Rozdział 15
Prędko dotarli do domu, lecz zaraz po wejściu do budynku ich uśmiechy zbladły, gdy w środku spostrzegli dwójkę przyjaciół Thora. Zarówno Sif jak i Volstagg, stali pod ścianą z rękoma założonymi na piersiach, wyprostowani, z poważnymi minami i srogimi spojrzeniami. Dostrzegłszy ich wojowniczka opuściła ręce i chwyciła za miecz.
-Cóż za piękne odzienie, drogi książę- przemówiła szyderczo, kładąc przy tym nacisk na dwa ostatnie słowa.- Zbyt dobrze go traktujesz, Stark, wszak jest jedynie twym niewolnikiem. Zwykłym psem, który powinien znać swe miejsce- kontynuowała z jawną pogardą. Bóg u jego boku spiął się gwałtownie i odsunął od niego o krok. Tony zerknął na niego kątem oka i zmarszczył gniewnie brwi, gdy pod lodowatym spojrzeniem spostrzegł niestarannie ukryty ból. Wyprostował się i wbił chłodny wzrok w swych niemile widzianych gości.
-Przybyliście niezapowiedzianie co świadczy o waszym braku kultury, lecz ubliżając memu partnerowi przeszliście samych siebie- oznajmił. Mówił wyjątkowo głośno i wyraźnie, starannie dobierając przy tym słowa. Gdy jednak padły ostatnie z nich drzwi za ich plecami zamknęły się z hukiem. Usłyszeli kroki wielu stóp, a potem cios spadł na tył jego głowy, a w całym pokoju rozległ się wściekły głos, pełen furii oraz nieskrywanej nienawiści.
-Kpisz sobie? Partnera?! Czyś ty do reszty oszalał, Tony!?- Obrócił się gwałtownie w stronę rudowłosej kobiety, która przybyła do budynku wraz z Avengersami. Zaczęła uderzać w jego pierś wykrzykując przy tym nieskładne, pełne pogardy zdania, w których nie mogła się zdecydować czy ubliża jemu czy też bogu.- My... My, Tony! Przecież jesteśmy my! Nie ja i wy, my!-Zaczęła w końcu mamrotać histerycznie całkowicie przy tym zapominając, iż rzuciła go i znalazła sobie nowego mężczyznę. - To morderca...morderca,którego należy odesłać... nie pozwalaj sobą manipulować! Zawsze byłeś taki mądry, dlaczego słuchasz jego kłamstw? To morderca...morderca i kłamca najgorszego rodzaju, zwykły manipulator, który niszczy nam życie.- Szlochała nerwowo, uderzyła go znacznie mocniej, lecz wtedy chwycił ją Thor i jednym ruchem odciągnął.
-Wystaczy, Virginio!
-Milcz! To twoja wina, sprowadziłeś tu tą bestię!- Zaatakowała go gniewnie. Rozsierdzona i zazdrosna zupełnie nie przypominała prezes Potts, którą wszyscy znali. Dotąd spokojna, elegancka i trzeźwo patrząca na świat zachowywała się jak wariatka krzycząc, rzucając się oraz atakując wszystkich, którzy jej się nawinęli.
Sif parsknęła śmiechem, by zaraz zbliżyć się do Loki'ego, który wycofał się pod ścianę. Zaskoczony zachowaniem rudowłosej pobladł na obelgi przez nią wykrzykiwane, lecz nie dlatego że ubliżała jemu, a geniuszowi, który wziął go pod swą opiekę. Czuł każdy cios jaki ten otrzymał i pierś bolała go przy każdym oddechu, miał wrażenie, że jego żebra są obite i pulsują choć przecież kobieta nie tknęła go ani razu.
-Czyżby coś było nie tak, Kłamco?- spytała cicho, głosem syczącym i pełnym wzgardy.- Boli?- dodała ze złośliwym uśmieszkiem. W tej samej chwili gorąca dłoń opadła na jej ramię i odsunęła ją od zesztywniałego, bladego jak ściana boga.
-Nie wtrącaj się ani w nasze życie, ani w te należące do Tony'ego i Loki'ego, Lady Sif. Wróć gdzie twoje miejsce... Nie jesteś jedną z nas, nie widzisz go na co dzień, nie wiesz kim jest i jaki jest...
-To wy nie wiecie jaki jest, Midgardianka (Midgardka?) ma rację... to zwyczajny kłamca i manipulator, a wy daliście się nabrać, żałośni śmiertelnicy...
-Zamknij się i nie przerywaj!- Clint podniósł głos i zmarszczył gniewnie brwi.- My wszyscy rozumiemy i akceptujemy decyzję Starka, a wam nic do tego. Jeśli chce by Loki był jego partnerem niech tak będzie. To jego życie, a wy nie macie prawa głosu. Ty też, Potts. Natychmiast wynoście się z naszego domu!
Clinton Barton nienawidził Loki'ego, za to, że mieszał mu w umyśle, za zabicie wielu, naprawdę wielu osób, torturowanie ich poprzez ukazywanie im ich największych lęków, lecz mimo tego gotów był stanąć po jego stronie w tym konflikcie. Tak jak i inni mieszkańcy Stark Tower dostrzegał przemianę, która w nim zaszła, lęk oraz czujność w oczach, gotowość do skoku i ucieczki, wieczne napięcie pod udawanym rozluźnieniem. Dobrze widział też troskę geniusza, to jak mężczyzna obserwuje boga z uwagą, reaguje na każdą zmianę jego nastroju, jest obok gdy trzeba, wycofuje się, gdy ten pragnie pobyć sam, wiecznie służy mu ramieniem, gotów być przy nim o każdej porze dnia i nocy, by ten na powrót nabrał pewności siebie, uspokoił się, wrócił do życia. A ten małymi kroczkami wynurzał się ze swego małego, zamkniętego świata pełnego mroku i wkraczał w pełną wynalazków, pomysłów oraz zabawy rzeczywistość Starka. Wiedział, że wynalazca zrezygnował z większych ilości alkoholu i tylko od czasu do czasu popijał szklaneczkę whisky, rumu czy też lampkę wina, by procenty nie zaćmiewały mu umysłu i nie spowalniały jego reakcji, chciał zawsze być wstanie pomóc swemu "podopiecznemu".
-Ty głupcze...
-Nie macie tu czego szukać- przerwał im Steve szorstko. Tym razem nie zamierzał niczego załagadzać, tego sporu i tak nie dało się zakończyć, gdyż żadna ze stron nie zamierzała zaakceptować decyzji tej drugiej. - Thor, odprowadź przyjaciół. Natasho, ty i Bruce odwieźcie proszę do domu pannę Potts- zakończył Kapitan.- Anthony, zabierz Loki'ego na górę, ta.. rozmowa nie ma żadnego sensu.
Stark zaskoczony reakcją towarzyszy po prostu posłusznie pokiwał głową i chwytając boga pod łokieć wciągnął go do windy.
-Nie tak miał wyglądać ten wieczór- oznajmił cicho, gdy znaleźli się na czwartym piętrze. Kłamca przyglądał się jego dłoni, lecz nie odważył się po nią sięgnąć, całe udawane rozluźnienie zniknęło. Cofnął się o krok, spięty i obolały, w jego gasnących oczach było doskonale widoczne niezrozumienie.Każdy oddech sprawiał mu ból więc starał się oddychać jak najpłycej, lecz to wcale nie pomagało.
-Anthony, ja...
-Cicho- mruknął przerywając mu. Znalazł się przy cofającym się z wolna bogu i objął go lekko.- To iluzja, Psotniku, przecież wiesz- stwierdził kładąc dłoń na jego piersi.- Oddychaj głęboko, no już- ponaglił go, nawet nie krył swego niepokoju.
-Ja...- wymamrotał nabierając głębszy wdech i uśmiechnął się smutno.- Popsułem ci wieczór, Stark- zauważył. Jego oczy z każdą chwilą stawały się coraz bardziej puste, mimo tego przypatrywały się geniuszowi z uwagą. Loki spięty i gotowy do ucieczki czekał na jego reakcję, a Tony doskonale to widział, lecz czuł się głupio z tym co chciał mu powiedzieć. Wargi drgnęły mu lekko i pokręcił głową z wyrazem jawnej dezaprobaty. Ujął jego dłoń i uśmiechając się łobuzersko.
-Ach te kobiety, one zniszczą wszystko- wymruczał pod nosem i gwałtownie nabrał powietrza. Muskając wargami jego drżącą, lodowatą dłoń zamknął oczy.- Ty... Ty po prostu uczyniłeś ten wieczór wyjątkowym... i bez dwóch zdań niezapomnianym- stwierdził po chwili, cicho, lecz z całkowitą powagą.
Bóg zamrugał zbity z tropu, zaskoczony nie tyle jego zachowaniem czy też słowami, a raczej tonem, miękkim, lecz stanowczym, którym ten wypowiedział ostatnią kwestię.
Potem uśmiechnął się blado i opuściwszy dłonie ukłonił się przed nim lekko.
-Bez dwóch zdań niezapomniany- powtórzył łagodnie. Rozluźnił się nieco i bez słowa zniknął w kuchni.
Anthony ruszył do łazienki, gdzie ściągnął z siebie niewygodny garnitur i wszedł pod prysznic. Chłodna woda złagodziła nieco ból, który odczuwał po licznych ciosach Pepper, lecz nie rozluźnił się, zbyt zaniepokojony tym co spostrzegł w oczach boga. Wychodząc z kabiny wytarł się leniwie i wciągając na siebie jedynie bokserki wszedł do sypialni. Kłamca siedział na jego łóżku w zielonych, długich spodniach i czarnym, zbyt szerokim podkoszulku, który starannie skrywa blizny ukazując jedynie te na nadgarstkach i karku, choć właśnie ta schowana była pod wilgotnymi od kąpieli włosami. Nabrał nieco kolorów, lecz nerwowo wyłamywał palce. Dziś wyjątkowo czuł się tu nie na miejscu. Był niespokojny, a Tony miał wrażenie, że ten nie wie czy wciąż ma prawo z nim sypiać. Zrobił dwa kroki do przodu i uklęknął leniwie między jego kolanami.
-Dobrze, że już jesteś... choć dziś nie wygrzałeś mojej połowy łóżka- oznajmił cicho, z udawanym niezadowoleniem. Bóg spojrzał na niego, a Stark pobladł gwałtownie. Dostrzegłszy w jego oczach narastającą mgłę poderwał się z podłogi na co Kłamca wzdrygnął się i prędko znalazł po drugiej stronie pokoju, spięty i gotów uciekać dalej.- Loki- zaczął łagodnie, lecz ten nie zareagował. Wciąż wyłamywał sobie palce, a jego oczy nerwowo obserwowały pokój, z każdą chwilą coraz bardziej czujne. Westchnął głęboko i zrobił mały krok w stronę boga.- Wszystko w porządku, obiecuje- kontynuował z całym spokojem na jaki było go stać.- Co cię niepokoi, kochanie?
-Ja...- wymruczał zielonooki jakby do siebie i cofnął się o krok.- Nie mogę...
-Czego nie możesz, Psotniku?- zachęcił go do dokończenia wypowiedzi jednak ten zamilkł. Przylgnął plecami do ściany oddychając coraz płycej aż pociemniało mu przed oczami, ból, który odczuwał z każdą chwilą wciągał go głębiej w wir nieprzyjemnych wspomnień.- Loki- podniósł nieco głos, gdy bóg osunął się na ziemię. Kłamca klęczał, pobladły i drżący, gdy Stark przypadł do niego.- Już dobrze, kochanie, wszystko w porządku- obiecywał obejmując go ostrożnie. Głaskał jego plecy w uspokajającym geście i szeptał mu do ucha, a gdy to nie pomogło uśmiechnął się smutno.- Pokaż mi, Loki- nakazał cicho.
_______
Witam wszystkich serdecznie. Nowy rozdział...aż nie wierzę :p
Iiii...zrobiliśmy krok w tył, a było już tak blisko...x)
Rozdział niebetowany, napisany przed chwilą bo tak jakoś wyszło, że ze szkiców napisanych na wykładach znalazła się tu tylko 1/5...a poza tym moja beta leci w kulki i jeszcze nie zbetowała rozdziału 8, a chciałam miło zacząć sobotę ;)
Co myślicie o nowym rozdziale? Tym, którzy zostali ze mną mimo długiej przerwy serdecznie dziękuję, a nowych czytelników radośnie witam! Wyraźcie proszę swą opinię, będzie mi bardzo miło <3
Pozdrawiam serdecznie, Dango.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro