Rozdział 6
Przebywali na pierwszym piętrze w średniej wielkości pokoju przylegającym do jednego z laboratoriów. Pomieszczenie miało błękitne ściany, biały sufit i ciemną, drewnianą podłogę. W rogu stał barek, po brzegi wypełniony alkoholem, a na lewo od drzwi balkonowych stolik z dwoma, granatowymi fotelami. Jedną ze ścian zajmował regał z książkami.
W milczeniu wymieniali się spojrzeniami aż Anthony nie wyszedł na balkon, Banner prędko do niego dołączył i podszedł do barierki patrząc przed siebie.
-Wszyscy są zaniepokojeni, w końcu przyjąłeś pod dach Lokiego, Tony- zaczął rozmowę i spojrzał niego.- Nie możesz stosować ataku jako obrony, powinieneś wyjaśnić dlaczego...
- Jak mógłbym zostawić go na pastwę asgardskich wojowników? Widziałeś przecież do jakiego stanu doprowadził go Tyr. A to był tylko Tyr, jeśli nikt z nas, by go nie wziął, skazalibyśmy go na cierpienie z ręki całego Asgardu- oznajmił cicho. Jego ton był zamyślony, oczy utkwione w połyskującej na barierce farbie, po której sunął palcem.
-Nie twierdzę, że źle zrobiłeś- mruknął wprawiając go w lekkie zdziwienie.
- O czym wobec tego rozmawiamy?- spytał z krzywym uśmiechem.- Mam iść i błagać wszystkich o wybaczenie? W końcu ośmieliłem się przyjąć boga do MOJEGO domu... Tak jak i was wszystkich. Jestem Tony Stark, nie będę się...
-Zamilcz wreszcie- przerwał mu Bruce.- Sugeruję byś kilka razy zjadł z Lokim posiłek w jadalni, przy nas. Weź go na trening, niech popatrzy... W końcu i oni dostrzegą, że się zmienił, mnie wystarczyło jedno spojrzenie. Potem zabierz go do Malibu, niech zniknie im z oczu, przemyślą to na spokojnie- zaproponował mu z powagą.
-Zauważyłeś, że się zmienił... w jaki sposób?- spytał cicho. Uznał Malibu za całkiem dobry pomysł, konfrontację Avengersów z Psotnikiem musiał jednak przemyśleć.
-Zniknęła jego duma, spięte ramiona świadczą o gotowości do ucieczki i strachu, z oczu zniknęła butność oraz pogarda, jest w nich tylko czujność i przerażenie. Loki jest jak zastraszone zwierzę, jestem pewien, że nie udaje.
-Nie udaje- potwierdził w roztargnieniu.- Myślę, że wziąłem go ponieważ jesteśmy podobni tylko ja...Ja odbiłem się od dna, z kolei on upadł i nikt nie chce podać mu dłoni-dodał po chwili i przechylił głowę patrząc na niego bystro.- To dobre pomysły, Bruce. Może się udać, dzięki- rzucił przez ramię będąc już przy drzwiach od pokoju.
***
Loki stał na dachu Stark Tower, jego wzrok utkwiony był w panoramie miasta. Wiatr szarpał czarnymi włosami, a padający deszcz zagłuszał kroki obserwującego go przybysza. W końcu jednak Kłamca usłyszał mężczyznę, który szybko znalazł się przy nim i przygwoździł go do barierki. Niebieskie oczy, przypatrywały mu się z uwagą i irytacją. Dłoń zaciskała się na gardle boga, a ciężkie buty docisnęły jego bose stopy do mokrego podłoża.
-Dlaczego tu jesteś? Po co Stark cię tu przyjął?- warknął. Kłamca opuścił ręce wzdłuż ciała, nie mógł zareagować, jeśli nie chciał zostać pokonany przez zaklęcie Odyna.
-Nie wiem- mruknął, gdy ten poluzował uścisk.- Nie mam pojęcia- wysyczał, gdy palce ponownie zacisnęły się mocniej.
-Oszalał kompletnie, pieprzony geniusz- stwierdził z furią.- Sprowadza nam do domu wariata i mordercę z przerośniętym ego, szlag by to!- podniósł głos.
-Może zechcesz omówić to ze mną, Clint?- spytał ze spokojem Tony, który wszedł na dach zaraz za nim i obserwował wszystko z rękoma założonymi na pierś.- On i tak ci nic nie powie, bez względu na to czy coś wie, bez mojego pozwolenia będzie milczał, choćby miał umrzeć- stwierdził z powagą. Ręka nagle puściła Kłamcę, a zaraz potem z całej siły uderzyła w twarz Starka, który runął na mokry dach, w jego oczach nie było zaskoczenia. -Lepiej ci?- spytał wstając z ociąganiem. Z kpiącym uśmiechem oblizał krwawiącą wargę. -Lepiej wyżyj się teraz, bo później nie będę w...- urwał, gdy kolejny cios trafił go w szczękę. Zamrugał cofając się o krok i sięgnął dłonią do brody, by rozmasować ją lekko, szybko jednak zmienił zdanie i odchylił głowę, choć to nie mogło mu zapewnić ochrony przed kolejnym nadchodzącym uderzeniem. Ręka zatrzymała się milimetr przed jego twarzą, a łucznik uśmiechnął się pogardliwie.
-Bez swojej zbroi jesteś do dupy- oznajmił szorstko i rozluźnił się.- W jaki więc sposób zapewnisz sobie bezpieczeństwo, jeśli bożek obróci się przeciw tobie? Bo zrobi to, to Loki, do diabła!
-Bez różnicy czy to Loki, Hades, czy Marilyn Monroe- odparł patrząc mu w oczy.
-Cholera, Stark! Jesteś wariatem- burknął z jawnym oburzeniem.
-Może- odpowiedział z rozbawieniem.- Ale pamiętaj, że tylko wariaci są coś warci- mrugnął do niego.- A teraz wracaj do środka, pogadamy później- dodał ze spokojem. Nim zwrócił się do boga poczekał aż Clint zniknie we wnętrzu budynku.
Deszcz padał coraz gwałtowniej, mimo tego wciąż stali na dachu. Kłamca pustym wzrokiem spoglądał na miasto, a Iron Man obserwował go w zamyśleniu.
-Właśnie dlatego nie chciałem, żebyś opuszczał czwarte piętro, Psotniku- rzucił miękko i uśmiechnął się do niego krzywo. Westchnął cicho, gdy z wargi ponownie popłynęła krew i wyjął z kieszeni czarną chusteczkę, by przyłożyć ją do rany.
-Nie rozumiem tej sytuacji- oznajmił, jego oczy rozbłysły zaskakująco piękną zielenią. Mimowolnie uśmiechnął się lekko widząc to, działo się tak zresztą zawsze, gdy nazywał go "Psotnikiem".- Dlaczego agent Barton tak szybko zrezygnował, hm?
-Jego celem było wkopanie mi i pokazanie, że bez zbroi jestem tylko niesamowicie mądrym miliarderem, który nie będzie wstanie przeciwstawić się bogu- odparł leniwym tonem.- A teraz do środka, zimno mi- prychnął. Pociągnął go za sobą do windy, a Kłamca nie stawiał oporu posłusznie idąc za nim.
-Miał rację, nie przemyślałeś tego, gdy się zgodziłeś, Anthony. Jakbyś odpuścił twoje życie byłoby łatwiejsze- mruknął cicho jak tylko znaleźli się na czwartym piętrze.- Twoi towarzysze...
-Zamknij się chociaż ty, przez was naprawdę będę musiał się napić- burknął z dezaprobatą. -I idź się przebierz, jak patrze na twoje mokre ubrania to mi jeszcze zimniej. Za piętnaście minut w salonie -dodał z niezadowoleniem. Zniknął w swoim pokoju, by wziąć krótki, gorący prysznic. Wciągnął na siebie dresowe spodnie oraz biały podkoszulek, a następnie ruszył do salonu po drodze robiąc dwie kawy i zabierając pudełko korzennych ciastek.
Wyciągnął się na granatowej kanapie i przykrył turkusowym kocem. Trzymając w ręku kawę raz po raz zmieniał kanały w telewizji, w oczekiwaniu na jego przybycie.
-Spóźniony- rzucił z udawaną urazą. Siadając zrobił mu miejsce przy sobie i zadziwiając ich obu, podzielił się z nim olbrzymim, puszystym kocem. Przyjrzał mu się uważnie, a częstując go ciastkiem uśmiechnął się leniwie. Bóg miał na sobie czarne spodnie oraz tego samego koloru podkoszulek z zielonym nadrukiem, w kształcie smoka, na plecach. Jego włosy wciąż były mokre, lecz po lekko zarumienionych policzkach doszedł do wniosku, że i on wziął gorącą kąpiel.
-Dla odmiany nie zaprzeczę- stwierdził ze spokojem i wbił w niego wzrok.- Wyjaśnij mi, czego ode mnie oczekujesz, Anthony. Nikt bez powodu nie wziąłby do siebie...- zamyślił się na chwilę, ułamek sekundy wręcz, a jego oczy zaszły mgłą.- Mordercy i wariata, jak to mówi agent Barton.
-Wracaj tu, nie uciekaj- mruknął z niezadowoleniem Stark, rzucił mu w głowę ciastkiem.- Jak już mówiłem, tylko wariaci są coś warci. To raz, dwa... Gdzie dwóch zwariowanych geniuszy, tam nie może być nudno, a trzy... Clint zawsze dużo mówi, nie poddałby się tak łatwo, gdyby się po prostu nie martwił o innych, śmiem wierzyć, że już nie chowa urazy- oznajmił wzruszając ramionami.
-Twoja warga, Anthony- zaczął cicho, wyrwany z zamyślenia i wbił w niego spojrzenie.
-Do wesela się zagoi- odparł. Wyciągnął ku niemu dłoń i dotknął zaczerwienionej po duszeniu szyi boga.- Za to od tej chwili... Rozkazuję ci, abyś bronił się, gdy nastają na twoje życie. Nie życzę sobie jednak byś zagroził ich życiu bądź doprowadził do trwałego uszczerbku na zdrowiu.
-Tak, panie- przytaknął ledwie poruszając wargami. W jego oczach pojawił się dyskomfort, gdy Tony sunął palcami po nieco opuchniętych, czerwonych śladach.
-Znów się spiąłeś- zauważył cofając dłoń.- Nie powinienem tego robić- dodał ze śmiechem i by ukryć zmieszanie napił się gorącej kawy.- O Boże, kofeina. Tego brakowało mi do szczęścia- oznajmił z filuternym uśmiechem.
___
Przed Wami kolejny rozdział. Dziękuję wszystkim serdecznie za komentarze i głosy. Zachęcam do wyrażania opinii i przepraszam za błędy obecne w rozdziale ;)
Miłego dnia wszystkim. Jestem chora więc w czwartek pewnie nowy rozdział, ale nie przyzwyczajajcie się x)
Zapraszam także na "Otworzyły się bramy Helheimu".
Pozdrawiam, Dango.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro