Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1


              Anthony Stark zawsze był inny, wyróżniał się sposobem bycia, wyglądem, geniuszem, a przede wszystkim nieprzewidywalnością. W gruncie rzeczy, gdy zdecydował się na objęcie władzy nad bogiem, sam poczuł się nieco zaskoczony. Mimo wszystko twardo trzymał się podjętej spontanicznie decyzji, ze spokojem wysłuchiwał każących mu przemyśleć to posłańców, wyzywających go, od niepoważnych idiotów, towarzyszy i wrzasków dyrektora S.H.I.E.L.D.U. Może i by się przejął, gdyby nie miał ich opinii w głębokim poważaniu. Powstrzymał się od komentarzy zbyt zajęty podtrzymywaniem praktycznie bezwładnego ciała, które przyciskał do swojego boku. Zresztą nie było to trudne, gdyż Kłamca, choć znacznie wyższy od niego był tak wychudzony, że jego ciało zdawało się nic nie ważyć, czuł wszystkie jego kości, gdy obejmował go ramieniem. Z każdą chwilą miał wrażenie, że jedyne co wziął pod opiekę to powłokę cielesną, pozbawioną duszy i niereagującą na żadne bodźce. Nie satysfakcjonowało go to nawet odrobinę, wszak najciekawszy w nim był intelekt, którego w tej chwili zdawał się pozbawiony.

-Nie zmienię decyzji- przerwał wszystkim z niespotykaną, jak na niego, powagą.- Zapraszam do mojego gabinetu, chce poznać szczegóły tego zobowiązania- rzucił przez ramię. Ruszył do wnętrza budynku, wciąż podtrzymując Lokiego, który wolnym krokiem kroczył obok. Tony nie sądził, by ten zdawał sobie z tego sprawę, miał raczej wrażenie, że ciało pamięta co robić i po prostu wykonuje jego rozkazy, chociaż nie wypowiedział ich głośno.

W gabinecie puścił go i zajął swoje miejsce w czarnym fotelu za biurkiem.

-Siadaj, Rogasiu- polecił. Skrzywił się zaraz, gdy ten opadł na kolana przy jego nogach.- Miałem  na myśli krzesło- mruknął wystarczająco cicho, by usłyszał go tylko on i położył dłoń na jego głowie. Do pomieszczenia weszła za nim jedynie asgardzka bogini, która zamknęła za sobą drzwi i  obdarzając go wściekłym spojrzeniem, wręczyła gruby plik papierów.

-Ma pięć lat, by się poprawić- zaczęła szorstko.- Jeśli wyrobi się w tym czasie, Wszechojciec pozwoli mu zachować książęcy tytuł i wrócić do domu, jeśli nie... wciąż pozostanie mu dwadzieścia lat, by się zmienić. Jeśli przez dwadzieścia pięć lat nie stanie się godnym bycia bogiem, stanie się zwykłym śmiertelnikiem, a Asgard przestanie dla niego istnieć.

-Jak ktoś pozbawiony wolności i uczyniony niewolnikiem może być godny bycia bogiem?- spytał, a w jego głosie pojawiła się jawna dezaprobata.

-Podważasz wolę Wszechojca, nędzny człowieku?- wysyczała, a w jej dłoni pojawiła się broń.

-A skąd, lubię, gdy piraci się rządzą- zaprzeczył, lekceważąco wzruszając ramionami.- Coś jeszcze?

-Na twoim miejscu nie pozwoliłabym mu ani się odzywać, ani używać magii... Poza tym wiedz, że twoje rozkazy są dla niego świętością, a złamanie ich nagradzane jest bólem, Wszechojciec osobiście tego dopilnował. Ty też o tym pamiętaj, Oszuście.

-Jeśli mi się znudzi...- zagadnął na koniec, obdarzył ją przy tym czarującym uśmiechem. Poczuł, jak klęczący mu przy nogach, bóg drgnął nieznacznie po jego ostatnich słowach i mimowolnym, uspokajającym ruchem pogłaskał go po włosach, przez co ten zesztywniał gwałtownie.

-Rozkażesz Kłamcy nas wezwać, a my zabierzemy go do Asgardu. Ma tam wielu wrogów, na pewno nie będzie się nudził. Wszechojciec stwierdził, że jeśli Midgard nie da mu ostatniej szansy,  jego życie będzie w rękach wojowników.

-Czyli je straci- podsumował Stark i machnął ręką.- Dobra, dobra. Możecie wracać do siebie. Nudziłem się, przyda mi się drobna rozrywka- podsumował i obdarzył ją ponaglającym wzrokiem.

Chwilę później zostali sami, na co westchnął głośno i ujął go pod brodę, by spojrzeć mu w oczy. Zamglone i pozbawione wszelkich uczuć nie zachęcały do rozmowy, sprawiały wrażenie ślepych, a mimo to miał wrażenie, że spojrzenie, choć wyblakłe to i tak przeszywa go na wskroś.

-Jestem szalony. Cholera, przydałby mi się drink... tobie pewnie też- dodał z namysłem i potrząsnął głową.- Ale nic z tego, Jelonku. Trzeba się tobą zająć, bo wyglądasz jak nieszczęście.

Przesunął dłonią po jego poranionej twarzy i obrysowawszy palcami runy na kneblu, wyjął go, by zaraz rzucić na biurko.

-Mam kilka pytań- zagadnął cicho. Zdjął mu kajdany, następnie obrożę, a na sam koniec zakrwawione strzępy czegoś, co kiedyś być może było ubraniem, lecz teraz nie przypominało nawet szmaty.

-Pytaj więc... panie.- Głos boga był ochrypły, jakby nie używał go od wieków, a gardło zdawało się wysuszone i poranione, słowo „panie" zabrzmiało z kolei, jakby ktoś wyrwał je z niego siłą.

-Wstań- nakazał, a gdy ten wykonał polecenie, zadał mu pierwsze pytanie.- Jak dawno temu jadłeś i piłeś?

-Ile czasu minęło, odkąd mnie zabrali?- spytał. Stark podniósł się ze swojego miejsca i wyciągnął  z małej, przenośnej lodówki butelkę wody. Wręczył mu odkręconą, a gdy ten nie zareagował, ponaglił go wzrokiem.

-Rok- odparł. Obserwował, jak ten zaczyna pić, zaskakująco łapczywie... Zaskakująco, dopóki nie udzielił odpowiedzi.

-Osiem miesięcy więc- odpowiedział cicho i z utęsknieniem spojrzał na pustą już butelkę.

-Kpisz- mruknął. Zmienił jednak zdanie, widząc jego spojrzenie i przeczesał włosy. Sięgnął do lodówki, by bez słowa wręczyć mu jeszcze dwie, małe butelki wody. Potem chwycił go w talii, nie zwracając uwagi na fakt, że ten spiął się i zakrztusił, pociągnął go za sobą do windy. Pojechał z nim na czwarte, należące tylko do niego, piętro, by zaprowadzić go do zaskakująco małego, jak na Stark Tower, pokoju. – Przykro mi, ale na razie musi ci wystarczyć... przynajmniej dopóki nie przeniosę sprzętu z jakiegoś większego pomieszczenia do innego- poinformował go i przesunął wzrokiem od jego stóp do oczu.

-Cieszysz się, widząc mnie takim, Stark?- wychrypiał, by zaraz zgiąć się w pół, porażony gwałtownym bólem. Syk, który wyrwał się spomiędzy jego zaciśniętych warg, już na zawsze miał zostać pomiędzy nimi, zbyt niemożliwy do opisania i zdecydowanie zbyt krępujący, dla nich obu. Jedna cała butelka wody, a druga do połowy wypita wyślizgnęły się z jego drżących, poranionych dłoni i cicho opadły na puszysty dywan.

____

Bardzo dziękuję za komentarze, gwiazdki i z całego serca zachęcam do wyrażania opinii ;)

Pozdrawiam, Dango.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro