Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2 Koniec początku



     Nie ruszam się z miejsca. Nie mogę. Tkwię i gapie się na niego. Na pistolet. Wciąż porusza się na wózku, ale żeby strzelać, nie trzeba przecież chodzić.

- Jak zaszczepiłaś się przeciwko serum śmierci? – pyta.

Ton jego głosu nie pozwala niczego wywnioskować.

- Nie zaszczepiłam – odpowiadam, nic nie rozumiejąc.

- Nie gadaj bzdur. Bez szczepionki nie da się przeżyć rozpylenia serum, a w całym ośrodku tylko ja ją posiadam.

Mrugam, wciąż oszołomiona. Nigdy nie szczepiłam się przeciwko serum. To niemożliwe, żebym stała teraz przed nim. Żywa.

A jednak stoję.

- Zresztą, teraz to chyba nie ma znaczenia – stwierdza David. - Już tu jesteśmy.

- Co tu robisz? – mamrotam. Wydaje mi się, że moje usta stały się nagle napęczniałe i utrudniają mi mówienia, a ciężar śmierci przywarł do moich kości, mimo, że ją samą pokonałam.

Teraz żałuję zostawienia w ośrodku broni. Trwałam w przekonaniu, że na pewno mi się nie przyda. Żałuję.

- Wiedziałem, że coś jest nie tak – odpowiada. – Cały tydzień włóczyłaś się z uszkodzonymi. Naprawdę myślałaś, że nie zauważę, Tris? Potem przyłapaliśmy twoją koleżankę Carę, na majstrowaniu przy światłach. Sprytnie sama się znokautowała, by nie móc mam nic powiedzieć. Przyjechałem na wszelki wypadek, ale twoja obecność tutaj niestety mnie nie dziwi.

- Wybrałeś się sam? – pytam. – Niezbyt rozsądnie co?

- No cóż, zaszczepiłem się przeciwko serum, mam też broń. Ty natomiast nie masz nic. Nie masz jak ze mną walczyć. Trzymam cię na muszce, więc nie uda ci się wykraść pojemników z wirusem. Przyszłaś tu na darmo i przypłacisz za to życiem. Niby nie uznajemy kar śmierci, jednak rozumiesz, nie mogę pozwolić ci żyć.

    David stoi w przekonaniu, że przyszłam tu tylko po to, by ukraść jego najniebezpieczniejszą, najpotężniejszą broń. Co innego mógłby myśleć?

    Nie potrafię zapanować nad twarzą. Błąka mi się po niej jakiś dziwny grymas i gniew, który mam ochotę ujawnić. Spoglądam naokoło siebie. Mój wzrok opada na czarną skrzynkę. Urządzenie jest tylko kilka metrów ode mnie. Gdybym odpowiednio się wybiła, mogłabym je złapać. Ale jeśli tylko się ruszę, David mnie zabije. Muszę zaczekać na odpowiedni moment i działać. Działać naprawdę.

- Wiem, co zrobiłeś – zaczynam w nadziei, że uda mi się odwrócić jego uwagę. Oskarżając go, zyskam trochę czasu przewagi. – Wiem,
że wymyśliłeś symulację ataku, że odpowiadasz za śmierć mojej matki
i ojca. Ich oboje. Wszystko wiem.

- To nie moja wina, że zginęła! – wścieka się. Zbyt gwałtownie, zbyt głośno. Wyrzuca z siebie słowa jak maszyna. – Uprzedzałem ją przed atakiem. Mówiłem, żeby ona i jej bliscy ukryli się gdzieś. Ale nie potrafiła siedzieć spokojnie i zrozumieć konieczności dokonywania poświęceń dla wspólnoty. To ją zabiło!

Coś mi tu nie pasuje... jego reakcja, jego nerwowa gestykulacja... nagle wszystko staje się jasne!

- Kochałeś ją – mówię bez zastanowienia. Nawet jeśli zaprzeczy, i tak wiem swoje. Te listy, które przestały do niej przychodzić, tuż po ślubie z ojcem. Ostrzeżenia. Pudełko frakcji. Wpadł w szał. Całe życie ją gonił, ale nie mógł dogonić.

- Tak, kochałem – przyznaje, co wywołuje u mnie nagłe zdziwienie.

- Ale to już przeszłość. Dokonała wyboru. Gdyby zdecydowała inaczej, może obyłoby się bez twojego pogrzebu lub w ogóle bez tego zamieszania z frakcjami i murem.

    Zamarłam. Jego słowa wbiły się, niczym sztylet, w moje serce. Czyli ta kompilacja, ta wojna, ta walka, nastąpiła dlatego, że moja matka nie odwzajemniła jego uczuć?

    Pierwszy raz ujrzałam w całości pedantyczną, egoistyczną stronę rozumowania Davida, tak widoczną. W innych okolicznościach pewnie próbowałby zapanować nad emocjami, ale nie teraz. Nie tutaj, kiedy ma zamiar pozbawić mnie życia. Może sobie wykrzykiwać do woli. Bo niby kto mu zabroni? Ja?

Zabiorę skrzynkę – postanawiam definitywnie. Nie zastanawiam się. Nie waham. Jestem gotowa się poświęcić.

- Nie przyszłam niczego ukraść, Davidzie.

Obracam się na pięcie i rzucam w stronę urządzenia. Słychać wystrzał.

    ___________________________________________________

     Ból jest nie do opisania. Mroczki pojawiają mi się przed oczami, zostawiając na nich piekące pocałunki. Różowe, niebieskie i zielone. Potem żółte, białe i czarne. Nawet nie dokońca wiem gdzie zostałam trafiona. Jednak w chwili, gdy David ma wystrzelić ponownie, ostatkami sił łapię za uchwyt skrzynki i osłaniam nią swoje ciało. Pocisk wbija się w nią i przechodzi na wylot. Widzę jak czarny niczym heban płyn, wypływa ze zbiorników. Substancja rozlewa się na trawie. Wsiąka w ziemię. Nie zostaje nawet ślad.

   Jakimś cudem udaje mi się wstać. Przechodzi mnie diabelski ból. Lewy bok ostro promieniuje, przyprawiając mnie o nagłe zawroty głowy. Przykładam rękę nieco powyżej biodra. Czuje pod skórą ciepły płyn. Nie mam ochoty patrzeć na moją krwawą dziurę w brzuchu.

    David siedzi na swoim wózku z pistoletem zawieszonym w powietrzu. Usta ma lekko rozchylone, wzrok - nieobecny. Załamałam go. Mało tego. Zadziwiłam go. Jego zemsta, jego plan na unicestwienie frakcji, przepadł.

    Właśnie wtedy na polanę wbiega Tobias. Tuż za nim biegnie Christina, Caleb i Cara. Dalej Evelyn z Johanną.

     Odwracam się. Nasze spojrzenia się spotykają. Moje i jego. Wiem co się zaraz stanie. Uśmiecham się. Kocham Cię – szepczę. Słyszę salw.

- Nie! – wrzeszczy Cztery. Evelyn łapie się za głowę. Christina i reszta wstrzymują oddech. Evelyn wyjmuje rewolwer i krzyczy:

- Nikt nie może tknąć mojej synowej!

Strzał.

Zauważam jak głowa Davida opada bezwładnie za prawe ramię. Zanim wyzionie ostatniego ducha, uśmiecha się do mnie parszywie. Potem uśmiech schodzi z jego twarzy. Wydaje mi się,   że tym gestem pragnie mnie przeprosić. Nie wiem czemu, ale odwzajemniam spojrzenie w kontekście przebaczenia. Przebaczam. Umiera.

     Tobias podbiega i bierze mnie w ramiona. Jedną rękę wkłada mi pod szyję, drugą obejmuję plecy i talię. Nie patrzy mi w oczy. Podciąga lekko mój podkoszulek w kolorze khaki, na co odpowiadam krótkim jękiem. Czuję, jakby wszystkie siły nagle mnie opuściły. Zdaję sobie sprawę, co to oznacza.

Chwytam Tobiasa za przegub. Spogląda na mnie, potem na swoją dłoń. Jest cała umazana krwią. Patrzy mi prosto w oczy najczulszym wzrokiem, na jaki potrafił się kiedykolwiek zdobyć.

- Wszystko będzie dobrze – szepcze, choć to nie prawda. Pojedyncza łza spływa po jego zarysowanym policzku. Odwraca się twarzą do matki. Evelyn wydaje z siebie stłumiony pisk.

    Naraz coś zaczyna się ze mną dziać. Niewidzialny ciężar spada na klatkę piersiowa. Duszę się. Brzuch boli mnie tak bardzo, że zaczynam płakać. Inni też. Słyszę ich łkanie dookoła. Otacza. Przytłacza. Głowa rozpada się na milion kawałków. Eksploduje niczym bomba. Płuca palą mnie ogniem, z żołądka odchodzi powietrze. Tobias wyjmuje z kieszeni chustkę i przykłada ją do mojej rany. Wrzeszczę. On nachyla się i całuje mnie. Ostatni raz. Ostatni najpiękniejszy raz.

- Nie odchodź, nie umieraj! – prosi. – Potrzebuję cię... kocham cię. Musi być jakiś sposób!

- Nie ma. Poradzisz sobie – odpowiadam. Czuję uchodzące z ciała ciepło. Cztery też. Widzi iskry życia, gasnące w moich oczach. Rozpłomienia się. Ma jakiś pomysł.

- Evelyn, podaj mi fiolkę z serum śmierci, pamięci oraz modulator elektro trzęsienia! Szybko!

- Ale... nie ma... - mamroczę w amoku. Może i umieram, ale jestem pewna, że oba rodzaje serum już nie istnieją, a to, co Tobias wymienił jako trzecie, jest mi bliżej nie znane.

    Evelyn rzuca mu srebrną praskę, dwie buteleczki oraz małą, iskrzącą się nieco kostkę. Ociera mokre policzki. Także się smuci.

    Tobias sprawnym ruchem załadowuje pojemniczki do otworów. Jestem tak skupiona na jego poczynaniach, że nie zwracam uwagi na ciemność, spowijającą pole widzenia.

- Tobias... - bełkotam.

Przypomina sobie o moim stanie. Czerń staje się coraz mroczniejsza, koniec jest bliski.

- Tris! Nie!

- Dasz radę...

W tym momencie zauważam tylko zielony przycisk. Mały, zielony przycisk.

 _______________________________________________________

    Jasność oblewa miejsce, w którym stoję. Świetliste smugi iluminują w głąb. Widzę chmury. Są wszędzie. Otaczają mnie jak puszysta mgiełka. Pojawia się postać. Wychodzi opromieniona. Próbuję ją rozpoznać. To moja mama! Radość wypełnia serce. Wyciąga do mnie dłoń.

    Chcę odejść. Odejść z nią. Tak bardzo za nią tęskniłam. Tylko czy będzie mi wybaczone, to co tu zrobiłam? Będzie. Wierzę w to.

  ______________________________________________________________________________

 Oto mój drugi rozdział. Mam nadzieję, że się podobał. Obiecuję pisać kiedy tylko będę mogła, bo siódma klasa pozostawia wiele do życzenia. Informuję jedynie, że moje autorskie zakończenie Niezgodnej będzie dość krótkie. Przewiduję trzy, do pięciu części (rozdziałów). Zapewniam jednak, że w przygotowaniu czekają jeszcze dwa opowiadania. Pozdrawiam i do zobaczenia!

                                                                                                                                     Dziewczynka w białym :-)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro