Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

31 wersja odmieniona.


Jego szczęście ewidentnie nie mogło trwać wiecznie. Jeszcze wczoraj zasypiał w ramionach Starka, a już o świcie wytrzepywał sobie szkło z czarnych, poplątanych włosów i leczył skaleczone ramię geniusza, który zasłonił mu twarz, gdy okna runęły na łóżko.

W pomieszczeniu znalazł się olbrzymi robot, który rozpadł się pod naporem jego rozwścieczonej mocy, ale z każdą chwilą przybywał kolejny i kolejny. Z każdym zniszczonym przeciwnikiem pojawiali się dwaj następni. To straszliwie przywodziło mu na myśl Hydrę, o której czytał, zaznajamiając się z mitologią grecką. Sam był teraz takim Heraklesem i z irytacji prawie trafił go szlag.

-Pospiesz się, Stark i wskakuj w zbroję- skarcił szorstko swojego towarzysza i zaatakował z większą siłą. Jeden z robotów umknął przed jego magią, ruszając na geniusza, który opuścił pomieszczenie, co dodatkowo go rozwścieczyło. Odpuścił sobie „strzelanie zielonym promieniem", jak śmiał się niedawno Barton i zaatakował sztyletami, pozwalając tym samym Tony'emu na wycofanie się.

Słyszał hałas z każdej strony, ściany trzęsły się pod naporem przeciwników, pod jego stopami drżała podłoga, która wkrótce zapadła się z hukiem. Mimo tego unosił się w powietrzu, a pod jego stopami falowała zielona magia, drgając, gdy nagle wyleciał za okno. W głowie pulsował mu cudzy krzyk, znał ten głos, skronie mu pulsowały, a strach złapał go za gardło, gdy nagle moc zniknęła spod jego stóp, by jak najszybciej mógł znaleźć się na dole.

Coś było nie tak, ból w jego głowie nasilał się z każdą chwilą, by potem znikać. Wszystko było jakieś znajome, by następnie stać się kompletnie obcym. Jego wzrok odruchowo podążał w stronę Starka. Starka, który z każdą chwilą znaczył coraz więcej i więcej na widok którego serce przyspieszało swój rytm, oczy błyszczały ekscytacją, a palce drżały, pragnąc dotknąć gorącej skóry kochanka, tak przyjemnej i znajomej. Tak bardzo pragnął być obok niego, myśli o akceptacji ze strony Odyna nigdy nie były tak dominujące, jak chęć trwania u boku mężczyzny, który ofiarował mu tak wiele i który potrafił dostrzec w nim nie Kłamcę, a Lokiego, boga ognia. Asa, w którym skrywała się bestia, a mimo tego Anthony potrafił dotykać błękitnego ciała, całować je i szeptać o jego pięknie, choć on sam czuł się bestią. Teraz również spojrzenie omiotło okolicę, poszukując znajomej twarzy, a w międzyczasie natrafiając na Thora, który swym młotem niszczył przeciwnika za przeciwnikiem, choć tych wciąż przybywało. Clint, towarzysząc mu wiernie w boju, strzelał do robotów wybuchającymi strzałami, a Iron Man, jego Iron Man strzegł rannej kobiety spoczywającej u jego stóp. Ramię Romanov krwawiło obficie, poszarpane i praktycznie wyrwane z barku, a z jej klatki piersiowej sterczało ramię robota.

Hulk przeskoczył nagle nad nim, zmiatając z jego pola widzenia sześciu przeciwników, co pozwoliło mu zbliżyć się do rannej i klęknąć przy niej.

-Ciii- mruknął, gdy jej oczy otworzyły się szerzej z powodu szoku. Po kim, jak po kim, ale po Lokim nie spodziewała się pomocy, nie spodziewała się nawet, że włączy się do walki... Jednak prędko doszła do wniosku, że naprawdę musiał pokochać Tony'ego, skoro wciąż tu był, skoro mieszał się w nie swoją wojnę. Z rozchylonych ze zdumienia ust popłynęła krew, pozwoliła jednak, aby jednym, szybkim ruchem wyjął z niej metalową, pokrytą białym, w dotyku przypominającym skórę materiałem rękę. Zielony promień magii wniknął w nią, tamując krwawienie i to musiało wystarczyć... Zdecydowanie musiało, zważywszy na to, że coś z hukiem uderzyło go w głowę, pozbawiając przytomności.

***

Loki ocknął się, leżąc na łóżku, o którego zagłówek opierał się Thor. Dotąd mógł z jego twarzy czytać, jak z otwartej księgi, lecz dziś była pusta, ani odrobiny radości, nawet kropli smutku. Był pusty, niewyraźny i bez wątpienia przemęczony.

-Obudziłeś się, bracie- rzucił ciepło i przysiadł na kanapie.- Martwiliśmy się!

-Co się stało?- mruknął niewyraźnie, zwilżając językiem wysuszone wargi. Rozejrzał się po pomieszczeniu i zmarszczył brwi, pierwszy raz widział je na oczy.- I gdzie jesteśmy?

-To piętro pod warsztatem- odpowiedział mu brat cicho.- Wygraliśmy z doktor Rach. Część górnych pięter została solidnie zniszczona, ale tu wszystko jest w porządku- dodał posłusznie i zmarszczył nieco brwi, siadając w nogach łóżka.

- Jeśli jest w porządku, to gdzie jest Stark?- spytał szorstko. Przykładając chłodną dłoń do obolałej po ciosie głowy, spojrzał na niego z większą uwagą. Gromowładny znieruchomiał, a następnie skrzywił się znacząco.

-Nie jest z nim dobrze, Loki- oznajmił z wahaniem. Kłamca poderwał się gwałtownie, mimo wyczerpania, chwytając brata za podarte ubranie i szarpnął nim. Zignorował przeszywający ból i zawroty głowy, obserwując go z nieskrywanym niedowierzaniem. Wyczytawszy z oczu boga wystarczająco wiele, poderwał się z łóżka i rzucił do sąsiedniego pomieszczenia.

Anthony leżał na wąskim łóżku, pod błękitną pościelą, kolor jego skóry przypominał jednak swym odcieniem śnieżnobiałą poduszkę, na której spoczywała poraniona głowa. Z dolnej z jego warg pozostały jedynie strzępy, a otwarte, ciemnobrązowe oczy nerwowo omiatały pomieszczenie. Liczne urządzenia, do których był podłączony, wydawały z siebie dźwięki w najróżniejszym rytmie, podczas gdy siedzący na krześle Banner, nie spuszczał z niego uważnego wzroku.

-Psotnik- wyrzucił z siebie niemrawo, siląc się na wesołość, po tym słowie jednak siła uciekła z niego niczym powietrze z przekłutego balonika.

-Coś ty narobił? Anthony, ty idioto...- zaczął z niedowierzaniem i przerażeniem, którego nie próbował ukrywać. Położył dłoń na skrytej pod kołdrą piersi, szukając jego serca. Nie nacieszył się jednak jego biciem zbyt długo, urządzenia pikały coraz głośniej, a serce z każdą chwilą zwalniało. Miał wrażenie, że zatrzyma się i jego własne, które jednak, zamiast tego wolało głośno obijać się o żebra, pragnąc wyrwać się do mężczyzny, pragnąc oferować się w zastępstwie jego. Mógłby mu oddać swoje serce, naprawdę mógłby to zrobić!

Czuł, jak dłonie trzęsą mu się, gdy z cudem oderwał je od słabnącego ciała i złożył je jak do modlitwy. Przecież Stark nie miał z tym nic wspólnego! To właśnie jego, Lokiego przecież chciał ukarać Wszechojciec, nie Anthony'ego. Ten był niewinny, to on, ON napadł na Nowy Jork, to on wszystkich wokół ciągnął na dno, nie starał się naprawiać swoich błędów i niewątpliwie nie był godzin. Jednak jeśli go straci nigdy nie stanie się godzien? Po co miałby? Łzy płynęły po jego policzkach, jedna za drugą, a on sam nawet nie drgnął, wciąż składając dłonie i nie odrywając rozpaczliwego wzroku od człowieka. Ludzie... kiedyś miał ich za niegodne wolności robale, ale teraz oddałby wszystko... Naprawdę był gotów oddać wszystko! Byleby tylko ten wyzdrowiał, byle uśmiechnął się teraz do niego, rzucił jednym z głupszych tekstów i kupił mu wreszcie obiecane pantofle.

Osunął się na kolana, w niemej modlitwie do wszystkich bogów, jakich znał, modlił się do Hel, by zatrzymała jego duszę, do matki o wsparcie, do Tyra, by to jego osądził, do ojca o wybaczenie, błagał o litość, obiecywał swe życie, swą wolność, ciało, myśli, serce.

-Loki.- Ciepły, kobiecy głos przemówił wprost do jego ucha.- Loki skup się- dodał ponownie i starał się go ignorować, ponieważ nie był tym upragnionym, a jednak ciepło tonu zdołało go wyrwać zza mgły bólu. Skierował wilgotne oczy na znajomą sylwetkę, która nachylała się ku niemu.

-Matko, on...- wyrzucił z siebie, bojąc się skończyć, zdławionym, wciąż pełnym niedowierzania głosem.

-Tak mi przykro, Loki...- Matczyne ramiona otoczyły go troskliwie, jasne włosy pieściły jego wilgotny policzek, a oddech drażnił ucho, gdy zaczęła do niego szeptać.- Stałeś się godzien, mój synu... Wykorzystaj to dobrze- pouczyła go łagodnie, z miłością kołysząc go w silnych objęciach, jak wtedy, gdy był małym chłopcem, odrzuconym przez towarzyszy brata. Zaraz potem pochyliła się nad geniuszem, dłonią dotykając urządzenia na jego piersi, które pod jej ostrożnym dotykiem rozpadło się, a resztki uniosły się w powietrze, po chwili znikając. Wstrzymał powietrze i skierował wzrok na Bannera, patrzącego pustym wzrokiem przed siebie, nie dostrzegającego jego matki, zmartwionego i złamanego. Sam otrzymawszy nieme zapewnienie, podniósł się z kolan, przełykając ślinę. Patrzył, jak dłonie kobiety lśnią, słyszał szeptem wymawiane zaklęcia, a potem dźwięki urządzenia, które stały się znacznie spokojniejsze, cichsze, równe i uspokajające.

-Dziękuję- oznajmił kobiecie, obejmując ją, wiedząc, że Bruce w pomieszczeniu wypełnionym czarem nie zwróci na nich uwagi i pozwolił jej otrzeć swe łzy.- Matko, ja...

-Przecież to twoja zasługa, mój synu- przerwała mu, a na pełne niedowierzania spojrzenie uśmiechnęła się czule.- Ojciec przywrócił cię do łask, ponieważ twe serce i dusza są czyste. Pragnie jednak, byś zastanowił się, czy jesteś gotów na poważny krok, na który on jest w stanie wyrazić zgodę. I nie ma pewności, czy pan Stark również będzie nim ukontentowany, wszak to duża zmiana w jego życiu. Bądźcie obaj bezpieczni, kochanie, jestem z was taka dumna- dodała, rozpływając się w błękitnej fali magii.

Został on, wpatrzony w Iron Mana, jak w bóstwo, przepełniony niespotykaną w nim czułością, z rosnącym sercem, które dla geniusza miał na dłoni.

----------

Hejtujcie mnie. Albowiem po tak długim czasie wracam, jak pies z podkulonym ogonem i kompletnie zmieniam koncepcję, gdyż czytając wczoraj tę książkę (zamiast nauki do sesji oczywiście) dostałam totalnej zachcianki na coś inne niż milion lat wcześniej. 

Nienawidźcie mnie za zwlekanie, nienawidźcie mnie za tę zmianę...albo uściśnijcie mnie za tę zmianę. 

Życzcie mi powodzenia, ta sesja to porażka.

A moja następna obrona na pewno nie z mitologii nordyckiej, ani nie z Marvela. Mój licencjat wystarczająco mnie zniechęcił do pisania tego typu prac naukowych...zresztą do pisania czegokolwiek.

Kto mnie w ogóle po takim czasie jeszcze pamięta? :(

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro