Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

       Tej nocy także został obudzony przez SI, lecz dla odmiany wystarczyło tylko  jedno słowo, by Tony wstał i ubrał szlafrok.
-Dzięki, Jarvis- mruknął wchodząc do pokoju boga, czym prędzej zamknął za sobą drzwi. Rozglądając się uważnie po pomieszczeniu stawiał ostrożne, ciche kroki. Kłamca był ciasno owinięty kołdrą, jakby mogła ochronić go przed prześladującymi snami. "Najwidoczniej nie działa", pomyślał geniusz z przekąsem i usiadł na wygniecionej pościeli. Ciało mężczyzny drżało, co jakiś czas drgał nerwowo, sprawiał wrażenie ofiary, za wszelką cenę, unikającej spadających na nią ciosów.  Dolną wargę przygryzł do krwi, która zaczęła spływać po brodzie i wsiąkać w śnieżnobiałe przykrycie. Z jego ust wydobywały się pełne bólu, przerażone westchnienia, a długie, blade palce, nerwowo drapały materac, by zaraz, dla odmiany wbijać się w skrwawione dłonie. Stark obserwował go z uwagą, nie był do końca pewien co mógłby uczynić, aby ulżyć mu w cierpieniu. Spracowanymi rękoma pochwycił palce boga i splótł je ze swoimi, by ten nie mógł dalej ich ranić. Czuł jak raz po raz  zaciskały się nerwowo, aż coś w nich strzelało, szybko jednak uścisk rozluźnił się, gdy Kłamca, wyczuwając go, uspokoił się nieznacznie. Bez przerwy czuł się zdumiony widząc jak ten tłumi swój strach, gdy znajduje się obok. Nie mógł sobie przypomnieć kiedy ktoś tak potrzebował jego obecności, nie Iron Mana, a właśnie jego, Anthony'ego Starka. Ostrożnie zabrał jedną z dłoni z uścisku boga i odgarnął mu wilgotne włosy, ze spoconego czoła. Zaraz potem wyjął z kieszeni szlafroka czarną chusteczkę, by zetrzeć nią krew z bladej twarzy.   Nie miał pojęcia co robić, gdy znacznie spokojniejszy Psotnik zaczął nagle drżeć i szeptać coś chaotycznie, coś co  przypominało błaganie o litość, przeplatane niewyraźną obietnicą zemsty.
-Wstajemy, Księżniczko- mruknął głośno, lecz, tak jak się spodziewał, nie zadziałało.
Przeklnął pod nosem i zamknął oczy starając się sobie przypomnieć czego pragnął, gdy jego noce były jedynie pasmem okrutnych koszmarów oraz ciężkiej pracy. W końcu, nie wierząc, że to robi, przyciągnął, otulonego kołdrą, mężczyznę do uścisku. Wtulił go w swój tors i oparł brodę na jego głowie.
-Rozkazuje ci pokazać o czym śnisz- oznajmił cicho, chłodnym głosem. Zamrugał, gdy bóg zastygł w bezruchu, a rzeczywistość zaczęła wokół nich wirować. Przez chwilę czuł się jak w pralce, ale uczucie szybko minęło, gdy otoczyła go ciemność.
     Stał samotnie w mroku, chłód przeszywał go do szpiku kości. Spojrzał w dół i dostrzegając, że ma na sobie zwykłe ubranie oraz buty, przypominające te noszone przez Asgardczyków, zaczął stawiać ostrożne kroki. Im głębiej wchodził w mrok tym było mu zimniej, podążał jednak przed siebie zdeterminowanym krokiem, ku delikatnej poświacie i niewyraźnym dźwiękom. Wkrótce jednak rozpoznał je, szybkie i mocne uderzenia bata, które przyprawiały go o ciarki na ciele. Przekroczywszy drzwi celi, wbił wzrok w dwie postacie oświetlane przez płomień pochodni. Jedna z nich klęczała, jej dłonie przykute były do kamiennej podłogi, w ustach tkwił knebel. Mężczyzna miał na sobie jedynie zniszczone, skórzane spodnie, długie, czarne włosy rozsypały się na zakrwawionych plecach, na których, raz za razem, zatrzymywał się bat.  Chłostą zajmował się wysoki, siwiejący bóg, którego od razu rozpoznał jako Tyra, dzięki brakującej, prawej dłoni, a u jego pasa spoczywał miecz.  Postawił głośniejszy krok, lecz bóstwo sprawiedliwości zdawało się go nie dostrzegać. Wzruszył ramionami, chwycił za bat, szarpnąwszy mocno i wyrzucił poza celę.

-Piękny sen, Rogasiu- rzucił z kpiną. Tyr wciąż nie zdawał sobie sprawy z jego obecności, poruszał lewą ręką jakby wciąż karał Kłamcę.- Poszedł stąd- mruknął ze zirytowaniem i machnął dłonią, z zaskoczeniem zauważył, że ten rozpłynął się w powietrzu.  Bóg odwrócił głowę w jego stronę, zielone oczy były nieco wyblakłe, nie było w nich jednak ani odrobiny mgły, którą zaobserwował w rzeczywistości.- Naprawdę mogłeś powiedzieć, jeśli właśnie to cię męczy, aczkolwiek przyznaję, rozkoszny koszmar- stwierdził przewracając oczyma. Z wprawą pozbawił go knebla, czekając na jego słowa.

-Przyszedłeś się napawać, Stark?- wychrypiał. Ku zdziwieniu ich obu, nie odczuł bólu, który zwykle pojawiał się, gdy ten odzywał się nieodpowiednio do swojej obecnej pozycji.

-Fantastycznie, masz więc wolną wolę w swych snach- podsumował z drwiną i klasnął w dłonie.- Wobec tego sam skazałeś się na cierpienie, którego tak się obawiasz!

-Ty...- wysyczał z furią. Poruszył się gwałtowniej, z obtartych od kajdan nadgarstków popłynęły drobne strumyki krwi, lecz te spływające po jego plecach, Tony śmiało mógł porównać do wodospadu.

-Ja?

-Wyobraź sobie, że nic nie mogłem zrobić dopóki się tu nie pojawiłeś- warknął po długim milczeniu. Geniusz mógł mu uwierzyć, słowa brzmiały jakby siłą wyrwano mu je z gardła.- Poza tym... to nie może konkurować z twoimi tancerkami- dodał z krzywym uśmiechem.  Szarpał rękoma próbując je uwolnić, lecz to dopiero Starkowi udało się otworzyć okowy. -Jesteś w błędzie, jak widzisz... To raczej ty rządzisz w moich snach!

-Spokojnie, kochanie, tatuś wszystkim się zajmie- wymruczał pogodnie i chwycił jego ręce.- Wiesz do jakiego stanu doprowadziłeś swoje dłonie? Ach... no i jak się obudzisz to wiedz, że nie miałem nic wspólnego z twoim wyglądem mumii.- Mrugnął do niego, ze spokojem otoczył go ramionami, by pomóc mu wstać.

-Stark!

-Tak, tak. Właśnie tak się nazywam- mruknął pod nosem i uśmiechnął filuternie.- A teraz przytul się grzecznie, zabieram cię stąd- dodał unosząc brew. Zacisnął wargi i wciąż obejmował go mocno, choć ten za wszelką cenę próbował się wyrwać.- Loki, dosyć- skarcił go surowo, a ten ku zdziwieniu ich obu zastygł w bezruchu.

-Plecy- burknął sfrustrowany, a Anthony zamrugał i zsunął dłonie na biodra boga.

-Fakt mój błąd, ale z drugiej strony... Skąd mogłem wiedzieć, że we śnie odczuwasz ból?- spytał ze spokojem i westchnął cicho.- A teraz zamknij oczy, o właśnie tak, grzeczny chłopiec- pochwalił go łagodniej, gdy wykonał polecenie. Zaskoczony odnotował ciche mruknięcie, które wyrwało się z zaciśniętych warg Kłamcy, który oparł na nim cały ciężar swego ciała. Podtrzymywał go odchylając lekko głowę do tyłu, jego wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach.

Znaleźli się na soczyście zielonej polanie, na obrzeżach, której rosły barwne kwiaty. Na środku znajdowało się przejrzyste jezioro, a przy nim leżał czarny koc, ręczniki oraz malutka apteczka.  Słońce świeciło mocno na błękitnym niebie, a cień dawały jedynie, rosnące w pewnym odstępie, drzewka owocowe.

-Co to ma być?- prychnął bóg po chwili, a zamyślony Tony otworzył oczy i uważnie rozejrzał się wokół.

-W sumie to nie o tym myślałem- wyjawił ze śmiechem i usiadł na kocu, szybko przyciągnął go do siebie.- Chociaż to sen i tak zajmę się twoimi plecami- dodał poważniejąc.

-Nie- zaprotestował kategorycznie i odtrącił jego dłoń.

-Tak- odparł spokojnie i sięgnął po ręcznik. Zanurzając go w chłodnej wodzie zaczął zmywać krew z jego pleców.- Nie dyskutuj, kochanie, ze mną nie wygrasz- wyszeptał mu do ucha, roześmiany. Zaraz potem w ruch poszły bandaże, ot tak, z czystej złośliwości, gdyż, po zmyciu krwi, wcale nie były potrzebne.

-"Kochanie"...- powtórzył pogardliwie bóg i obandażowany odsunął się na drugi koniec koca.- Co to ma w ogóle znaczyć?

-To takie czułe określenie, którego ludzie używają, by...- urwał, gdy Loki ochlapał go zimną wodą z jeziora. Zmarszczył brwi i bez namysłu odwdzięczył się tym samym.- Co ty wyprawiasz?

-A ty, Stark?- spytał w odpowiedzi, a geniusz cofnął rękę i uśmiechnął się krzywo.

- Oko za oko, ząb za ząb, koteczku- stwierdził i wrzucił go do jeziora. Odsunął się nieco, obserwował jak Kłamca wynurza się z wody i przeklinając wychodzi na brzeg, w jego oczach pojawił się blask, a właśnie to było celem, które Tony chciał osiągnąć.- Zwycięstwo, Psotniku- rzucił z uśmiechem.

-Co masz na myśli?- warknął bóg, a jego oczy rozbłysły jeszcze bardziej.- Jak mnie nazwałeś, Anthony?- spytał cicho, jego głos stał się znacznie bardziej miękki, gdy zrobił dwa kroki ku niemu.

-Czyż nie tak mówili do ciebie kiedyś?- rzucił z łobuzerskim uśmiechem. Przestrzeń wokół nich zamigotała i zaczęła powoli znikać, gdy zaczęli się budzić.

-Sir!

-Jarvis?- mruknął pytająco jak tylko otworzył oczy. Wciąż trzymał boga w objęciach, leżeli wyciągnięci na łóżku, a ten podzielił się z nim nawet odrobiną kołdry.

-Bruce Banner pragnie z panem porozmawiać.

-Powiedz mu, że zejdę za pół godziny- polecił. Loki odsunął się od niego gwałtownie, jak tylko zrobił się wystarczająco przytomny i wyplątał z kołdry, czym prędzej zniknął w łazience.


___

Oto przed państwem kolejny rozdział, zaczynam mieć wrażenie, że każdy koniec związany jest z Jarvisem q.q

Zapraszam do wyrażania opinii i pozdrawiam serdecznie, Dango.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro