Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 32

Ummm...Hej? Ktoś mnie pamięta?

______________________________________________

           Obudził się w znanym już sobie miejscu, chłodnym i ciemnym, a znajomy zapach drażnił mu nos. Szarpnąwszy się do góry, zmarszczył brwi, pełnym niepokoju wzrokiem, poszukiwał znajomej sylwetki. Napotkał jedną, choć inną od tej wymarzonej, mimo tego rozluźnił się nieznacznie, na tyle, by obłęd zniknął z jego przystojnej twarzy.

-Fenris...

-Dzień dobry, tato- odparł złośliwie olbrzymi wilk, a jego głos pełen był nieskrywanej przekory, aczkolwiek miał w sobie znajomy element, przywodzący mu na myśl głos partnera, swoistą niepewność skrywaną pod płaszczykiem drwiny.

-Podoba mi się- stwierdził, kiwając nieznacznie głową.- Umarłem?

-Nigdy w życiu!- zaprotestowała kobieta wyłaniająca się zza olbrzymiego cielska brata.

-Oooo moja ślicznotka też tutaj!- Ucieszył się, mimo jej odpowiedzi dosyć niemrawo, nie dostrzegając znajomej twarzy nigdzie w okolicy.

-Żyjesz, ale to wciąż Helheim, Tony... Mimo wszystko to nie śmierć, a przetrzymanie, ściągnęłam twoją duszę na wszelki wypadek, ale...- urwała, w jej oczach był niepokój, ale usta starały się utrzymać łagodny uśmiech. Czuł jak w zdenerwowaniu drgają mu dłonie, jednak zacisnął je w pięści i skinieniem głowy nakazał, by kontynuowała swoją przemowę. Miał nieodparte wrażenie, że zaczyna błądzić we mgle, a obraz rozmazuje mu się nieco przez narastający stres. Czym było przetrzymanie? Zapewne śmiercią ciała z wyrwaną przedwcześnie duszą, więc czy kwalifikowało się do pozostania na stałe w Helheimie i obserwowania życia Hel i Fenrisa oraz sporadycznych wizyt Loki'ego, o ile ten zechce go odwiedzać... Czy też stanie się po prostu zmarłym, szybko i bezboleśnie, a z biegiem czasu, jak inne dusze zacznie wtapiać się w ten świat, blednąc i powoli zanikając? Zmarła dusza bez szans na pożegnanie, wyrwana z rozpadającego się, rozszarpanego ciała?- Nie panikuj Anthony Starku! Widzę i czuję, jak zalewasz się chaosem myśli, a ja... my, wierzymy, że to nie koniec.

-Naprawdę wierzysz, że ojciec da ci odejść?- spytał olbrzymi wilk. Jego głos, mimo ostrych zębów i złośliwego spojrzenia był zwodniczo łagodny, choć wśród tych nut kryła się swoista uraza. Sądził, że ze wszystkich istnień świata to stojące przed nim jest w stanie ufać Kłamcy na tyle, by trzymać się przekonania, iż ten nie da mu tak zniknąć.

Geniusz zbladł, jednak to nie myśl o swojej śmierci wywołała w nim lęk, a wspomnienie zielonych, wyblakłych oczu pełnych bólu i strachu. W jego głowie pojawił się przepełniony cierpieniem skowyt boga z czasów, gdy Stark utknął w mroku i chłodzie tak potężnym, że mimo zamarzającego ciała, stopy podążające pustką parzyły. Wtedy ten dźwięk wyrwał go z próżni, jednak teraz...Tony... Teraz nie był pewien, czy Odyn pozwoli mu działać... Czy sam Loki będzie chciał coś zdziałać? Tony... Jak wielkie były szanse, że ten jest w stanie mu pomóc, gdy wolność oferowana przez Odyna okazała się tylko pozorem?

-Tony!- Podniesiony głos Bogini Umarłych wyrwał go z chaosu myśli. Głęboko wciągnął powietrze, nerwowo potrząsając głową i dopiero po chwili skupił wzrok na swoich rozmówcach.

-Tak?

-Jesteś kłębkiem nerwów- zauważyła łagodnie, zdrową, chłodną dłoń przykładając do jego policzka. Zarumieniła się przy tym, niepewna oraz nieprzyzwyczajona do tego typu zachowań, jednak dzielnie kontynuowała, pamiętając jak ważny w chwili stresu dotyk był dla jej ojca.- Przepraszam, że nie umiemy jasno ci tego wyjaśnić, ale bogowie nie pozwolą ci umrzeć, bogini Freya nie pozwoli ci odejść, jeśli tylko uzna, że znaczysz coś w oczach Loki'ego. A obiecuję, że znaczysz! Myślę... że dla ojca nikt nigdy nie był tak ważny jak ty. Matka jest dla niego cenna, bo naprawdę go kocha, ale przy tym nie daje mu nawet połowy akceptacji, którą oferujesz ty...-przemawiała dzielnie, mimo narastającej niepewności, by ostatecznie zabrać dłoń i wycofać się nieznacznie.

Wolno skinął głową, a usta ułożyły się w nieco wymuszony, filuterny uśmiech. Z pozornym lekceważeniem przeczesał palcami swoje roztrzepane włosy, a oczy, pełne pewnej konsternacji podążały pomiędzy bogami, gdy zawzięcie starał się przemyśleć całą sytuację.

Tak.... W wiele spraw mógł wątpić, ale czyż nie był jedyny i niepowtarzalny? Sam Loki obecnie chciał go u swego boku, po prostu musiał być niesamowity... Praktycznie był martwy, ale przynajmniej niesamowity. Parsknął krótko i przytaknął jej ponownie, by następnie rozejrzeć się, zamyślony i dłonią dotknąć błyszczącego reaktora łukowego.



         Loki tkwił nieruchomo, ze wzrokiem utkwionym w na wpół martwym ciele miliardera, a wiecznie pełna pomysłów głowa była kompletnie pozbawiona myśli, lecz w zastępstwie przepełniona chaosem uczuć. Widział jego ciało, słyszał spokojne maszyny, wydające systematyczne dźwięki. Dostrzegał też rany, ślady dziwnej, niepokojącej energii oraz nadszarpnięte skrawki duszy, a także, ku swej uldze moc, która osiadała na jego języku i szorstko drażniła zmysły, lecz była znajoma, przywodząca na myśl spokój i ciszę. Hel. Westchnął głośno, z nieśmiałą ulgą, bo wierzył, że kto jak kto, ale Bogini Umarłych, jego samotna, łagodna córka, użyje wszystkich swych sił, by utrzymać w istnieniu duszę człowieka, na którym mu zależało. Chciał wierzyć, że nawet jeśli nie dla niego samego, a więc ojca, który zostawił ją w samotni pełnej bólu i śmierci, ale przede wszystkim dla Starka, pierwszego człowieka, spoglądającego na nią ciepło i łagodnie, prowadzącego konwersację i witającego ją radośnie, ze względu na to, że była, a nie przez wzgląd na jej pozycję, czy ze strachu. A w dodatku człowieka, który nie czuł do niej ani lęku, ani wstrętu zachowując się, jakby była piękną, czarującą pasierbicą, w jego oczach pozbawioną wszelkich skaz...

Odczuwał pewną ulgę, przebijającą się przez rozpacz, która z wolna sprawiała, że trybiki jego umysłu wyruszyły, z początku powolutku, z pewnym chrobotem, niczym zaśniedziałe, z każdą sekundą nabierając jednak energii i zmuszając go do odnalezienia rozwiązania.

-Musisz być szczęśliwy.- Słysząc pełen jadu głos, odwrócił gwałtownie wzrok od partnera, skupiając go na rozmówcy. Sądził, że poza leżącym w łóżku Tonym i tkwiącym w kącie Brucem w pomieszczeniu nie było nikogo. Głównie dlatego widok zapłakanej, rudowłosej kobiety nim wstrząsnął, tak jak i pełne żalu spojrzenie stojących za nią mężczyzn, którzy jednak, jak mu się zdawało, zjawili się tu ze względu na sytuację Iron Mana i z nią samą, poza wejściem w praktycznie jednakowym momencie, niewiele mieli wspólnego.

-Loki, to...- Głos łucznika był cichy, a on sam zdawał się nie słyszeć swojej przedmówczyni.- Słyszałem, że lekarze...-Podjął jeszcze jedną próbę rozmowy jednak na ostatnim słowie jego głos załamał się nieznacznie, wywołując u boga krzywy uśmiech.

-Lekarze nie mają tu racji bytu... I tak mu nie pomogą- odparł, być może nieco zbyt ostrym tonem, lecz obecność byłej dziewczyny Starka nie napełniała go radością. Uczucie niechęci pogłębiło się, gdy wyrwała się do przodu, przypadając do łóżka i trzymając miliardera za dłoń, a jej łzy spływały na pościel.- Zajmę się tym sam, ja...

-Gdybyś nie pojawił się w jego życiu to...!- zaczęła podniesionym głosem, jednak odwrócił się tylko na pięcie, nie skupiając na jej wypowiedzi.

Ona sama nie była ważna, jeśli kochała mężczyznę to jej strata, wątpił, by po tym wszystkim miała jakiekolwiek szanse, on je miał, musiał tylko... Nie był pewien, co tak naprawdę musiał zrobić. Matka twierdziła, że był godzien, jednak czy cokolwiek mu to dawało? Nigdy nie był zbyt dobry w magii leczniczej, a i samej mrocznej energii nie był w stanie zidentyfikować i wyplenić. Wszechojciec nie był jego ojcem, czy mimo to powinien przenieść się do Asgardu i błagać go o łaskę? Nie otrzymałby jej zapewne, a za to zmarnowałby mnóstwo czasu.

-Zniszczyłeś go.. Tony był, jest...- Przez falę myśli przebiły się do niego kolejne, nieskładne oskarżenia. Zniszczył? Tylko dzięki niemu on w ogóle jeszcze żył! Ze wzajemnością w dodatku bo i on stał tu tylko, dzięki Starkowi. W kompletnym zamyśleniu uśmiechnął się łagodnie, ponownie spoglądając na geniusza, a kobieta wzdrygnęła się gwałtownie. Ten uśmiech, na który właśnie patrzyła był kompletnie nie na miejscu, mężczyzna, którego kochała, a i on podobno również, był ciężko ranny, nieprzytomny i znajdował się na granicy życia i śmierci, a ten miał czelność uśmiechać się, patrząc na niego. Jak śmiał?!- Ty... Zawsze byłeś i będziesz śmieciem... On umiera, umiera przez ciebie i dla ciebie, a ty tak perfidnie...!

-Pepper, dość.- Ostry głos Kapitana Ameryki przeszył powietrze, Loki zdążył zapomnieć, że był on jednym z dwóch przybyłych wraz z nią mężczyzn, kompletnie niezainteresowany otoczeniem, a za to szukający rozwiązania zaistniałego problemu. Jeśli tę sytuację mógł w ogóle nazwać problemem, ona mogła mówić i myśleć co chciała, nie musiała wiedzieć, że umierający mężczyzna był jego myślą, tlenem i nadzieją. Nie nadzieją na wolność, a na zrozumienie, akceptację miłość i światło. Gdy Loki był cieniem Stark zdecydowanie był światełkiem na końcu tunelu, jego szansą na życie, to prawdziwe.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro