosu tej kobiety.
Dopóki Vee nie zasnęła, to że spędzaliśmy czas razem było normalne, ale... nie miałem pomyśłu jak ją zatrzymać przy sobie na nieco dłużej, żeby nie wyglądało to dziwnie.
Nie chciałem się zbłaźnić, ani wyjść na jakiegoś nachalnego, gdy może wcale sobie tego nie życzyła i jedynie czekała na powrót do Polski.
Przecież pewnie miała rodzinę, jakichś bliskich, a może nawet chłopaka.
Ta myśl chyba przybiła mnie jak nic dzisiaj.
Pogłaskałem ostatni raz moją kochaną Vee po główce, a następnie podniosłem się ostrożnie i najciszej jak mogliśmy, wyszliśmy z pokoju.
- Ma pan wspaniałą córeczkę - powiedziała, na co przeniosłem spojrzenie w jej kierunku i uśmiechnąłem się lekko.
- Wiem - mruknąłem, zbierając się w sobie, aby jakoś ją zatrzymać. - Masz ochotę na filiżankę herbaty? - Chciałem zabrzmieć spokojnie, ale chyba nie wyszło to do końca tak jak zamierzałem.
Poza tym... musiałem ją przeprosić za to co zrobił Santiago. Wolałem sobie nie wyobrażać, co myślała o nas po tym wszystkim.
- Chętnie - odparłam z tym uroczym uśmiechem, więc ruszyłem przodem, aby trochę ochłonąć i zaplanować przebieg rozmowy.
Zachowywałem się znów jak jakiś zakochany szczeniak! Zaczynałem tracić swój fason, gdy była w pobliżu, a stres był gorszy, niż gdy Santiago oddawał wszystko w moje ręce.
Dotarłem pierwszy do kuchni, więc od razu nastawiłam wodę na herbatę, a następnie rozbrzmiał, dźwięk otwieranej szafki i brzęk porcelanowych filiżanek.
- Pracujesz... w restauracji. Dobrze pamiętam? - zapytałem, aby przerwać ciszę, a to wydawało mi się bezpiecznym rozpoczęciem rozmowy.
- Tak - odparła, ale jakoś dziwnie posmutniała. Czy ona się tego wstydziła? Przecież nie było absolutnie czego! - A pan? Czym się zajmuje?
- Jestem deweloperem budowlanym. Ale mam też kilka innych biznesów z pewnym dochodem - odparłem, po czym oparłem się o blat i westchnął ciężko, aby wreszcie wykrztusić z siebie kolejne słowa. - Chciałem przeprosić za to co miało miejsce podczas obiadu. - Starałem się opanować zażenowanie, na samo wspomnienie wybryku Santiaga. - Mój ojciec znacząco przesadził. Nie powinien był mieszać cię do tego - dodałem zaraz, ponieważ w gruncie rzeczy to on powinien przepraszać.
A pomyślał, co by się stało, gdyby Alice zdecydowała się zaprzeczyć? Albo nasi goście zaczęliby zadawać niewygodne pytania?
- N-nic się nie stało - oznajmiła cichutko, po czym dostrzegłem na jej policzkach rumieniec.
Czyżby te kilka chwil, gdy pozwoliłem sobie traktować ją jak narzeczoną, dotknąć, a także ucałować delikatnie dłoń... podobały się Alice równie mocno jak mi?
Ucieszyłem się, ale starałem się tego po sobie nie pokazać, pomimo tego, że kąciki ust drżały od powstrzymywanego uśmiechu.
Wiele bym dał, żeby wiedzieć jakie myśli, krążyły po tej jej ślicznej główce.
Z pewnością odbiegały od tych moich, gdzie siedziała na blacie kuchennym w samej bieliźnie, a ja stałem między jej nogami, całując starannie tę bladą szyję.
Pokręciłem lekko głową, żeby przywołać się do porządku. Ewidentnie mi odbijało od tego celibatu, który nałożyłem na siebie po śmierci Leili.
Zwłaszcza, że na razie prawie nie znałem Alice i nie miałem pewności, czy w ogóle chciałaby faceta, który ma córkę. Co prawda byłem wdowcem, ale dla niektórych to za duży ciężar wychowywać nieswoje dziecko.
Dlatego musiałem najpierw nieco wybadać sprawę, żeby nie mierzyć się z falą zażenowania, gdy przez jeszcze najbliższe kilka dni, będziemy się widywali.
- Będę musiał to jakoś odkręcić - rzuciłem, mimowolnie gestykulując z nerwów - W końcu ty niebawem stąd znikniesz i w ogóle... wyobrażasz nas sobie razem? - Uśmiechnąłem się lekko, aby wyglądało to na nic nieznaczące pytanie, ale moje usta znów nieznacznie drżały, a serce zatrzymało się w tym potwornym oczekiwaniu na odpowiedź.
Alice najpierw spojrzała na krótko na filiżanki, a jej twarz posmutniała.
Mogłem jednak odpuscić to pytanie i spróbować flirtu. Najwyżej dostałbym kosza, a ona i tak za kilka dni wróciłaby do Polski.
Pokręciła głową, unosząc lekko kącik ust do góry, na co poczułem ucisk w klatce piersiowej.
Nie docierało do mnie, że nie wyobrażała nas sobie razem, bo niby czego mi brakowało? Co kilka dni jeździłem na siłownię, więc wyglądałem jak przystało na mężczyznę. Miałem dom, dobrą pracę, dużo pieniędzy. Co zatem było ze mną nie tak?!
Liczyłem, że się zawstydzi, dając mi znak, że i owszem! Wyobrażała nas sobie razem, a ja będę mógł obrócić to w żart oraz działać dalej.
Gwizdek czajnika zaczał wydawać coraz głośniejszy pisk, który na moment zagłuszył głośny grzmot.
Odwróciłem się, aby dokończyć robienie herbaty, a za razem ukryć rozczarowanie uzyskaną odpowiedzią.
Przez moment nawet próbowałem się pocieszyć, że... może się wstydziła przyznać.
Jednak szybko odpuściłem. Najpewniej marzyła o tym, żeby wrócić do domu, a ja liczyłem, że może ją w sobie rozkochałem, więc zdołam przekonać, by została.
Byłem śmieszny.
- Diego? - Posłałem jej pytające spojrzenie. - Przepraszam, ale jestem jakaś zmęczona. - Zrobiła zbolałą minę. - Dziękuję, że zrobiłeś mi herbatę, ale lepiej pójdę już do sypialni i może zasnę - rzuciła, po czym nie czekając na jakąś moją odpowiedź, zabrała filiżankę do swojego tymczasowego pokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro