Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

          Anthony Stark był mu bliskim przyjacielem. Nie zawsze potrafił zrozumieć zachowania miliardera oraz jego decyzje i dostrzegał w nim autodestrukcyjne zapędy. Sam fakt, że zechciał zaprzyjaźnić się z nim, wiedząc, o niekontrolowanych przemianach w Hulka oraz przyjęcie pod swe skrzydła Lokiego sprawiały, że był nieprzewidywalny i czasem Bruce miał wrażenie, że nie myśli logicznie i brak mu jakiegokolwiek rozsądku. Tony bywał zbyt pewny siebie i arogancki, wszyscy uważali go za playboya, geniusza i alkoholika, nazywali samolubnym bogaczem oraz dupkiem. Kto jednak znał prawdziwego Starka? Czy ktoś poza Avengers miał okazję poznać go naprawdę? Starka, który zrezygnował z hucznych imprez, by zająć się zranionym, cierpiącym przez tortury i zagubionym wrogiem. Przeciwnikiem, który wcześniej pragnął przejąć kontrolę nad ich światem, a w trakcie niszczenia Manhattanu wyrzucił go przez okno z pięćdziesiątego piętra. Niewątpliwie Anthony był dupkiem, ale był też niesamowitym mężczyzną gotowym dać szansę wszystkim zniszczonym przez los. Bruce był szczęśliwy, że mógł go poznać i stać się jego przyjacielem, bez względu na to, jak często irytujące bywało zachowanie geniusza. Był mu wdzięczny za to, że nie unikał go i zawsze ściskał mu dłoń, nie patrzył na niego jak na dziwoląga... nawet jeśli Stark co najmniej cztery razy w tygodniu starał się testować jego cierpliwość.

***

- Cholera, gdzie ja jestem?- wymamrotał. Rozglądał się z uwagą, lecz jego otoczenie było monotonne. Znajdował się w pustce, wszystko pochłaniała gęsta czerń, a w powietrzu unosił się mdły zapach. Spróbował zrobić krok do przodu, lecz chodzenie nie należało do najprzyjemniejszych czynności. Miał wrażenie, że stąpa po wilgotnych, rozpadających się pod jego ciężarem meduzach, które parzyły go coraz bardziej i bardziej. Im cieplejsze stawało się podłoże, tym chłodniejsze było powietrze, a fakt, że miał na sobie jedynie krótkie spodenki i cienki podkoszulek nie poprawiały jego sytuacji. Czuł gorąco na bosych, poranionych stopach oraz płynącą z nich krew. Dokuczał mu także ból głowy, który z czasem zaczął gwałtownie narastać, aż w końcu zmusił go do uklęknięcia. Mężczyzna gwałtownie chwytał powietrze, jego całe ciało trzęsło się z powodu cierpienia oraz temperatury.
- Czy jesteś winny?- spytał miękki, kobiecy głos.
- Co?- wydusił z siebie przez zaciśnięte gardło. Nie wiedział, gdzie jest, nie miał pojęcia, dlaczego cierpi i co się z nim stanie. Umrze? Gdzie jest Loki? Czy oszalał? Czy naprawdę ktoś przemówił?
- Czy jesteś winny?- Usłyszał ponownie.
-Winny...? Winny czego?
- Czy niosłeś śmierć niewinnym? Czy przez Ciebie ginęły dzieci? Czy to przez Ciebie zginęły miliony? Czy jesteś winny?
- Jestem winny- odparł cicho. Głos drżał mu z bólu i zimna, znikąd pojawił się lodowaty wiatr, który smagał jego ciało niczym bicz, zniknęła cienka koszulka, odsłaniając tors, lecz reaktor łukowy nie dał mu nawet odrobiny światła.
- Czy uważasz, że jesteś bohaterem?- dociekała kobieta.
- Nie jestem i nigdy nie będę- odparł znacznie ciszej. Ból głowy sprawił, że całkowicie opadł na rozgrzane podłoże, a z jego gardła wydarł się przepełniony cierpieniem krzyk.
- Jesteś- odpowiedziała łagodnie.- Twój pobyt tutaj nie będzie trwał wiecznie, ratunek przybędzie, prędzej niż myślisz, lecz aby tak się stało, musisz zaufać. Zaufaj sobie i wybacz mi. Upadłeś, ale się podniosłeś... Musisz go tego nauczyć, Anthony- zakończyła szeptem. Na ułamek sekundy w ciemności pojawił się błękitny blask, później jednak mrok stał się jeszcze bardziej gęsty. Uszczęśliwiła go nieco stygnąca podłoga, ale krótka chwila zniknęła, zastąpiona kolejną falą bólu. Marzył jedynie o stracie przytomności, wiedział, jednak że to nie nastąpi.

***

             Wrócił z łazienki i chłodną dłonią dotknął rozpalonego czoła geniusza, by zaraz ułożyć na nim wilgotny ręcznik. Padł na kolana i oparł głowę o brzeg łóżka, jego wargi poruszały się, gdy nerwowo wypowiadał zaklęcia. W końcu jednak zamilkł pokonany i zacisnął dłonie w pięści. Odwrócił głowę w stronę otwierających się drzwi i zmarszczył brwi, dostrzegając Bruce'a i Czarną Wdowę.

- Wezwał nas Jarvis, co tu się dzieje? - spytała Natasha i rozejrzała się z uwagą. - Coś ty zrobił? - dodała, zaraz zbliżając się do łóżka i spoglądając na mężczyzn. Przyłożyła rękę do zaczerwienionej od gorączki twarzy nieprzytomnego Tony'ego i pobladła. - Tłumacz się!- podniosła głos, zaniepokojona.

- Spokojnie, Natasha — odezwał się Bruce i omiótł wszystko spojrzeniem. - Przydadzą się zioła, które dostarczył Thor. Zostawiłem je w moim laboratorium, więc gdybyś mogła... - zaczął uprzejmie, lecz urwał, gdy Stark zaczął trząść się i nerwowo łapać powietrze. Kobieta pokiwała głową, wybiegając z pomieszczenia, a spomiędzy zaciśniętych warg boga wyrwała się wiązanka przekleństw.

- To nie moja wina — oznajmił cicho i zaczął rzucać zaklęcia, które uspokoiły jego pana. W myślach już od dawna nazywał go panem, choć ten nalegał, aby nie traktować go w ten sposób. Stark zachowywał się, jakby byli przyjaciółmi, jakby zniszczenie Manhattanu nigdy nie miało miejsca, co było przerażające. Ten mężczyzna był zadziwiający, jego decyzje szokowały Loki'ego. Bóg przywykł do tego, że wszystkie złe decyzje, które podjął, nigdy nie idą w zapomnienie i są mu wypominane przez lata, szczególnie więc zdziwił go fakt, że jedna z najgorszych, jakie podjął, została mu bez problemu zapomniana przez jednego z jego przeciwników. - Nigdy nie mógłbym... Ja... Bo przecież... - Plątał się, nie do końca pewien co chciał powiedzieć.

- Wiem — przerwał mu Bruce i położył dłoń na ramieniu. Doktor starał się nie zwracać uwagi na to, jak ten wzdrygnął się od lekkiego dotyku, nie cofnął ręki, udając, że nic nie zauważył. - Jakkolwiek dziwnie to brzmi... Tony ci ufa, a ja ufam jemu. Nie zawiedź nas i spokojnie wytłumacz, co tutaj ma miejsce — polecił łagodnie i dopiero wtedy odsunął się od niego. Obserwował, jak ten relaksuje się nieco i zaczyna mówić z zaniepokojonym, pełnym troski wzrokiem utkwionym w twarzy geniusza.

- Właściwie to moja wina — stwierdził z głębokim żalem w głosie. Czyż nie wszystko nią było? Tym razem Odyn postanowił ukarać go przez skrzywdzenie jedynej osoby, która dobrze go traktowała, więc ewidentnie było to jego winą. Pochylił głowę, zaciskając dłonie w pięści i umilkł na chwilę. Czekał, aż Banner potępi go, lecz gdy przez długi czas to nie nadeszło, postanowił kontynuować. - Wszechojciec wezwał nas na spotkanie, by pomówić o mnie z Anthonym. Nie zachowałem się właściwie, więc odesłał mnie... tylko mnie. Nie wiem, jak wiele czasu ludzkie ciało jest w stanie wytrzymać bez duszy. Tak, to moja wina. Moja i tylko moja... - szeptał nerwowo. Zaczął drapać ślady po bacie skryte pod rękawem pod koszulka. Chaotyczne słowa raz po raz wyrywały się z jego ust, lecz Bruce przestał je odróżniać. Zresztą straciły znaczenie, gdy musiał chwycić mężczyznę i przyciągnąć go do siebie, by ten przestał sobie robić krzywdę. W odpowiedzi oczy Kłamcy zaszły mgłą, a z jego gardła wydarł się głośny krzyk. Wyszarpnął się z objęć doktora i padł na kolana u stóp leżącego geniusza. Błagał go, by się obudził z jawnym przerażeniem w głosie. Nic nie przerażało go tak jak dotyk, samo położenie mu dłoni na ramieniu było dla niego dużym stresem, a objęcie przez Bannera wpędziło go w obłęd.

______

To wyszło... Jezu, zupełnie nie tak jak planowałam. Oto przybywam z nowym rozdziałem... dziwnym rozdziałem Q.Q Trzymajcie kciuki, jutro ustna z polskiego. ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro