Rozdział 14
Alice
Na mojej twarzy automatycznie pojawiały się rumieńce, gdy tylko przypominałam sobie dotyk, jego wyjątkowo miękkich ust, na skórze dłoni.
- Koloruj! - zawołała Vee, szarpiąc moją ręką, gdy taka rozmarzona, patrzyłam przez okno i myślałam o jej ojcu, nie reagując na jej wcześniejsze zaczepki.
Wróciłam do zamalowywania ogona Arielki, kiedy dziewczynka z zapałem streszczała mi bajkę, czytaną przez dziadka, którą upiększała za każdym razem, gdy jakiś fragment wypadł jej z głowy.
Choć bardzo się starałam, w ogóle nie mogłam się skupić na tym, co mówiła. Wciąż przed oczami miałam sytuację z obiadu oraz zazdrosne spojrzenia tych ludzi. Co prawda, to narzeczeństwo było kłamstwem, ale te kilka chwil, blisko Diega uświadomiły mi, jak bardzo tęsknię za obecnością mężczyzny w moim życiu.
- Zawsze chciałam pograć z tatą, ale on zawsze nie ma czasu - powiedziała smutno, na co momentalnie oprzytomniałam.
Wyglądała na bardzo przybitą tym faktem, na co samej zrobiło mi się przykro. Zwłaszcza, że z tego co powiedział Santiago, Diego nie spędzał z nią czasu, niezupełnie dlatego, że go naprawdę nie miał. Tylko córka za bardzo przypominała mu o zmarłej żonie, z czym on nie potrafił sobie poradzić.
W moim przypadku było natomiast na odwrót, ponieważ w moim domu, rodzice z pewnością poświęciliby mi dużo więcej czasu, gdyby nie to, że musieli dużo pracować, a i tak ledwie starczało nam na wszystkie potrzebne rzeczy.
- Ja mogę z tobą pograć - zaproponowałam.
- A tata też? - zapytała z entuzjazmem oraz nadzieją w oczach, potrząsając pudełkiem z jakąś grą planszową
- Jeśli chcesz, mogę pójść zapytać - oznajmiłam, ale w rzeczywistości trochę bałam się tego jak może zareagować.
- Naprawdę możesz? - Poderwała się z miejsca, odłożyła grę i objęła mnie swoimi małymi rączkami.
Mimo wszystko, nie spodziewałam się po niej aż takiej radości oraz wdzięczności, dlatego nie mogłam się wycofać.
- Zaraz wrócę - rzuciłam, ponosząc się z małego krzesełka, na które kazała usiąść mi Vee.
Ruszyłam zatem w kierunku gabinetu, gdzie właśnie spodziewałam się zastać Diega. Możliwe, że pracował z domu i wcale nie zgodzi się, a może nawet wścieknie, gdy zapytam o wspólną zabawę z jego córką. Mimo to nie zamierzałam się wycofać.
Zapukałam do drewnianych, ciemnych drzwi i dopiero kiedy rozległ się jego surowy, niski głos obleciał mnie strach. Czułam, że w głębi duszy, wcale nie chciał, żebym tu była. W końcu... nie mógł znieść widoku córki, bo za bardzo przypominała mu o zmarłej żonie, a ja... wyglądałam jak ona. To musiało być zdecydowanie gorsze. Jak sypanie soli na świeżą ranę.
Weszłam do środka, unikając z nim kontaktu wzrokowego, aby nie stchórzyć. Mimo wszystko miałam z tyłu głowy, że byle kto, nie potrafiłby wywieźć człowieka z kraju. Nie wiadomo do czego jeszcze byli zdolni. Z drugiej strony... w zasadzie i tak nie miałam nic do stracenia.
- Coś się stało? - Jego mina w kilka chwil zmieniła się z wrogiej, na całkiem spokojną.
- Jest pan bardzo zajęty? - Zaczęłam niepewnie i znów czułam się nieswojo, że znów tak bezwstydnie pożerał mnie wzrokiem, gdy miałam na sobie jedynie tę krótką sukienkę, z której nie dano mi chwili, aby się przebrać.
- Zależy o co chodzi. - Na jego twarzy zaczął błąkać się uśmiech. Odchylił się bardziej na fotelu, a ja musiałam zacisnąć dłoń na nadgarstku, aby powstrzymać drżenie rąk oraz nieodpartą chęć gestykulowania.
- Pana córka marzy, żeby zagrać z panem w jakąś najnowszą grę, jaką od pana dostała - powiedziałam na jednym wdechu i... chyba zobaczyłam rozczarowanie na jego twarzy.
- Nie mam czasu na głupoty - powiedział, biorąc do ręki pierwszą lepszą kartkę z biurka, a następnie pospiesznie zaczął coś notować.
- No tak. - Miałam ochotę wybuchnąć, ale powstrzymywałam się. - Spędzanie czasu z jedyną córką to prawdziwa głupota - wymamrotałam, ale tak, żeby mieć pewność, że mnie usłyszy. Oczy Diega znów zwróciły się w moją stronę. Najwyraźniej nie spodobało mu się to, co wyraziłam. - Dla niej głupotą będzie spędzanie czasu z tobą, gdy ty w przyszłości tego będziesz chciał, bo zostaniesz sam. Jak teraz ona - dodałam dość spokojnie i już zamierzałam zatrzasnąć za sobą drzwi, gdy Diego w kilku krokach znalazł się przy mnie, wciągnął do wnętrza gabinetu, aby zaraz przycisnąć do litego drewna.
- Sugerujesz, że jestem złym ojcem? - warknął, ściskając mocno moje ramiona.
Był tak rozwścieczony, że naprawdę bałam się, że mógł zrobić mi krzywdę. W kilka chwil pożałowałam swoich pełnych goryczy słów. Serce biło mi niczym dzwon. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa, bo za bardzo się bałam, że go sprowokuję. Panowała cisza, aż w końcu odważyłam się spojrzeć mu w oczy. Zdziwiło go to, bo uniósł brwi i chyba opamiętywał się.
Puścił mnie, a następnie odszedł prawie pod biurko.
- Daję jej wszystko czego potrzebuje. Vee ma wszystko. Cokolwiek zapragnie. Zapewniam jej również dobrych nauczycieli, aby zagwarantować jej przyszłość. Jak śmiesz mnie zatem obrażać w moim własnym domu i twierdzić, że źle robię?
- Właśnie zapragnęła pana towarzystwa. I właśnie jej pan odmówił - powiedziałam cicho. Po tym co się stało, motylki w brzuchu momentalnie zniknęły, a gdy spojrzał na mnie już spokojniej, tymi mrocznymi, ciemnymi oczami, poczułam przypływ odwagi. - Nie zdaje pan sobie sprawy jak ona bardzo za panem tęskni. Jak się pociesza, że obiecał pan w wolnej chwili coś z nią porobić i tym razem na pewno znajdzie chwilę. To dziecko, które potrzebuje miłości, wsparcia, oznak, że są potrzebne w tym życiu i ważne dla swojego rodzica, który jest dla niego całym światem. Może dla pana to marnowanie czasu oraz głupota, ale dla niej... To jak najwspanialszy prezent. Spotkanie z bohaterem, idolem, najważniejszą osobą na świecie - mówiłam, patrząc mu odważnie w oczy. - Tylko proszę sobie przypomnieć ten dzień, gdy za kilka lat zapyta się pan: "Gdzie popełniłem błąd?", gdy to ona nie będzie miała czasu na głupie spotkanie z panem - oznajmiła, po czym wyszłam z gabinetu, ledwie powstrzymując się od trzaśnięcia drzwiami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro