Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

Nigdy nie myślałam, że moje życie w jednej chwili obróci się o 180 stopni. Zawsze było tak samo.

Tym razem miało być inaczej...

- Wychodzę - usłyszałam krzyk z przedpokoju mojego małego mieszkania.

- Ok. Do zobaczenia - odkrzyknęłam nie ruszając dupy z kanapy w salonie.

Usłyszałam tylko dzwięk otwieranych drzwi, które jeszcze szybciej sie zamknęły.

- Myślałam, że wyszedłeś - powiedziałam, patrząc na Łukasza stojącego przede mną.

- Myślałaś, że wyjdę i nie powiem Ci powodzenia? - zapytał pochylając się nad moją twarzą.

- Myślałam, że nie ma takiej opcji - powiedziałąm i szybko pocałowałam mojego chłopaka.

- Powodzenia w nowej pracy, skarbie.

- Dziękuję. Jak się trochę ogarnę, to zadzwonię. Powiem Ci co i jak - zapewniłam.

- Trzymam za słowo - złapał mój mały palec swoim, jak to mieliśmy w zwyczaju jeszcze ze studiów. Tak, wiem, że spotkać miłość na studiach nie jest za bardzo romantycznie, ale u nas tak się zaczęło.

To było jakieś osiem lat temu. Byłam na pierwszym roku medycyny, a Łukasz na drugim. Poznaliśmy się właściwie na jakimś dodatkowym wykładzie o zdrowym trybie życia. Siedzieliśmy obok siebie i tak się zaczęło. Później nie było dnia, żebyśmy nie pisali do siebie. Robiliśmy to w każdej wolnej chwili. Nigdy się z nim nie nudziłam. Był zabawny, towarzyski. Z resztą wcale się nie zmienił.

- Tylko, żeby żaden przystojny kardiolog nie wpadł Ci w oko, bo przyjdę tam i z tego szpitala kamień na kanieniu nie zostanie - powiedział z zupełną powagą, na co ja cicho się zaśmiałm.

- Wiesz, taki jeden Pan kardiolog już skradł moje serce - powiedziałam kładąc jedną dłoń na jego delikatnie pokrytym zarostem policzku.

- I nigdy go juz nie puści - Łukasz zabrał moją rękę i ucałował jej wewnętrzną stronę.- Powodzenia.

- Dzięki - powiedziałam, a on wstał i zabierając kluczyki z komody skierował się do samochodu.

Spojrzałam na zegarek na moim lewym nadgarstku. Już 7:58. Muszę się zacząć zbierać. Idę dzisiaj do nowej pracy. Zaczynam w szpitalu św. Anny we Wrocławiu. Łukaszowi tego jeszcze nie mówiłam, ale to ten sam szpital i w dodatku ten sam oddział, na którym on pracuje. Ale będzie zdziwko. Aż żałuję, że nie będę mogła zrobić zdjęcia jego minie. Ale nie ważne. Trzeba podnieść dupsko z kanapy, bo o 9:30 mam być w szpitalu. Profesor Dyrektor Halamowicz sam osobiście pokaże mi kawałek szpitala, a do dalszego wdrożenia oddeleguje kogoś z oddziału kardiologii i kardiochirurgii.

Po jakiś 3 minutach postanowiłam zwlec się z sofy i ruszyć do łazienki. Z szafki wyjęłam szary puchaty ręcznik i położyłam go na pralkę. Weszłam pod prysznic, odkręciłam wodę i poczułam delikatną falę ciepła przechodzącą przez mój organizm. Wyszłam z kabiny i postanowiłam zabrać się za makijaż. Do pracy raczej nie używałąm go dużo. Zazwyczaj ograniczałam się do podkładu, maskującego niedoskonałości skóry, tuszu do rzęs, chociaż nie był mi on tak potrzebny. Moje sztuczne rzęski są naturalnie czarne, ale nie wyglądam z nimi jak napompowany plastik 100%. Dzisiaj wyjątkowo pomalowałam moje zazwyczaj naturalnie malinowe i pełne usta ciemną i matową beżową pomadką. Wyprostowałam też moje ciemnobrązowe włosy i położyłam je na lewy bok. Delikatnie przylakierowałam je i opuściłam. Gotowa wyszłam z łazienki i weszłam do garderoby. Z szuflady wyjęłam komplet białej bielizny i nałożyłam ją. Otworzyłam drzwi i wyjęłam wieszak na którym wisiała od wczoraj przygotowana i uprasowana lekko żółta koszula i biała spódnica w niebieskie kwiaty. Założyłam też białe buty na obcasie, bo lipiec to nie czas na botki i kozaki. Jeszcze raz poprawiłam fryzurę i poszłam do przedpokoju. Przejrzałam się w lustrze, a efekt mojej półgodzinnej pracy wyglądał mniej więcej tak:

Z komody w przedpokoju zabrałam kluczyki oraz torebkę. Wzięłam jeszcze papierową torbę z Sinsay'a do której włożyłam mój nowy fartuch i jasnozielony stetoskop. Zamknęłam drzwi na klucz i ruszyłam do windy. Na dojechanie do szpitala miałam jeszcze pół godziny, ale wolę zawsze być w pracy wcześniej. Zjechałam do podziemnego garażu i odpaliłam mojego skarba. Mam na myśli mój ścigacz Yamaha YZF R1 RN01. To moja "Diablica". Może nie wyglądam, ale mając 28 lat też można kochać jazdę na motocyklach. Kiedyś uwielbiałam robić pokazy akrobacyjne, ale to z wiekiem minęło. Łukasz też ma motor, ale jego jest obecnie w naprawie. Oprócz tego mamy jeszcze wspólne Porshe. Mój chłopak jest ordynatorem oddziału na którym dzisiaj zaczynam pracę. Nie narzekamy na brak kasy, ale nie wydaje mi się też, abyśmy byli jakimiś zarozumiałymi snobami.

***

Po kilkunastu minutach jazdy zaparkowałam na parkingu dla personelu. Wyjęłam kluczyki ze stacyjki, zeszłam z motoru i zdjęłam kask. Włożyłam go do małego schowka w motorze, z którego wyjęłam torebkę i torbę z fartuchem, stetoskopem i teczkami. Gotowa ruszyłam przed siebie, w stronę wejścia i nagle usłyszałam głos zza pleców:

- Halo, Proszę Pani! Tutaj nie wolno parkować! - po głosie poznałam, że był to mężczyzna.

- Dlaczego? - zapytałąm odwracając się. Widziałam zdziwienie w oczach jego oraz trzech ratowników. Dopiero teraz mogłam mu się przyjrzeć. Mężczyzna miał około 50 lat. Wiedziałam kim jest. To Prof. Kuliński, mąż poprzedniej ordynator oddziału, na którym pracowałam w innym szpitalu.

- Dlatego, że, yyy - zaczął się zacinać.

- Że... - próbowalam mu pomóc dokończyć. Wdziałam, że ratownikom stojącym na schodach opadły szczęki. Jeden nawet ześlizgnął się ze schodka i musiał podtrzymywać się o barierkę.

- Przepraszam, ale ten parking jest dla pracowników szpitala.

- Niech Pan Profesor się nie martwi. Umiem czytać znaki - powiedziałam, ale wyszło bardziej jakbym chciała mu dociąć. Przełożyłam torbę do lewej dłoni, a prawą mu podałam. - Doktor habilitowany Patrycja Jastrzębska. Bardzo mi miło - powiedziałam ściskając jego dłoń.

- O matko. No tak. Dzisiaj miała Pani Doktor do nas dołączyć. Przemek, znaczy Prof. Halamowicz wspominał mi, że przyjeżdża Pani Doktor do nas z odsieczą. Podobno w całej Polsce nie me lepszego kardiochirurga, niż Pani.

- Bardzo miło mi to słyszeć - powiedziałam z uśmiechem na ustach. - Czy nie wie Pan Profesor, gdzie znajdę Pana Dyrektora?

- Powinien być u siebie. Krzysiek!!! - zawołał do siebie jednego z ratowników, który natychmiast stawił się koło mnie z obstawą dwóch kolegów.

- Tak, Panie Profesorze?

- Proszę zaprowadzić Doktor Jastrzębską do Pana Dyrektora - powiedział mężczyzna, a ja widziałam jak ratownikom oczy robią się jak pięć złotych. Po chwili Prof. Kuliński odszedł i zostawił mnie ze zgrają śliniących się na mój widok chłopów.

- Oczywiście - powiedzieli chórem, po czym każdy przedstawił mi się z ucałowaniem wierzchu dłoni.

- Krzysztof Strzelczyk - powiedział pierwszy.

- Robert Uliński - wydukał drugi.

- O proszę, Juźwiak. Dawno się nie widzieliśmy co? - powiedziałam patrząc na Tomka.

- Cześć Patrycja. Co tu robisz?

- Przepraszam, wy się znacie? - zapytał Krzysiek.

- Tak. Na studiach byliśmy przyjaciółmi, a później pracowaliśmy razem. Jeździliśmy w jednej karetce - zaczął mówić Tomek.

- A później postanowiłeś zniszczyć mi życie, co? - chciałam mu dokuczyć, co chyba się udało.

- To nie było tak - powiedział, a ja spojrzałam na ratowników.

- Możemy pogadać o tym później? - zapytałam.

- Tak. O której masz przerwę? - odwdzięczył się pytaniem.

- O 11:00. W barze szpitalnym może być?

- Tak - powiedział i w tym momencie odezwł się jego domofon*. - Muszę iść. Do zobaczenia.

- Idziemy Panowie? - zwróciłam się do chłopaków nadal stojących w osłupieniu.

- Tak jest Pani Doktor.


* krótkofalówka

Witam w nowej powieści. To będzie coś innego niż ,,Współlokator,, Trochę poważniejsze, ale nie zabraknie też śmiesznych i słodkich momentów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro