XV
-S.Szymański-
Wróciłem do pokoju, kiedy tamten Czech spał. Pocałowałem go w policzek i przykryłem kocem. On naprawdę jest na swój sposób przystojny. Nie, nie, nie Sebastian do kurwy. To przecież jakiś Czech, a w dodatku mężczyzna. Przecież nie jesteś gejem.
- Ahoj - spotkałem miły wzrok mojego nowego przyjaciela z korytarza. Jurásek skakał wzrokiem to po mnie, to po Baráku. Jak ja mam mu to wytłumaczyć. Siedzieliśmy w ciszy, ale w końcu musiałem ją przerwać.
- Uh cześć.. - powiedziałem niepewnie. - Co ty tu robisz? - podrapał się nerwowo po karku.
- Ach no wiesz, bo chowam się przed kimś i on powiedział, że nie będzie Ci przeszkadzać.. - wstał zanim zdążyłem coś powiedzieć. - Ale mogę sobie iść - złapałem go za ramie. No już mi ucieka. Nawet nie porozmawia.
- Zostań - uśmiechnął się delikatnie. - Przecież Cię nie wygonię, ale ja pójdę spać.. - spojrzałem się na Czecha przy mnie. Położyłem się koło niego.
- Nie, ja mogę spać na podłodze - zmierzyłem go jednoznacznym wzrokiem, że przecież ma już tam leżeć. Mój Czech, znaczy nie mój objął mnie ramieniem. Daj Bóg, żeby spał.
- Dobranoc - szepnął mi do ucha. Czyli nie śpi. Będę się tłumaczył rano.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro