Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

Alicja

Czułam się niezwykle niezręcznie w tej sytuacji. W dodatku w tak kusej sukience, która odsłaniała jak dla mnie zdecydowanie zbyt dużo. Jego spojrzenie wypalało wręcz dziury w moim ciele, zwłaszcza, gdy patrzył tak  nieprzyzwoicie długo. Krępowałam się go i choć czułam, że powinnam w jakiś sposób upomnieć za to, że wszedł bez pukania... Nie potrafiłam z siebie wydusić słowa z zawstydzenia, które spotęgowało się, gdy obaj panowie, powiedzieli, że wyglądałam pięknie.

W końcu Diego chrząknął, a następnie powiedział:

- Chodź. Obiad stygnie.

Liczyłam, że po tych słowach wyjdzie, a ja będę miała chwilę, żeby ubrać się w coś bardziej zwykłego, ale on poprawił klapy od swojej gustownej, czarnej marynarki, po czym otworzył drzwi, proponując mi, abym szła przodem.

Uśmiechnęłam się zatem delikatnie w podziękowaniu, a następnie wyszłam pierwsza z sypialni, kierując się do jadalni.

Od razu zwróciłam uwagę na uradowaną twarz Santiago, ale zaraz poczułam mocny uścisk dookoła moich bioder. Spojrzałam zatem w dół i uśmiechnęłam się do małej dziewczynki z jasnymi kucykami, związanymi różowymi wstążkami. Pogłaskałam ją po głowie, na co spojrzała na mnie parka ślicznych, zielonych oczu. Była wykapaną Leilą.

- Cześć, śliczna! Jak ci mija dzień? - zagadałam, bo choć może Diego wolałby, żebym nie budowała przywiązania między nami, to ja nie potrafiłam jej odsunąć.

Również uważałam, że to byłoby gorsze niż minięcie się nieco z prawfą i powiedzenie, że byłam bliźniaczką Leili.

- Dziadek czytał mi bajki, a potem miałam kolorować księżniczki. Chcesz zobaczyć?

- Oczywiście, ale po jedzeniu - powiedziałam i przeniosłam wzrok na wpatrzonego w nas Diega.

Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, natychmiast odwrócił głowę, co trochę mnie zaskoczyło. Już bałam się, że zdenerwuje go to spotkanie, albo w jakiś sposób będzie chciał nas rozdzielić, ale na szczęście nic takiego się nie stało.

Zasiedliśmy do pięknie nakrytego stołu, gdzie czekał na nas posiłek, roznoszący cudowną woń, po całym salonie oraz kuchni.

Posiłek przebiegał w milczeniu, gdy nagle dźwięki sztućców, a także szkła, przeszył donośny dzwonek do drzwi.

Wszyscy zaczęli patrzeć na siebie z zaskoczeniem, bo nikomu z nas nie przychodziło do głowy, kto mógłby w taką burzę przyjeżdżać w odwiedziny.

Johanna poszła otworzyć, rozprostowując granatową sukienkę w róże, przepasaną haftowanym fartuszkiem, a ja spięłam się jeszcze bardziej.

Już sama obecność Diega oraz reszty działałana mnie stresująco, a dodatkowi goście, którzy mogliby zadawać niewygodne pytania wzbudzali przerażenie.

Do naszych uszu dotarły miłe przywitania, po czym do salonu weszły dwie kobiety w gustownych sukienkach oraz mężczyzna w eleganckim garniturze.

- Jason? - Diego podniósł się, aby zaraz podejść i przywitać nowoprzybyłych. - Co wy tu robicie? - Nie krył zdziwienia, na co mężczyzna o krótkich, blond włosach uniósł brwi.

- Zaprosiłeś nas. Nie pamiętasz?

Mina Diega stężała, ale zaraz pojawiło się skupienie, jakby próbował sobie przypomnieć ten moment.

- Próbowałem się dodzwonić, jednak nie odbierałeś. Jeśli przeszkadzamy to...

- Nie, nie, nie. - Przerwał mu. - Najmocniej was przepraszam. Kompletnie wyleciało mi to z głowy. Ostatnio dużo się u mnie dzieje - powiedział i zaśmiał się nerwowo, prowadząc ich do stołu.

Spojrzałam najpierw na ponurą twarz mężczyzny, który wyglądał na urażonego zapominalstwem gospodarza, a następnie spojrzałam na obie panie. Były do siebie dość podobne, ale z pewnością różnił je wiek. Miały tlenione, jasne włosy oraz prześliczne sylwetki. Jedna miała na sobie bordową, przyległą sukienkę, a druga szafirową. Z daleka błyszczały kolie na ich szyjach oraz spore kolczyki.

Mierzyły mnie swoimi spojrzeniami z lekceważeniem, ponieważ bezsprzecznie, wyglądałam co najmniej dziwnie, gdy miałam nieułożone włosy, niezrobiony i... żadnej błyskotki.

- A to kto? - Niby to od niechcenia, starsza z pań, machnęła ręką w moim kierunku, gdy Johanna sprawnie przygotowywała dodatkowe nakrycia.

- T-to... - Diego zająknął się, szukając chyba odpowiedniego określenia na: ,,Dziewczyna uprowadzona przeze mnie."

Jednak kiedy cisza, wzbiła napięcie na wyższy poziom, odezwał się Santiago.

- To Alice. Narzeczona, Diega - rzucił, a spojrzenia wszystkich skupiły się na nim.

Zrobiło mi się gorąco. Policzki zaczęły szczypać, a ręce trząść tak bardzo, że nie mogłam normalnie utrzymać łyżki.

Ten pomysł wyraźnie nie spodobał się jego synowi, który ciskał oczami gromy w kierunku ojca.

Z resztą, nie tylko jemu się nie spodobał, bo najprawdopodobniej rodzice, dziewczyny w czerwieni zamarli, a sama ich córka wypuściła z rąk łyżkę, która spadła na talerz z brzękiem.

- Nic... nie powiedziałeś. - Wyraźnie starali się ukryć zmieszanie oraz wyrzut, ale nie wychodziło im to zbyt dobrze.

- T-tak. - Diego podrapał się po karku, po czym usiadł obok mnie. - Alice... Nie chciała wystawnego ogłoszenia naszego narzeczeństwa. Uszanowałem to. Zwłaszcza, że póki co, stanowi to dla niej dodatkowe zabezpieczenie - oznajmił, po czym położył dłoń na mojej dłoni i zaczął ją lekko gładzić, dzięki czemu trochę się rozluźniłam.

- A gdzie pierścionek? - zapytała kobieta w niebieskiej sukience i zaczęła uważnie przyglądać się moim palcom.

- Oświadczyłem się niedawno i wyrażnie niedoceniłem jej drobniutkiej rączki. - Uniósł moją dłoń do ust i musnął lekko ustami. - Jubiler musi go zmniejszyć - wyjaśnił, a ja zaczęłam chyba rozumieć, dlaczego to wzbudziło w nich takie niezadowolenie.

Najwyrażniej chcieli ożenić Diega z własną córką, a przynajmniej na razie, ich plan pokrzyżował Santiago.

- Ustaliliście już datę ślubu?

- Jeszcze nie. Mam dużo pracy, a poza tym, mój ojciec dopiero niedawno wrócił, ale już możecie czuć się zaproszeni.

- Tak jak dziś? - burknęła pod nosem niedoszła panna młoda, co jej rodzice próbowali obrócćmić w żart.

Wyraźnie moja obecność była im nie w smak, więc rozmawiali na wymuszone tematy, a kiedy tylko nadarzyła się pierwsza lepsza okazja, zdecydowali, że muszą wracać.

Diego odprowadził ich do wyjścia, a gdy wrócił, spojrzał surowo na Santiaga.

- Mamy do pogadania... Tato!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro