Rozdział 5. Ratunek.
(Perspektywa Tarranta)
Szykowałem się z resztą by przeszukać Zakazany Las. Część osób twierdziło, że nie ma tam Alicji. Jednak ja wiedziałem, że ona tam jest. Obecnie zakładałem zbroję z pomocą mamy i dwóch podwładnych Białej Królowej. Był sam ranek.
-Tarrant nie musisz tego robić.- Powiedziała moja mama gdy związała moje włosy.
-Musze mamo. Alicja tyle razy nam pomogła. Uratowała nas wszystkich. Teraz mam zamiar się jej odwdzięczyć.- Powiedziałem biorąc do ręki Turpi Koncerz. Podałem miecz mamie i założyłem hełm.
-Synu tylko uważaj. W Zakazanym Lesie jest nie bezpiecznie.- Odparł mój ojciec gdy wziąłem do ręki Turpi Koncerz.
-Spokojnie tato. Będę.- Powiedziałem i wyszedłem ze swojego domu. Wsiadłem na Bandzierchlasta. Następnie ruszyliśmy. Po kilku godzinach drogi byliśmy na miejscu. W pewnej chwili usłyszałem krzyk. Krzyk Alicji. Wszyscy ruszyliśmy w stronę krzyku. Na miejscu widziałem jak ten pająk krzywdzi Alicje. Wszyscy rzuciliśmy się na pająka. Gdy pająk skoczył na mnie wziąłem do ręki Turpi Koncerz.- To za moją Alicje!- Krzyknąłem i wbiłem miecz w pysk pająka przebijając go na wylot. Potem upadł na mnie martwy. Z pomocą wojska Białej Królowej.
(Perspektywa Alicji)
Wszystko mnie bolało. Nie mogłam się uspokoić. Poczułam jak ktoś mnie odpina od tej pajęczyny następnie mnie czymś okrywa.
-Alicjo już dobrze. Jestem tu.- Usłyszałam ten głos. Głos Tarranta. Spojrzałam na niego. Wyglądał inaczej. Miał związane włosy i ubrany był w rycerską zbroje. Trzęsłam się ze strachu. Tarrant musiał wszedł na Bandzierchlasta. Następnie zaczęli gdzie iść.- Spróbuj zasnąć Alicjo. Za nie długo będziemy w zamku. Spokojnie.- Powiedział Tarrant, a ja osłabiona zasnęłam w jego ramionach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro