Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I

               Nad Londynem jak zwykle wisiały chmury, z których co jakiś czas spadł niewielki deszcz, który za kilka godzin miał przerodzić się w ulewę. Było to całkowicie normalne w tym miejscu. Na przedmieściach miasta znajdowały się szeregi ceglanych domków, w których żyli zwyczajni ludzie, którzy tyko chodzili do pracy, zajmowali się dziećmi i ewentualnie plotkowali o sąsiadach – szczególnie tych, którzy odbiegali od tej szarej normy. Często na ustach tej małej społeczności była dwójka nastolatków – Edmund oraz Łucja Pevensie. Najbardziej rozprawiać o ich dziwactwach lubił ich młodszy kuzyn Eustachy, który uwielbiał rozmawiać z koleżankami jego matki, czyli szanowanej w okolicy Alberty Scrubb. Postanowiła wychowywać swojego syna w nowoczesny sposób, pozwalając mu na wiele swobody w tym, co robił, o czym myślał i mówił. Dokładnie to samo propagowały wcześniej wspomniane koleżanki pani Scrubb, dlatego uwielbiały dyskutować z młodym Eustachym o jego kuzynostwie, które chwilowo zatrzymało się w jego domu. Kobiety nie mogły się nadziwić, co te dwie młode osoby miały w głowach. Oczywiście młody Scrubb wyolbrzymiał wszystko o nich, ale jedna rzecz się zgadzała – że ich zachowanie jest przedziwne dla reszty społeczeństwa.

Edmund, wysoki i blady siedemnastolatek nie integrował się ze swoimi kolegami z liceum, a wręcz ich unikał. Jedyna interakcja z nimi występowała, gdy naśmiewano się z czarnowłosego lub (co gorsza) jego siostry. Nagle Edmund stawał się najśmielszym rycerzem i zręcznie bronił honoru swojego lub Łucji. Czasem nawet zbyt zręcznie, co tylko napędzało bójki. Na szczęście nie zdarzało się to zbyt często.

Łucja zawsze od zawsze wydawała się Eustachemu jakaś taka... zakręcona. Bujała w obłokach, opowiadała o dziwnych rzeczach. Chłopak sądził, że z wiekiem to się zmieni, że będzie poważna jak jej starsza siostra – Zuzanna, ale jak bardzo się mylił. Pomimo szesnastu lat, dziewczyna jeszcze bardziej bujała w obłokach i opowiadała jeszcze bardziej niestworzone historie! Może i w końcu zaczynała wyglądać jak kobieta, ale wcale się tak nie zachowywała. Oczywiście, była kulturalna i zawsze pomagała swojej cioci w prowadzeniu domu, ale przy tym była zakręcona i bardzo zwracająca na siebie uwagę. Nawet, gdy zwyczajnie szła chodnikiem, to nie dało się na nią nie zwrócić uwagi. Jej zawsze lekko rozmierzwione przez wiatr rude włosy widać było z daleka, a na piegowatej twarzy zawsze widniał rozmarzony uśmiech – co w szarym Londynie wcale nie było częstym widokiem.

To był oczywiście obraz na rodzeństwo Pevensie namalowany przez ich niezbyt miłego kuzyna. Mimo że, pewne fakty się zgadzały, to ich interpretacja była daleka od prawdy. Edmund wcale nie był zamknięty w sobie z wyboru, a Łucja nie zawsze była wesoło zakręcona, a historie, które opowiadała, nie były zwykłymi banialukami. Były dla niej najdroższymi wspomnieniami. Pamięć o nich była błogosławieństwem, ale czasem sprawiały, że bardzo tęskniła za dawnymi czasami – tak samo jej brat, który doskonale wiedział o tych wspaniałych chwilach, ponieważ był ich częścią.

Miejscem, do którego tak tęsknili była Narnia – niesamowity świat, do którego można się dostać tylko i wyłącznie za pomocą magii. Edmund i Łucja byli już tam dwa razy wraz z Zuzanną oraz ich najstarszym bratem – Piotrem. Przeżyli tam wiele wspaniałych przygód. Za pierwszym razem uwolnili Narnię spod złych czarów Białej Czarownicy i zostali królami tego wspaniałego świata na długie lata. Przy następnej okazji pomogli młodemu księciu Kaspianowi X zaprowadzić ponownie pokój w państwie. Udało im się, a to wszystko dzięki najwspanialszemu władcy i obrońcy Narnii, Wielkiemu Lwu, którego imię brzmi Aslan. To za nim szczególnie tęskniło rodzeństwo. Był ich przyjacielem, zawsze się czuli przy nim dobrze i bezpiecznie.

W końcu krople deszczu zaczęły mocniej uderzać w okna, powoli nastawał wieczór i londyńskie rodziny zasiadały przy kominkach, by odpocząć po ciężkim dniu. Tak samo było w domu Alberty i Harolda Scrubbów. Zasiedli wraz z Eustachym przy kawie i ciasteczkach, by pomówić o tym, jak każdemu minął dzień. Jednak Łucja z Edmundem nie dołączyli do nich. Właściwie to tylko kilka razy się im to zdarzyło. Chcieli dać wujostwu chwilę spokoju od nich, więc w tym czasie zazwyczaj odrabiali lekcje lub czytali jakieś książki. Tego wieczoru Łucja zasiadła przy niewielkim biureczku z listem w dłoni – czekała na niego od dawna. Był od jej siostry, która aktualnie znajdowała się z ich rodzicami w Stanach Zjednoczonych. Zuzanna rozpływała się nad życiem w Ameryce. Chodziła na wiele spotkań towarzyskich, gdzie poznawała wiele miłych panienek w jej wieku oraz (co cieszyło starszą Pevensie najbardziej) wielu młodych oficerów, którzy byli urzeczeni jej urodą i inteligencją. Na tę wieść Łucja poczuła lekki ucisk na żołądku. Od wielu lat zauważyła, że wszyscy doceniali piękno jej siostry i to sprawiało, że czuła się o to lekko zazdrosna. Na nią zwracano uwagę tylko ze względu na jej humor lub rude włosy. Według Łucji było to na poziomie o wiele niższym niż „uroda i inteligencja" Zuzanny. Ten niemiły tok rozumowania przerwało jej pukanie do drzwi. Zaprosiła pukającego do środka, a okazał się nim być Edmund.

- Co tam masz? – zapytał, zauważywszy kartkę w ręce siostry oraz jej nietęgą minę.

- List od Zuzanny – mruknęła, rzucając go na biurko.

- Chyba nie miała zbyt dobrych wieści – westchnął, rzucając się na łóżko. „Ile bym dał za pokój, gdzie nie ma małego skarabeusza": pomyślał.

- Czemu?

- Żebyś widziała swoją minę! Myślałem, że przypomniał ci się niedoszły narzeczony Zuzki.

- Oj, nawet nie przypominaj o tym ośle! – wzdrygnęła się na samą myśl o księciu Kalormenu. – Zuza po prostu opowiadała jak to WSPANIALE jest w Ameryce i że jaka SZKODA, że nas tam nie ma. A! I mówiła o tym, ilu cudownych oficerów docenia jej urodę i inteligencje – zaszczebiotała, a następnie przewróciła oczami. Edmund nie mógł powstrzymać parsknięcia śmiechem. Łucja zawsze była przeczulona na punkcie atrakcyjności ich siostry.

- Łusiu, nie przejmuj się. Wiesz, jaka ona jest. Cieszy się, że ma adoratorów, a ostatecznie odrzuci ich tylu, że się skończą!

- Oj, nie przejmuję się!

- Tak, tak.

- Och, lepiej się przesuń albo najlepiej zejdź z mojego łóżka.

- Mówiłem ci, jakie masz szczęście, że nie mieszkasz w małym pokoju z tym karaluchem? – spytał, robiąc miejsce siostrze, która od razu położyła się obok niego i zaczęła obserwować spływające po szybie krople deszczu.

- Z milion razy! Ale nie nazywaj go tak, to niegrzeczne. – Palnęła lekko Edmunda w rękę.

- Daj spokój, wiesz, że jest tragiczny!

- To nie znaczy, że masz go przezywać.

- Bo ty NIGDY na nikogo złego słowa nie powiedziałaś. – Popatrzył na nią z podniesioną brwią.

- Bo nie powiedziałam – mruknęła mniej pewnie.

- Uwaga, cytuję: „Niech no dorwę tego Korina w swoje łapy! Co za niewdzięczny, szczylowaty patafian!"

- Dobra, dobra, to był wyjątek! Przy tym, co wyprawiał Korin, Eustachy jest aniołem.

- Ale Korina przynajmniej lubiliśmy.

- Eustachy jest naszą rodziną, więc oczywiście, że go też lubię, ale... masz rację. Korin, mimo swoich wad, był niezwykły.

Edmund mruknął tylko zwycięsko i również zapatrzył się w krople za oknem. Powrócił myślami do wspomnień związanych Korinem, który był dla niego jak młodszy brat. Przeżyli razem wiele, kiedy chłopak był księciem a Edmund królem. Wiele bitw zwyciężyli u swego boku, wiele godzin Pevensie spędził na szukaniu i ratowaniu tego urwisa.

- Jak myślisz... - zaczęła nagle Łucja. – Arawis i Kor w końcu wzięli ślub?

- Tak i nawet dzieci mieli. Po tym jak Kaspian został królem, sprawdziłem księgi zanim odeszliśmy... - wyznał z początku wesoło, ale z końcem wypowiedzi mina mu zrzedła.

- Myślisz, że tam kiedyś wrócimy?

- Mam taką nadzieję... Aslan przecież powiedział, że tylko Zuza i Piotrek nie wrócą, prawda?

- Niby tak, ale... Minęło już tyle czasu! A jeśli znowu wrócimy i wszyscy, którzy tyle dla nas znaczyli będą nie żyć już od setek lat?

- Wiem, Łucjo, ale... Damy radę, tak? Jak zawsze.

- Tak... Aslan nam na pewno pomoże.

- Na pewno! – odparł z uśmiechem i zmierzwił siostrze włosy.

****

Kilka tygodni później Łucja wyszła w z budynku swojej szkoły po wielu, wielu godzinach nudnych lekcji. Była dosyć aktywną dziewczyną, więc siedzenie przez kilka godzin w ławce nie było dla niej. Chciała poczekać na brata, ale po chwili namysłu przypomniała sobie, że skończył lekcje wcześniej, więc powinien być już w domu. Udała się więc w stronę osiedla, rozmyślając nad tematem wypracowania, które miała napisać na biologię. Była to jeden z niewielu przedmiotów, który ją naprawdę interesował. Z zamyślenia wyrwał ją nagle męski krzyk. Obejrzała się w około, ale nie zauważyła nic szczególnego. Dopiero, kiedy ponownie usłyszała jakieś hałasy, zorientowała się, że dobiegały zza okolicznych garaży. Powoli weszła na teren i po kolei zaglądała do alejek z niskimi budynkami. Dopiero na końcu jakiejś czwartej zauważyła szamotaninę chłopaków z jej szkoły. Od razu miała złe przeczucia. I miała rację. Na ziemi pod trójką jakiś chłopaków nie leżał nie kto inny jak jej brat. Pokręciła głową z rozczarowaniem i pobiegła w stronę grupki, mając w duchu nadzieję, że jeszcze coś pamiętała z dawnych walk wręcz, w których brała udział podczas bitew. Zuzanna oczywiście tego nie pochwalała, ale Łucja sądziła, że powinna umieć się jakoś obronić. Z tą myślą zawołała do oprawców, żeby zostawili jej brata, ale jak usłyszała, żeby się nie wtrącała, „bo jest dziewczyną", to coś w niej pękło. Odwróciła jednego w swoją stronę i złapawszy za rękę, przerzuciła przez ramię. Gdy reszta zauważyła, że ich kolega nagle leży na ziemi, spojrzeli na młodszą dziewczynę w szoku, dzięki czemu Edmund mógł w końcu wstać i złapawszy pozostałą dwójką za kołnierze, popchnął ich na ścianę jednego z garaży. Następnie złapał prędko Łucję za rękę i pobiegli jak najszybciej na ulicę, gdzie tamci nie odważyliby się ich ścigać. Zanim doszli do domu, Edmund miał za sobą już całkiem długie kazanie o tym, jak niedojrzały jest, bijąc się z rówieśnikami i że żaden powód do bójki nie jest wystarczający. Na komentarz o tym, co ona zrobiła, dostał tylko wyrzut, że to wszystko jego wina, że musiała interweniować. Zanim przekroczyli próg, Edmund udobruchał swoją siostrę i namówił, by zakryła jego rany bitewne. Na ich nieszczęście od razu zauważył ich Eustachy, który od razu uciekł do biura ojca, zanim starszy kuzyn zdążył go sięgnąć. Westchnąwszy ciężko, Edmund poszedł zmienić swoje ubrudzone ubranie zanim, przyjdzie do swojej „pielęgniarki".

Łucja w tym czasie sama zdążyła się przebrać i przynieść potrzebne rzeczy z łazienki. Kiedy brat usiadł na jej łóżku, oczyściła jego rany na wardze, policzku oraz pięściach. Wiercił się przy tym niemiłosiernie, co tylko irytowało Łucję, bo sam był sobie temu winny. Kiedy przykleiła plastry na obtarcia i rany, w sumie było po wszystkim. Rzuciła bratu na koniec spojrzenie pełne dezaprobaty i odniosła rzeczy. Kiedy wróciła, zauważyła (niestety), że w jej pokoju pojawił się nie kto inny jak Eustachy!

- Eustachy, mogę wiedzieć, co ty tu robisz? – zapytała lekko poirytowana.

- Mieszkam, w przeciwieństwie do was. Mogę wchodzić, gdzie mi się podoba! – odparł, jakby to było zupełnie normalnie i na miejscu.

- Dobrze ci radzę, wyjdź stąd – warknął Edmund.

- Nie bądź taki hop siup do przodu, kuzynie! Bo powiem ojcu, żeś się znowu bił! – pisnął pozornie bez strachu.

- A może ja powinienem mu powiedzieć, kto mu podkrada zapasy jego ukochanych słodyczy – syknął, a gdy Eustachy, chciał uciec przez drzwi, Edmund zatrzasnął mu je przed nosem. – Gdzie się wybierasz, kuzynie?

- Nie możesz mnie tak traktować, poskarżę się matce! – Pogroził palcem i spojrzał na Łucję, która, jakby zniknęła. Miał wrażenie, że tak naprawdę było, bo tylko patrzyła tępo w obraz statku na falach. – A ta znowu odpłynęła.

- Łucja? – Edmunda również zdziwiło zachowanie siostry.

- Czasem jak patrzę na ten obraz, to mam wrażenie, że fale naprawdę się ruszają – odparła rozmarzonym tonem. – I nie uważasz, że ten pokład wygląda bardzo narnijsko?

- A ta znowu swoje! – Wzburzony Eustachy przewrócił oczami. – Ty i te twoje bajki, naprawdę, Łucjo, mogłabyś w końcu dorosnąć.

- Nie musisz tego słuchać. – Uśmiechnął się do niego sztucznie kuzyn i przyjrzał się dziełu. – Faktycznie sprawia wrażenie, jakby naprawdę płynął między falami...

- To zwykłe plamy na płótnie... - Wypowiedział się swoim piskliwym głosem, ale również skupił się na obrazie. Co było szokujące, miał wrażenie, że te fale NAPRAWDĘ się ruszają!

- Łucja, widzisz to?! – wykrzyknął podekscytowany Edmund.

- Ty też?! O matko, myślisz, że to...

- ...Magia! – dokończył za nią, szeroko się uśmiechając.

- Przestańcie! – zawołał przestraszony Eustachy. – To tylko halucyn... - Nie dokończył, ponieważ z ramy zaczęła się naprawdę wylewać. – Nie, to jakaś halucynacja, na pewno. Patrzcie!

Podszedł do ściany i postanowił zdjąć obraz, by udowodnić, że im się to wszystko zdaje. Przerażony Edmund próbował powstrzymać swojego kuzyna, na próżno. Woda wystrzeliła z ramy jak z wodospadu i zalewała cały pokój. Spanikowana Łucja próbowała doskoczyć jakoś do chłopaków, ale przeszkodziły jej w tym meble, które przez strumień ruszały się w każdą stronę. Zanim się zorientowała musiała wstrzymać oddech, ponieważ woda podeszła pod sam sufit. Przymknęła na chwilę oczy, ale jak tylko się trochę uspokoiła, otworzyła je. Wokół niej już nie było żadnych mebli ani ścian. Otaczała ją głębia oceanu, którego dna nie mogła zobaczyć. Zamiast sufitu ujrzała słońce, które próbowało się przebić przez taflę wody. Zrzuciła szybko buty i próbowała wypłynąć na powierzchnię, która niestety nie była wcale tak blisko...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro