Rozdział 19
Stark wyminął wszystkich w milczeniu i zniknął na balkonie. Z góry obserwował zniszczenia miasta, zaniepokojony faktem pojawienia się nie tylko robotów, wyczuciem czasu Odyna, ale i swoimi myślami.
-Tony.- Ciepła dłoń spoczęła na plecach wynalazcy.- Martwisz się czymś. A rzadko to robisz jeśli nie dotyczy Loki'ego- dodał Rogers, gdy Geniusz spojrzał w jego stronę.
-Mój ulubiony Kapitan!- rzucił pogodnie, pomijając fakt, że był jego jedynym kapitanem. Zaraz jednak westchnął, kręcąc głową.- Właściwie pośrednio chodzi o Rogasia. Niepokoją mnie zagrania Odyna, chciał resocjalizacji Loki'ego, ale teraz prowadzi jakąś grę, której jeszcze nie rozgryzłem.- Rozmasował skronie.- Za każdym razem, gdy jest dobrze, wtrąca się, wzywa nas we śnie do Asgardu, zmusza do akceptowania obecności Tyra, zamyka mnie w próżni... albo w środku nocy wysyła na spotkanie z potomstwem Loki'ego, a ci zabierają nas do Helheimu, podczas gdy wy się tu zmagacie z mechanicznymi najeźdźcami... żeby ominęła mnie taka przyjemność, odbierze każdą rozrywkę.- Ostatnie zdanie wymamrotał pod nosem z urazą.
-Co? Potomstwa Loki'ego? Jakiego potomstwa? Helheim? O czym ty mówisz, Tony?
-Ajaj, Kapitanie... czy ty w ogóle nie znasz mitologii? Wstyd! Podrzucę ci jakąś książkę, jak nie zapomnę- stwierdził, na co Steve przewrócił oczyma.
-Helheim...- powtórzył ponaglająco.
-Dobra, dobra. -Podniósł ręce w geście poddania się.- Odwiedziliśmy krainę umarłych, królestwo Bogini Umarłych- wyjaśnił wzruszając ramionami i zaśmiał się na widok jego osłupienia.- Za dużo jak na twą głowę?- spytał, w odpowiedzi obdarzony uważnym spojrzeniem.
-Zachowujesz się, jakby to była twoja codzienność, to nierozsądne i niebezpieczne...
-Nie jestem rozsądny i mam zdolności autodestrukcyjne... W końcu dlatego Pepper mnie rzuciła- wypomniał z lekceważeniem.
-Tony, przecież...
-Daj spokój, stary, było minęło- przerwał mu, gdy ten tradycyjnie chciał stanąć w obronie kobiety bądź zacząć go pocieszać. Obie przemowy w wykonaniu Rogersa znał już na pamięć.
Rozluźnił się lekko zdradzając część tego co go martwiło. Nie zamierzał jednak informować żołnierza, o swoich uczuciach, o zagubieniu, które z każdą chwilą się powiększało. O tym jak przerażały go zmiany zachodzące w Kłamcy, który sam nie przyjmował ich ze spokojem. Myślał też o uczuciach zalewających jego serce, gorących i przeszywających po tysiąckroć bardziej, od tych, które odczuwał w stosunku do Virginii. Dezorientowało go to i przerażało śmiertelnie, był pieprzonym bawidamkiem, playboyem miliarderem, a nie jakimś czułym zatroskanym idiotą, siedzącym pod pantoflem kłamliwego boga chaosu. On nawet nie nosił pantofli! Może powinien mu kupić pantofle? Potrząsnął gwałtownie głową z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy.
-Tony?- spytał niepewnie Steve.
-Musze kupić pantofle, stary- mruknął, opuszczając balkon i zostawiając Kapitana z ogłupiałą miną.
-Tony! O czym ty znów mówisz?- Usłyszał jeszcze, lecz nie obchodziło go to. Tłumaczenie Rogersowi w żadnym razie nie leżało w jego interesie. Szybkim krokiem wparował do kuchni i rozsiadł się na blacie, obserwując zwinnie poruszającego się boga, który właśnie mieszał coś na patelni.
-Co na obiad?- zagadnął.
-Po co ci pantofle?- odparował bóg, nawet nie próbując ukryć swojego zaciekawienia. Ups, najwidoczniej mówiłem za głośno, uznał Stark i zaśmiał się.
-Dla ciebie, ale nie zmieniaj tematu. Jeeeść- jęknął przeciągle. Uśmiechnął się szeroko, gdy Kłamca, z politowaniem wymalowanym na twarzy, podsunął mu łyżkę pełną mocno pachnącego sosu grzybowego. Leniwie pochłonął jej zawartość i westchnął cicho.
-Pyszne, ale...
-Zamiast frytek zrobiłem ziemniaki pieczone w ziołach- przerwał mu pocieszająco.- I rybę. Lubisz rybę, więc nie wybrzydzaj- skarcił go z urazą machając mu łyżką przed nosem.
-Jesteś zachwycający- wymruczał radośnie i mrugnął do niego.
-Jesteś frustrujący, Anthony- odpowiedział z przekorą i wrócił do garnka, by przemieszać sos.
-I głooodny... I bogaty, seksowny, inteligentny, pociągający, no powiedz to, Rogasiu- wypalił z zadziornym uśmiechem. Zbyty milczeniem skrzywił się kapryśnie.- Loooki! Powiedz. Nie ignoruj mnie. Księżniczko? Książę? Jelonku?- Próbował skrywając rozbawienie, ten jednak wciąż nie zwracał na niego uwagi.- No nie bądź taki, Psotniku- mruczał z wolna się poddając, głównie dlatego, że zaczął się obawiać, iż zirytowany Loki nie da mu obiadu.
-Gotuję- burknął z irytacją, starał się nie zwracać uwagi na bosą stopę wbijającą mu się w plecy.- Poza tym... sam stwierdziłeś, że cię nie okłamałem... więc teraz nie każ mi tego robić- dodał złośliwie. Tony z urazą wbił stopę w jego pośladek i odsunął się z obrażoną miną.
-Okej, Księżniczko. Dziś śpisz u siebie... i będziesz spał dopóki nie docenisz mojego piękna!- oznajmił z jawną urazą co zostało skwitowane wywróceniem oczami.
-Oczywiście, szefie, oczywiście- odpowiedział z kpiną. Zignorował go ponownie, przynajmniej dopóki nie nadszedł czas na wyjmowanie z piekarnika ziemniaków oraz ryby.- Suń nogę- mruknął ponaglająco, gdy schylił się, by wyjąć blachę.- Grzeczny chłopczyk- pochwalił go ze spokojem. Tony spoglądał na niego z rozbawieniem wciąż jednak z miną obrażonego dziecka.
_____
Obiecałam Wam rozdział jeszcze w ten weekend. Jest krótszy niż zwykle, nie mam też głowy do tego, by przyjrzeć mu się uważniej. Następny rozdział pojawi się, gdy wyzdrowieję i znajdę czas, by go napisać. Wybaczcie, nie jest to rozdział, którego jestem pewna, ba! Tylko początek jest planowany, reszta pisana pod wpływem gorączki. Moja współlokatorka zaraziła mnie jakimś paskudztwem, umieram sobie teraz na ból głowy, gorączkę i kaszel.
A tak swoją drogą, jedzie ktoś w tym roku na Pyrkon? ;)
Pozdrawiam, Dango.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro