Rozdział 7
Obaj wyciągnęli się na kanapie, nogami w swoją stronę i bardziej okryli puszystym kocem. W milczeniu spożywali ciastka korzenne, które raz po raz popijali kawą. Dopiero gdy kubki były puste Tony szturchnął go stopą w kolano i obdarzył krzywym uśmiechem.
-Jeśli cię coś męczy pytaj teraz. Jestem tu z tobą bo jestem zbyt zmęczony, by stworzyć dziś coś sensownego. Zamierzam się porządnie wyspać, a wtedy, by o coś spytać będziesz musiał zejść do warsztatu- zachęcił go rozleniwionym tonem. Przyglądał mu się jednak z uwagą, dobrze widział spięte mięśnie oraz czujność w oczach. Usiadł, a uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy przysunął się ku niemu i dostrzegł mgłę, która całkowicie przykryła zieleń jego oczu. -Loki wiesz, że na tym piętrze nie musisz się niczego obawiać? Wkrótce przeniesiemy się do mojego domu w Malibu, będziesz mógł się rozluźnić- stwierdził łagodnie. Mężczyzna nie zareagował więc zmarszczył lekko brwi. Niepokoiło go, że Kłamca często zdawał się nie wiedzieć co dzieję się wokół, tracił kontakt z rzeczywistością i należało go do niej przywołać, by mógł usłyszeć choć słowo. Palcem stuknął jego ramię, a bóg skulił się gwałtownie i zacisnął powieki w oczekiwaniu na cios.- Do diaska- wymamrotał pod nosem. Jednym ruchem przyciągnął go do siebie i objął mocno, pozwolił mu skryć głowę na swej piersi.- Wracaj tu, Psotniku. Mamy do pogadania- polecił miękkim głosem i uśmiechnął się czarująco. Kłamca zacisnął palce na jego żebrach mrugając gwałtownie, a potem z głośnym westchnieniem wtulił się bardziej. Stark czuł na skórze chłodny oddech oraz szaleńcze bicie serca, przylgnął do niego jakby był jego jedynym ratunkiem. Nie mógł go tak po prostu odepchnąć, choć jeszcze przed kilkoma dniami takie przytulanie byłoby nie do pomyślenia, czy to z mężczyzną, czy z kobietą. Objął go tylko mocniej i oparł mu brodę na głowie.- Nie wiem co się stało, ale już wszystko w porządku, słyszysz?- przemawiał cicho, dmuchnął w jego, wciąż mokre, włosy i skrył w nich nos.- Uspokój się, jesteśmy w Stark Tower. Jestem z tobą- dodał łagodnie, gdy nic innego nie zadziałało. Ku jego zdziwieniu właśnie to pomogło, uścisk na żebrach rozluźnił się nieco, a głowa boga poderwała się do góry, prawie wybił mu przy tym wszystkie zęby.- Jezu, delikatniej- mruknął gwałtownie odchylając do tyłu kark, aż coś strzeliło w nim nieprzyjemnie i skrzywił się nieznacznie. Teraz poza drinkiem przydałby się i masaż, stwierdził w myślach, powstrzymał westchnienie.
-Anthony- wymamrotał bóg w odpowiedzi, spróbował wysunąć się z jego uścisku, lecz człowiek na powrót przycisnął go do siebie mocno.
-Posiedzimy tak trochę i porozmawiamy- zawyrokował Stark, trzymając go jedną ręką w pasie, drugą pstryknął go w nos, który ten zmarszczył ze zdumieniem.
-Nie sądzę, aby... Już wszystko w porządku- zaprotestował próbując się wyrwać. Szybko jednak poddał się dostrzegając poważne spojrzenie geniusza.
-Nic dziwnego, że jesteś dobrym kłamcą- stwierdził i przewrócił oczami, gdy ten pobladł gwałtownie.- No już, już, dla odmiany nie miałem na myśli nic złego. Chodzi o to, że jesteś teraz taki spokojny... Uwierzyłbym ci, gdyby twoje serce nie obijało mi się o żebra- wyjaśnił. Wargi drgnęły mu lekko, lecz udało mu się powstrzymać śmiech, gdy blade policzki boga oblały się gwałtownym rumieńcem.
-Ja... Nie wiem, o czym chcesz rozmawiać- odparł z ociąganiem. Skrył głowę w zagłębieniu jego szyi łaskocząc skórę lodowatym oddechem.
-Czego się obawiasz?- spytał cicho, tak cicho, że ledwie sam siebie słyszał. Wiedział jednak, że ten usłyszał pytanie, gdyż drgnął lekko, by zaraz potem znieruchomieć.
-Ja? Skąd ten pomysł?- odparował i roześmiał się beznamiętnie. Stark przewrócił oczami i dźgnął go lekko w biodro, na co ten od razu złapał gwałtowniejszy oddech.
-Naprawdę chcesz, żeby ci tłumaczyć, czy po prostu przejdziemy do sedna?- mruknął mu do ucha. Dmuchnął w nie gorącem w ramach zemsty za lodowaty oddech i gęsią skórkę, o którą go przyprawił.
-Zrobiłem już wszystko, co miałem zrobić i zostałem za to ukarany więzieniem. Wyjaśnij mi więc, do czego ty chcesz mnie wykorzystać- zażądał szorstko i przylgnął do niego gwałtownie, przeszyty bólem, który przyprawił go o zawroty głowy.
-Naprawdę nie podoba mi się to, że porównujesz mnie do innych, Jelonku- stwierdził z dezaprobatą w głosie i uśmiechnął się zadziornie.- Do czego mógłbym cię wykorzystać? I do czego wykorzystywali cię inni?- dodał po chwili z niepokojem. Przemknął palcami po bliznach skrytych pod jego podkoszulkiem, jakby znał ich ułożenie na pamięć. Zdawać by się mogło, że tworzyły mapę, która zapisała się w głowie Starka, jako wzór, dostrzeżony kilka lat wcześniej. Ku jego zdziwieniu Loki nie zareagował tym razem negatywnie na ten dotyk, a nawet zaskoczył go podwójnie, gdy z jego gardła wydarł się przytłumiony pomruk.
-Odyn pragnął sobie zapewnić mną pokój między Asgardem a Jotunnheim, Laufey chciał pokonać Odyna, a Thanos zdobyć tesseract- mruknął z niezadowoleniem, słowa wyszły z jego ust choć za wszelką cenę chciał je zatrzymać.- Wobec tego... czego ode mnie oczekujesz, Anthony?
Wysłuchał go ze spokojem, który był doskonale widoczny w całej jego postawie, lecz w oczach było jedynie zamyślenie. Wolno sunął palcami po plecach boga, a wargi drgały mu lekko od powstrzymywanego uśmiechu.
-Obecnie oczekuję, że choć w moim towarzystwie będziesz potrafił się nieco rozluźnić i zaprzestać szukania drogi ucieczki- zaczął, by zaraz uśmiechnąć się łobuzersko.- A nie, czekaj, to już mamy za sobą- stwierdził z zadowoleniem. Wciąż dotykał jego pleców, a ten po prostu siedział mu na kolanach, pozwalając na to, jakby dotyk przestał go stresować.- To już jakiś plus. A dalej może... czego ja jeszcze mógłbym...- udał zamyślonego, a dłoń znieruchomiała na łopatce Kłamcy. -Szczerość też już mam...o! Już wiem! Oczekuję, że będziesz spał ze mną, bym nie musiał siedzieć każdej nocy w twoim pokoju. I mam nadzieję, że będziesz wpuszczał mnie do swoich snów, bo proszenie cię o to jest krępujące- oznajmił z powagą i mrugnął do niego. -Mógłbyś spełnić moje oczekiwania?
-Dlaczego właśnie to?- wymamrotał bóg w jego skórę, na połowy nieufny, na poły zaciekawiony.
-Uznaj to za przyjacielski gest człowieka, który wiele przeszedł- odparł z ociąganiem i napotykając zdziwione spojrzenie Kłamcy, postukał palcem, w przebijający się przez cienką koszulkę, reaktor łukowy.
-To jest... właściwie dlatego nie zadziałało, prawda?
-Taaa...właśnie dlatego nie zadziałało- potwierdził z lekkim rozbawieniem. -Tony Stark, wybryk natury odporny na boską dzidę- zażartował z krzywym uśmiechem, który poszerzył się nieco, gdy wargi boga drgnęły nieznacznie.- Ha! Prawie się uśmiechnąłeś. Kolejne zwycięstwo, Psotniku- oznajmił triumfalnym tonem. Z zadowoleniem patrzył w soczyście zielone oczy boga, w których pojawiły się pogodne iskry.
___
Przed wami totalnie sielankowy, fluffowy rozdział, który miał wyglądać całkiem inaczej, ale moja wena, zwana Moriarty, jak zwykle stworzyła co inne i zniszczyła wszystkie plany.
Dziękuję wszystkim za komentarze i głosy, a @CookiM przy okazji i za kawusię x)
Zachęcam do wyrażania opinii, a zainteresowanych rozmową o czymkolwiek, także tym opowiadaniem na priv.
Pozdrawiam serdecznie, Dango.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro