Rozdział 33
Magia od zawsze była zawiła, a jej strumienie drgające, barwne i niepewne. Droga prowadząca do ich zrozumienia równie kręta co one same, z centralnego punktu magii mocy wyłaniały się liczne, splątane ścieżki, a by je zrozumieć należało je pokonać, samotnie i zazwyczaj w cierpieniu. Kto nie znał sprytu i lękał się cienia, nie mógł poznać bogactwa cierpliwie czekającego na końcu ścieżki. Loki sprawnie kroczył licznymi dróżkami, nie dając wywodzić się w pole, przedzierając się przez krwawe krzaki wspomnieć, brodząc rzekami pełnymi bólu. Wiele można było o nim powiedzieć nieprzyjemności, jednak na swych barkach nosił również wiele osiągnięć, choć ze względu na jego pozycję i charakter, niedostrzegalnych. A ten, który je dostrzegał i doceniał, nie był w stanie dostrzec i zrozumieć w tak krótkim czasie stuleci osiągnięć, choć bóg liczył, że wszystko wciąż pozostawało przed nimi.
Czy jednak te umiejętności prowadziły do rozwiązania problemów? Dziś nie dostrzegał jasnych stron sytuacji, gdy jego cały świat, to dające nadzieję światło w tunelu spoczywało w łóżku, pozbawione duszy, której pozostałości starała się pożreć dziwna, nieprzyjemna energia. Siła całkowicie nieznana i rozpraszająca, nie dająca się zwalczyć podstawowym zaklęciom, a na ich dotknięcie, zdająca się gęstnieć i wzrastać.
Loki...
Przez jego skupione na mrocznej mocy myśli i ścieżki pełne pomysłów przedarł się głos, zupełnie inny od niosących się po sali, dyskutujących między sobą towarzyszy miliardera, one nie miały znaczenia, a ten choć wywoływał niechęć swoim tonem niósł mu nadzieję.
Loki, powtórzył znów szept, a za jego imieniem podążył wąski, świetlisty strumień mocy usiłujący skupić na sobie uwagę i przywołać go. To było znajome, a zarazem tak różne od tego, co ze strony Odyna musiał znosić ostatnimi czasy, że poczuł realną nadzieję, iż fakt, że stał się godzien, może dać mu jakąkolwiek szansę na szczęśliwą przyszłość, tudzież jej namiastkę. Wysunął pełną mocy dłoń przed siebie, chwytając stróżki światła przepełnione siłą Asgardu. Dał się porwać temu urokowi, czując jak jego ciało szarpie się, podążając za znajomym blaskiem, przenoszącym go niczym Bifrost, pomimo iż znacznie szybciej i ewidentnie boleśnie. Ból jednak nie miał znaczenia, ten w sercu i tak był dominujący, tłumiąc fizyczny dyskomfort.
Z hukiem wylądował w doskonale znajomej mu sali, której złota podłoga lśniła przytłaczającym blaskiem. Znajdował się u podnóża schodów, nabrawszy równowagi i przyklęknowszy na jedno kolano wpatrywał się w olbrzymi tron, stojący u ich szczytu i tak znajomych mu członków rodziny. Rodziny... Dla niego od długiego czasu pojęcie to było całkowicie obce, a jednak teraz rozpaczliwie chciał wierzyć, że to wezwanie okaże się rodzinną łaską, która zlituje się nad mężczyzną znaczącym dla niego tak wiele. Przewidywał za to niezwykle wysoką cenę, udawana litość Odyna zawsze była ciężka i opadała mu na ramiona brutalnie wbijając go w ziemię.
-Wszechojcze Odynie, matko... -przemówił na powitanie, a jego ton głosu spokojniejszy był niż on w swym rozdygotanym wnętrzu.
-Loki.- Kobieta ruszyła w dół schodów, ku jednemu z ukochanych synów, a jej błękitna suknia sunęła wdzięcznie, szeleszcząc nieznacznie podczas stawiania kroków. Szelest ten przypominał deszcz, nie dziwota, wszak była boginią deszczu, a zarazem ogniska domowego. Była też symbolem ciepła i miłości w tej dziwnej rodzinie, więc jej obecność dawała Kłamcy nadzieję, że wbrew jego wstępnym przewidywaniom, być może dostanie chociaż jakąś podpowiedź.
- Mój synu.- Chłodna dłoń spoczęła na jego osłoniętym ramieniu, ściskając je lekko w ramach pociechy, lecz gest ten nie miał już dla niego znaczenia. Kiedyś tak bardzo łaknął bliskości i zrozumienia ich wszystkich...choćby namiastki brakującej mu akceptacji, a przede wszystkim wyjaśnień i wybaczenia, fali łagodności, która złagodzi rozlewający się w jego ciele ból oraz gorycz, ale teraz? Teraz chciał tylko być na Midgardzie, stać w swym pokoju, spoglądać na oświetlone nocą miasto i popijać whisky, czując dłoń na swym biodrze. Lub też stać w pracowni, oparty o zimny blat i obserwować ubrudzonego smarem, zgrzanego i całkowicie oddanego swym myślom miliardera, wzdychając przy tym zapach alkoholu. A potem pomóc mu myć ciało podczas wylegiwania się w olbrzymiej, pełnej piany wannie, czuć spracowane dłonie na głowie, gdy ten będzie mył mu włosy i ciepły oddech na swym karku, wywołujący gęsią skórkę. -Loki?- Jej pytający głos wyrwał mężczyznę z marzeń, skupił więc na niej spojrzenie i uzyskawszy zezwolenie, podniósł się z lodowatej, lśniącej podłogi.
-Matko... Twoja pomoc była nieoceniona, jednak...- zaczął spokojnie, przerwał mu jednak ruch na szczycie schodów.
-Loki- odezwał się współtwórca świata, bóg wojny i mądrości, jego przyszywany ojciec i kłamca, przerastający go swymi umiejętnościami. Chciał być wściekły na tego potężnego Aza, naprawdę, lecz pragnienie odzyskania Starka było tak silne i dominujące, że jedynie pokłonił głowę i milczał, w oczekiwaniu na mający spłynąć na niego atak. Ten jednak nie nadchodził, więc podniósł wzrok, napotykając gorejące oko.- Twoje czyny i myśli sprawiły, że jesteś bardziej godzien niż ktokolwiek z nas przewidywał- zaczął, a przytyk, który dawniej rozpaliłby go do czerwoności, przyjął skinieniem głowy, pomijając milczeniem. Cokolwiek, byleby tym razem osiągnąć swój cel.- Jak wiesz wróciła twoja moc i twoja wolność, cieszysz się dawną potęgą, a przed twoją siłą i sprytem znów zadrżą narody, gdy staniesz u naszego boku, gdzie Twoje miejsce- kontynuował, zdając się nie dostrzegać jego nerwowego przełykania śliny i blednących policzków.- Lub też...- urwał ze zwątpieniem, spoglądając na niego z nieskrywanym brakiem wiary.
-Lub?- zagaił ponaglająco. To jedno słowo dawało skrawki nadziei, a spojrzenie, którym został obdarzony, mogło wywołać urazę, jednak zachęcało do wiary w szansę. Widać gołym okiem było, że rozwiązanie istnieje, aczkolwiek ten wątpi w jego poświęcenie i gotowość podjęcia się próby ocalenia człowieka, gdy przed nim na powrót pojawiły się owocne ścieżki. Powstrzymał parsknięcie, wywołane wątpliwościami Odyna. On ich nie czuł, mógł zajść do każdego świata, zebrać tysiące serc, wyrwać je z piersi pozostawiając krwawe dziury i zjeść je, jeszcze bijące, na oczach wszystkich, a potem zrzec swych mocy i do końca wszechświata pozostać na swym balkonie, o ile tylko przywróciło, by to do życia jego wynalazcę.
-Lub dziś rozejdą się nasze drogi, Loki- odparł natychmiast, a jego głos był szorstki.- A Twoja stopa nie postanie w Asgardzie dopóki, o ile podołacie, ten człowiek nie przyjmie łaski. A wiesz, że ta łaska pozwoli mu widzieć świat takim, jakim naprawdę jest. Ten ból go roztrzaska na strzępy i być może złoży na nowo... Wszystko to będzie w rękach was obojga i od was będzie zależał i wasz los, i świat. Bo musisz pamiętać, że to zaburzy losy świata, zachwieje się on w posadach i będzie drżał, czując narastającą promieniującą moc, która może zniszczyć go do cna, jeśli ten, choć przez chwilę zachwieje się w swych czynach i woli. A gdy ujrzy twoje ciało, prawdziwe, a ujrzy bez wątpienia, zacznie się wahać i lękać, więc jeśli nie jesteś gotów się mu pokazać, jeśli w jego oczach chcesz pozostać bogiem, nie olbrzymem, musisz przywyknąć do straty. Bo jeśli nie przyjmie tego, co Asgard może mu zaoferować nie przeżyje, a na jego nieszczęście Asgard w ramach rozwiązania może mu zaproponować tylko wieczność, Loki. Ta energia, którą czujesz i Doktor Raach, pokonana już, ale nawiedzająca was wcześniej tak chętnie to moc mrocznego ognia, siejąca spustoszenie w jego żyłach i duszy...
-On nie ma duszy- przerwał nerwowo. Resztki, które ostały się w ciele były tylko strzępami, podtrzymującymi jej istnienie we wszechświecie, a teraz gdy od tego miał Hel, do niczego nie były mu potrzebne.- Tkwi zamrożona w Helheimie, zapewne Stark popija teraz whisky opowiadając Hel jakieś durne historie rodem z pustyni. A w jego żyłach płynie tylko alkohol, asgardzki alkohol ofiarowany w prezencie przez Thora. Nim magia go przetrawi miną lata świetlne- dodał, niechlujnie wzruszając ramionami i skupił na nim uważny wzrok, oczekując kontynuacji.- A to zniszczenie...- zachęcił, do dalszego mówienia. Zobaczenia go w formie Jotuna przez tego irytującego geniusza się nie lękał, raczej swoich odczuć, gdy ten znów przylgnie do niego, dłońmi sunąc po lodowatym ciele, a wargami po rogach, podczas gdy oczy bez przerwy będą śledzić reakcję boga, a ten będzie drgał pod jego dotykiem, czując jak rozpada się na strzępy i scala od nowa, raz po raz, z każdym muśnięciem i pragnie pchnąć go na poduszki i... Oblizał nerwowo usta, wbijając spojrzenie w pełnego niedowierzania Aza.
-Naprawdę... wydajesz się zdecydowany Loki. Czy jednak nie wolisz pozostać tutaj w pałacu, gdzie...
-Dzięki- przerwał ze słabo skrywaną niechęcią.- Moje miejsce jest teraz gdzie indziej, więc wybacz, ale interesuje mnie tylko druga opcja, nie marnujmy czasu pierwszą.
Oschły ton i jawne ponaglenie, a zarazem podjęty wybór wprawiły Odyna w jawną konsternację, widział to w jego oku, czuł w powietrzu. Gdyby tylko miał czas zapewne byłby rozbawiony, teraz jednak umysł oraz serce rwały mu się do działania, co dawniej byłoby całkowicie niezrozumiałe, lecz obecnie stało się dla niego wszystkim.
-Jeszcze dziś... podaruję ci jedną rzecz, która jest w stanie spełnić jedno twoje marzenie oraz drugą, która, jeśli wybierzesz właściwie musi zostać zrealizowana w drugiej kolejności. Jeśli twoim marzeniem faktycznie jest ten człowiek- przemawiał, krzywiąc się przy tym niechętnie- należy podać mu zawartość pudełka, znajdzie w nim wszystko, włącznie z wyjaśnieniem, którego jednak ty nie uzyskasz, dasz mu je i tylko i wyłącznie on podejmie decyzję, czy czegoś się dowiesz, Loki. Jeśli się wtrącisz, odwołam wszystko, czy to dla ciebie jasne?
-Jak słoneczko- przytaknął, mniej lub bardziej świadomie, używając jednego ze zwrotów poznanych na Midgardzie, podczas dyskusji kuchennej z Natashą. Niewielkie to miało znaczenie w obliczu Anthony'ego, stojącego ponownie u jego boku. Zresztą ten zapewne i tak potulnie się wyspowiada, starając się raczej nie mieć przed nim tajemnic.
Długie, nieufne spojrzenie Odyna i pełen bólu wzrok matki warte były dwóch małych skrzyneczek, parzących go w dłonie oraz pulsujących niczym wciąż bijące serca. Sięgnął do tej, której ciepło było łatwiejsze do zniesienia i podważył jej, pokrytą złotymi okuciami pokrywę. Nagły blask oślepił go, a gdy zamrugał rozpaczliwie i potrząsnął głową, znajdował się już na swoim wcześniejszym miejscu, w otoczeniu osłupiałych Avengersów, stojących nad łóżkiem Starka i przyglądających się mu z niepokojem.
-Cześć- rzucił tylko, wyciągając ze szkatułki małą fiolkę, z czerwonym, pełnym złotych drobinek płynem i zmarszczył brwi, rozpoznając go. Po minie Thora poznał, że ten równie prędko zorientował się w temacie, inni jednak wpatrywali się w buteleczkę jak w jakieś upiorne zaklęcie. Dopiero wrzask wyrwał ich z marazmu, ruda zmora pojawiła się przed nim, jej dłoń znalazła się przed jego twarzą, prawie przyczyniając się do upuszczenia tak cennego skarbu. Z pomocą prostej sztuczki przeniósł się trzy kroki dalej i jakby nie istniała zbliżył się do łóżka.
-Wszyscy wyjdźmy- oznajmił niespokojnie Thor, nerwowo spoglądając ku rudowłosej kobiecie, przepełnionej niepokojem i histerią, która robiła zbędny hałas, nie pomagając w niczym.
-Co to to nie- zaprotestowała dziko Pepper, ze zmartwieniem widząc, jak dłonie Kłamcy zbliżają do ust geniusza małą, pełną fiolkę.- Nie możecie pozwolić mu go otruć to... Proszę cię, Thor, myśl!- Rzuciła się do przodu, usiłując mu przeszkodzić, była nieufna i całkowicie przerażona, a sam Loki wcale jej się nie dziwił, nie znaczyło to jednak, że zamierzał jej się tłumaczyć. Wiedział zresztą, że jej dłonie nie dosięgną celu, powstrzymane, jeśli nie przez Thora, to Bruce'a lub Clinta, więc śmiało wlał w usta Starka lekarstwo, masując jego gardło, a zaklęciem zmuszając płyn do szybszego działania. Zmarszczył brwi, gdy zobaczył, jak wszyscy dalej stoją, patrząc mu na ręce, a jedyną zmianą była silna dłoń Thora przytrzymująca kobietę w miejscu.
-Naprawdę wyjdźcie, inaczej nie będę w stanie nic zdziałać- ponaglił z dezaprobatą. Czuł ognistą energię narastającą w pomieszczeniu i siłę Wszechojca wzrastającą równie prędko, widział jak bledną na to przytłaczające uczucie, faktycznie zaczynając się wycofywać. On sam tkwił dzielnie u boku geniusza, czując się jednak jak w piekle. Dwie energie znajdujące się w ciele Anthony'ego walczyły ze sobą, z czego jedną z nich wzmacniał własną, czując, jak szumi mu w uszach, serce rwie się dziko, a płuca ściskają od potężnych mocy, utrudniając oddychanie. Był w stanie utrzymać przytomność tylko, dlatego że faktycznie musiał, wzrastająca siła przyczyniła się jednak do krwi spływającej z jego nosa i uszu, ale i rozmazywania obrazu, który rozpaczliwie starał się zachować. Ciało Starka drgało, gdy obie energie szarpały się ze sobą, a gdy jedna z nich zaczęła wygrywać ze znaczną przewagą, pozwolił sobie na osunięcie się w ciemność.
_____________
Cześć, to znowu ja! Pozdrawiam Was serdecznie <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro