Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Diego

W ogóle nie rozumiałem, co się ze mną działo. Niegdyś praca, pozwalała mi nie myśleć o prywatnym życiu, ale teraz wystarczyła sekunda, abym miał przed oczami te zielone oczy.

- To jakiś obłęd - mruknąłem do siebie, po czym oparłem się bardziej na fotelu i starałem oczyścić umysł.

Ciemność, ciemność, aż nagle widzę znów tę uśmiechniętą twarz, szmaragdowe tęczówki i jasne włosy, spadające miękkimi falami na ramiona, a nawet dalej, na kształtne piersi.

Pokręciłem głową, żeby ukrócić tę wizualizację, z której nie mogło wyniknąć nic dobrego. Podniosłem się i podszedłem do okna, uchylając na moment okno. Pogoda nadal była paskudna, a wiatr wiał tak upiornie silnie, że drzewa niemal gięły się do samej ziemi.

Z racji, że z takiego siedzenia w pracy, nie było żadnego pożytku, zdecydowałem, że wrócę do domu. I choć rozum podpowiadał, że to może nie być do końca dobrym rozwiązaniem, bo w końcu tam znajdował się powód mojego rozkojarzenia, ale skutecznie stłumiłem ten podszept.

Trasa powrotna nie należała do najprzyjemniejszych. Ulice zamieniały się w potoki, a wycieraczki nie nadążały za przecieraniem szyby, abym mógł widzieć coś więcej niż metr przed maską. W dodatku pomimo wczesnej godziny, na zewnątrz panował taki mrok, jakby był środek nocy. Te ciemne chmury zwiastowały potężną burzę i tym samym sprawdzenie się wszelkich prognoz.

Wszedłem do domu przemoczony, bo nawet nie pomyślałem o tym, aby otworzyć parasol, który pewnie połamałby wiatr.

- Co to? - Z wejścia pokazałem na jakieś spore pudełko, opakowane folią.

- To paczka dla Santiago - odparła Johanna, nie przerywając gotowania.

- A gdzie on jest? I gdzie Vee?

- Pan Santiago, czyta bajkę Vee w jej pokoju.

- A... - Chrząknąłem w ostatniej chwili, uświadamiając sobie, że nie nazywała się Leila. - Alice?

- Nie wiem.

Poszedłem zatem do pokoju Vee i uśmiechnąłem się, widząc, jak leżała na brzuchu na puchatym, różowym dywanie i z fascynacją słuchała czytanej bajki, a co jakiś czas domagała się pokazania ilustracji z książki. Oparłem się o futrynę z uśmiechem oraz obserwowałem ten piękny widok.

Nagle jednak Vee zorientowała się, że ktoś przyglądał się jej, na co od razu poderwała się na równe nogi i z radością zaczęła biec w moją stronę, krzycząc:

- Tata!

Wziąłem ją na ręce i uściskałem mocno.

- Jesteś mokry! - zawołała, po czym poczochrała moje wilgotne włosy.

- Bo wróciłem z dworu. - Zaśmiałem się i dałem jej długiego buziaka w policzek. - Co dziś robiłaś? 

- Dziadek czytał mi bajkę o... o...? - Spojrzała na niego, szukając pomocy.

- Ołowianym żołnierzyku - dopowiedział za nią.

- Podoba ci się? - zapytałem, na co od razu pokiwała głową. - To super. Johanna kończy obiad, więc zaraz coś zjemy. - Odstawiłem ją, na co jeszcze na moment uściskała mnie i pobiegła znów na dywan.

- A do ciebie przyszła paczka - mruknąłem.

- To dla Alice.

- Dla Alice? - Zdziwiłem się.

- Kupiłem jej trochę ubrań. Jeśli możesz zanieś jej. Niech przymierzy, czy jest dobre.

- A gdzie ona jest?

- Dziadek nie dawał jej spokoju. Jest z nim - odpowiedział, więc ruszyłem do pokoju mojego dziadka.

Swoją drogą, trochę mi się to wszystko nie podobało. Wyglądało, jakby miała zamieszkać tu na zawsze, a ja już źle znosiłem drugi dzień jej obecności. Czułem, że jeszcze trochę, a... pozwolę zawładnąć sobą uczuciom.

Wszedłem do dużego pokoju ze ścianą pełną fotografii. Było na niej chyba całe życie Fernando. Jakieś zdjęcia z łóżeczka, potem z przylotu do Wielkiej Brytanii, ślubne z Allison, z małym Santiago na pikniku, podczas świąt... Dalej ze ślubu taty z Brooke oraz pierwszych świąt, które z nimi spędziłem. Najbliżej okna wisiały już te moje z Leilą i Vee.

Kiedyś bardzo podobał mi się ten pomysł, ale teraz... jakoś nie mogłem na to patrzeć.

Dziadek leżał na łóżku i chyba drzemał, a Leila... To znaczy Alice, siedziała nieopodal na krześle i trzymała jego rękę gładząc ją delikatnie palcem.

Patrzyła na mnie dziwnie speszona, jakby robiła coś niewłaściwego, więc niepewnie wysunęła dłoń, aby nie obudzić Fernanda i podniosła się.

Chrząknąłem, po czym na moment utkwiłem spojrzenie w szarej wykładzinie, dobranej właśnie przez moją żonę do białych mebli, które również wybrała osobiście.

- Za chwilę będzie obiad, ale najpierw... - Spojrzałem na nią przelotnie. - Przed drzwiami wejściowymi stoi paczka dla ciebie od Santiago. Chciał, żebyś to zobaczyła.

Kobieta pokiwała głową, a następnie minęła mnie i wyszła z pokoju, a ja zaraz za nią.

Coraz częściej myślałem o tym, aby spędzić z nią choćby kilka chwil sam na sam. Szybko karciłem się za to, ale ta chęć wracała niemal bez przerwy.

Choć z tym walczyłem, podobała mi się i wbrew temu, co mówiłem, wcale nie chciałem, żeby stąd odjechała. Powtarzałem sobie w kółko, że to nie było żadną zdradą, że mam prawo drugi raz się zakochać, a nawet ożenić. A mimo to, coś mnie wciąż blokowało.

Kiedy wróciłem do kuchni, Johanna już nakrywała do stołu. Dodatkowe nakrycie wciąż zwracało moją uwagę, bo naprawdę nie miałem nic przeciwko, gdyby te zielone oczy, spoglądały na mnie choć raz, już każdego dnia.

- Zawołam pana Santiago i Vee - powiedziała Johanna.

- To ja zawiadomię Leilę - rzuciłem, podnosząc się, a gdy ciemne oczy pulchnej kobiety w granatowej sukience w kwiaty spojrzały na mnie z zaskoczenie, poprawiłem się: - To znaczy Alice. - Zaśmiałem się nerwowo, choć w rzeczywistości nie było mi do śmiechu.

Poszedłem w kierunku sypialni, do której zaniosłem ją pierwszego dnia, gdy tylko ją zobaczyłem i gdy jeszcze miałem nadzieję. Na wspomnienie pocałunku, który pozwoliłem sobie złożyć na jej policzku, aż robiło mi się gorąco. Wtedy tak bardzo chciałem, czegoś więcej... mocno ją przytulić, czuć dłużej ten słodki zapach oraz ciepło, a nawet zasnąć z nią i obudzić się w świecie, gdzie wciąż była żywa, a ten koszmar wcale się nie wydarzył.

Niewiele myśląc wszedłem do środka. Moim oczom ukazała się Alice w białej, krótkiej, satynowej sukience na ramiączkach z delikatnym dekoltem.

Chyba w tamtej chwili do reszty przepadłem. Wyglądała tak pięknie, tak delikatnie, a rumieńce i zawstydzenie, gdy tak bez pukania wtargnąłem do jej pokoju dodawały jej uroku oraz niewinności, która mnie wręcz onieśmieliła.

- Wyglądasz... pięknie - wykrztusiłem z siebie w końcu, na co nerwowo wytarła dłonie o spód sukienki.

- Dziękuję - mruknęła cichutko, a ja mimowolnie zerknąłem na pozostałe ubrania, leżące na stole i musiałem wstrzymać oddech na widok koronkowych fig, a raczej... jej wyobrażenia w nich.

- Obiad na stole! - Do środka wparował Santiago, również nie myśląc o tym, że powinien był zapukać.

Na nasz widok wyraźnie się speszył, ale zaraz na jego twarzy pojawił się uśmiech.

- Już nie przeszkadzam. - Wycofał się. - A! I ślicznie ci w niej, Alice. Nie żałuję, że jednak ci ją wziąłem - powiedział, po czym zniknął za drzwiami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro