VII
-S.Szymański-
Obudziłem się w ramionach Baráka. Mężczyzna mocno mnie przytulał. Położyłem głowę na jego klatce piersiowej, na której tym razem była koszulka. Przełknąłem głośno ślinę orientując się, że trzyma rękę w moich spodniach. Zarumieniłem się i delikatnie nim potrząsnąłem.
- Co mały? - ziewnął cicho.
- Co się wczoraj.. - wyszeptałem cicho.
- Jakaś kurwa chciała Cię przelecieć, więc zabrałem Cię do hotelu - pogłaskał mnie po głowie.
- Oh rozumiem - uśmiechnąłem się. Czyli nic ze sobą nie robiliśmy. Uff.. to dobrze..
- Spokojnie do niczego nie doszło - pocałował mnie w główkę.
- Uh.. okej.. puścisz mnie? - podniosłem się delikatnie.
- Jak sobie książę życzy - puścił mnie, a jak się podnosiłem klepnął mnie jeszcze po dupie.
Poszedłem się ubrać. Dlaczego on ze mną spał? Co on sobie myśli? Zboczony Czech. Wziąłem prysznic i kiedy miałem się ubierać zorientowałem się, że nie mam ubrań. Westchnąłem. Sięgnąłem po ręcznik i zdążyłem go zawiązać w pasie, kiedy Czech wszedł mi do łazienki.
- Zapomniałeś ubrań słodziaku - mrugnął do mnie, położył ubrania na krześle i wyszedł. Byłem czerwony jak nigdy, a co jakbym był pod prysznicem? Czy go pojebało? Jak ja nienawidzę Czechów.. oni są tacy dziwni.. ubrałem się wziąłem torbę i uciekłem na trening. Lepiej będzie jeśli więcej mnie tam nie będzie niż będę.. tak sądzę.. kurwa! Mieliśmy mieć trening z tymi debilami. Super. Więcej Antonína Baráka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro