Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 71

________________________________________________________
(Zayn)

(Dzień wcześniej)

Zaciskam usta i ściągam razem brwi. Pocieram palcem wskazującym swój policzek, czując narastającą irytacje. Przenoszę wzrok z prawnika na zawziętych wykonawców, co jeden to lepszy. Opuszczam czarne pióro z logo "Mevry International" na dokumenty i posyłam wymowne spojrzenie swojemu asystentowi. Benjamin Fatroses żył, by pracować. Płaciłem mu horrendalne pieniądze, by zatrzymać go w firmie.

- Nie zmienię zdania. Zatrudniłem do tego najlepszego projektanta. Carmen Greyson zgromadziła już wszystkie materiały, a więc ogród powstanie, mimo wszelkim kosztom.

Bez słowa zbieram papiery i wstając od stołu opuszczam pomieszczenie, zostawiając niezadowolonych mężczyzn. Po powrocie do biura osobiście kontaktuję się z działem od bezpieczeństwa i wizerunku firmy, żądając wyciszenie plotek dotyczących mojego rzekomego porzucenia "Mevry International" i opuszczam budynek, udając się na inne, w tej chwili znacznie ważniejsze spotkanie.

***

- Jak się czujesz ?

- Znakomicie.

Uśmiecham się i ściskam w dłoni czystą serwetkę.

- Masz ochotę na deser ?

Kobieta sięga po kartę dań, przerzuca kartki i marszcząc brwi czyta w  menu. Zagryza wargę i odgarnia równo ściętą grzywkę w typowy dla niej sposób.

- Podziękuję.

Na wyszminkowane siwą pomadką usta wtarga pewny uśmiech, a ramiona unoszą się, gdy przybiera wyprostowaną postawę.

- Zmieniłeś zdanie ?

Jej oczy błyszczą z ciekawością i lekką wyższością. Ot co mnie w niej pociągało, zawsze dąży do bycia górą, sprawna manipulantka.

- Nie, ale chcę porozmawiać.

- Zamieniam się w słuch.

Nachyla się, opiera łokcie o stół i układ na dłoniach brodę. Nigdy nie kryje się ze swoją urodą.

- Musimy ustalić co zrobimy, gdy urodzisz ?

- Płacisz mi za to bym urodziła, nie chcę tego dziecka.

Jej usta wykrzywia niesmak, cofa się i opada na oparcie.

- Więc co ?

- Więc rób co chcesz. Oddaj, zaopiekuj się, cokolwiek, ja mam przed sobą całe życie.

- A jeśli zmienisz zdanie ? Wiele matek..

- Nie martw się o to. Znasz moje plany. Zaproponowano mi współpracę przy wielkiej kampanii na zimę. To dla mnie ogromna sprawa, po wszystkim mam szansę zostać wspólnikiem Elvises D&S, nie przepuszczę tej okazji. Nie poświęcę sprawy dla dziecka. Pod koniec przyszłego miesiąca zacznę pracować przy projektach, a po wszystkim, zabiorę się do pracy całą sobą. Nie miej mnie za potwora Zayn. Nie znasz mnie jeden dzień. Wiesz, że to życie nie dla mnie. Ja pragnę pracować i spełniać się w zawodzie, to jest całe moje życie, tego zawsze chciałam. Nigdy nie marzyłam o domku z ogródkiem i rodzinie. Jestem jak matka. Wiecznie w drodze, bez zobowiązań. Takie życie jest dla mnie, tak wybrałam. Ty i ja to miała być przygoda. Nie żałuje seksu z tobą, był nieziemski i zrobiłabym to ponownie, ale byliśmy nieostrożność. Znalazłam nam rozwiązanie, ale skoro się nie godzisz na usunięcie ciąży, poradź sobie z tym sam.

- Zrzekniesz się praw do dziecka, jeśli cię o to poproszę ?

***

Dochodzi jedenasta w nocy, jak wchodzę z teczką i marynarką w ręce do penthousu. Zrzucam naręcze na wypoczynek i przynoszę sobie z kuchni szklankę. Luzując krawat podchodzę do barku i wlewam bursztynowy Burbon do naczynia. Jedna szklanka i cisza w mieszkaniu wydaje się nie być już taka przerażająca. Brakuje jej. Brakuje nam May. Mi i mojemu mieszkaniu. Sprawiała, że chciałem tu wracać, do niej. Odkładam brudne naczynie na stół i zmierzam do sypialni, w ustach czuję jej smak. Smak ust mojej May. W uszach słyszę jej głos, a serce na to wszystko reaguje mocnym biciem. Nie umiem wyjaśnić dlaczego ją kocham, właśnie ją, ale ją kocham, jak młody szaleniec i dojrzały człowiek. 

__________________________________________________

Z trudem otwieram oczy i podnoszę głowę, ale powieki same mi się zamykają, a głowa opada na poduszkę. Niemal znowu zasypiam, ale pukanie do drzwi ponawia się, przypominając dlaczego się obudziłam. Zrzucam kołdrę obok siebie i przecieram opuchnięte od wczorajszego płaczu oczy. Naciągam na siebie wczorajszą koszulkę i otwieram drzwi. Kobieta w garsonce uśmiecha się do mnie, a ja czuję się fatalnie, zdając sobie sprawę jak przy niej wyglądam.

- Dzień dobry. Jestem z obsługi hotelowej. Pani rezerwacja skończyła się dziś o godzinie ósmej, powinna się pani wymeldować trzy godziny temu. Było to niepokojące, w związku z tym przyszłam sprawdzić, czy wszystko w porządku. Potrzebuje pani pomocy lekarskiej lub wszelkiej innej pomocy ?

- Ooo.. nie, nie. Ja tylko. Zaraz opuszczę pokój. Dziękuję za troskę.

Zamykam drzwi i rzucam się w poszukiwaniu dolnej garderoby, rozumiejąc, że teraz każda kolejna godzina to dodatkowe koszta. Korzystam z prysznica, wiedząc, że przez najbliższe dni mogę mieć z tym kłopot i pakuję swoje rzeczy. Zaścielam łóżko i schodzę do recepcji, gdzie muszę dopłacić parę funtów. Cóż z tym jest lekki problem, bo poza drobnymi jakie miałam, Zayn wszystkie pieniądze wymienił mi na dolary. Podobnie jak pierwszym razem zawiadamiają kierownika, który przychodzi i przyjmuje ode mnie zagraniczne banknoty. Po godzinie dwunastej opuszczam hotel i rozpoczynam życie bezdomnej. Dni są ciepłe, ale noce w ciąż chłodne. Szukam schronienia w schroniskach dla bezdomnych, ale w dwóch pierwszych nie ma miejsca. Dopiero w trzecim jest wolne miejsce, dostaję łóżko wśród kobiet i ciepłą herbatę. Nie jestem tu najmłodsza, dwie kobiety niechętne do rozmów wyglądają na ledwie 19 lat. Obok mnie łóżko zajmuje 27-letnia kobieta, która po odejściu od męża straciła pracę i tymczasowo nie ma żadnego lokum. Jest zadbana, ma czyste ubrania i starannie uczesane włosy, nie czuję się samotnie, mogąc z nią rozmawiać.

- Na długo się tutaj zatrzymasz ?

- Tylko dwa, trzy dni. Kobieta na służbie, poleciła, bym złapała jakąś prace dorywczą. Od pracy do pracy, a znajdę stały nocleg.

- Powodzenia, dziewczyno. Ja stale od tygodnia szukam punktu zaczepienia, nawet w barach nie chcą pomocy.

Nie pokazuję, że właśnie zgasła moja nadzieja. Uśmiecham się ze smutkiem, kładę na plecach i nie odzywam się już ani słowem. Marny mój los.

_________________________________________________________
(Zayn)

(Tydzień później)

Technika nie może mnie zawieść. Ufam Scootowi i jego programom. Wszystkie jego systemy ochroniarskie nigdy mnie nie zawiodły, więc tym razem nie może stać się inaczej. Chowam telefon do kieszeni spodni, rzadko noszę normalne ciuchy, tak rzadko, że pozbyłem się niemal wszystkich par dżinsów zostawiając tylko jedne na czarną godzinę. Schowane głęboko nie zostały odnalezione nawet przez May, ale teraz mam je na sobie i czuję się nieco dziwnie bez surowej elegancji. Wygładzam czarną bluzkę z wycięciem w serek, wkładam okulary przeciwsłoneczne i odpalam samochód, ruszając z parkingu. Uchylam okno i opierając rękę na pod łokietniku podgłaśniam radio, wsłuchując się w dźwięki miejscowego radia.

***
Wzdycham i otwieram drzwi do zabytkowego budynku. Piaskowy kamień idealnie został przypasowany do pozostałych budynków i wpasowany w architekturę miasta. Wnętrze zachwyca nie co mniej... właściwie w ogóle nie zachwyca. Drapię się po brodzie i ze stoickim spokojem przechodzę przez mały hol do większej sali. Rozglądam się po pomieszczeniu, po wszystkich obcych twarzach, aż ją odnajduję. Siedzi na łóżku ze spuszczoną głową, nieco oddaloną od pozostałych. Serce mi się ściska, a mimo to na jej widok czuję ulgę i radość. Ruszam w jej stronę, ale nim zdążę do niej podejść, zatrzymuje mnie kobieta z nieustępliwym wyrazem twarzy.

- Kim pan jest ?

- Zayn Malik, przyszedłem po tamtą dziewczynę.

Wskazuję za nią głową.

- Proszę wrócić do holu, poinformuję ją, że pan przyszedł.

Staje prosto i niecierpiącym sprzeciwu spojrzeniem, próbuje nakłonić mnie do odpuszczenia. Nic z tego. Nie gdy moja May, siedzi kilka metrów przede mną na łóżku.

- Proszę mnie do niej zaprowadzić.

- Powiedziałam panu, proszę zaczekać w holu.

Wzdycham z irytacją i omijam kobietę, idąc na przód. Słyszę jej warknięcie i kroki za sobą. Gdyby wiedziała jak zdeterminowany jestem. Przyglądam się May podchodząc do niej i przeklinam na widok jej bladej twarzy i nieco chudszego ciała. Moim ciałem wstrząsa dreszcz, nawet jej nie dotknąłem. Przyklękam cicho przed nią, a ona, gdy tylko wyczuwa moją obecność podnosi głowę. Rozpływam się i podbnie jak ona taki i ja uchylam wargi. Z oczu znika jej smutek i strach, ale pojawia się zmieszanie.

- Zayn ?

Nie mogę się nie uśmiechnąć, gdy słyszę jej głos.

- Co ty tu do diabła robisz ?

Przełykam ślinę i próbuję wydobyć głos, ale poważnieję, dostrzegając zadrapanie na jej skroni. Co do cholery jej się stało ? Wstaję i prostuję się, podnosząc ją z łóżka. Stawiam dziewczynę przed sobą, a gdy czuję ją przy piersi, przytulam ją władczo i obiecuję sobie, że już nigdy nie zostanie skrzywdzona. To przeze mnie tu jest. Nie umiałem jej zatrzymać.

- Zayn, co wyprawiasz ?

Materiał mojej bluzki tłumi jej lekko poddenerwowany głos, ale jej ramiona oplatają moje ciało. Wiem, że potrzebuje mnie równie mocno jak ja jej, nawet jeżeli się teraz do tego nie przyzna.

- Zabieram cię stąd, i albo wyjdziesz sama, albo cię wyniosę. Nie będę żył bez ciebie ani dnia dłużej.

- Ale..

Wiem co zaraz powie, widzę jej sprzeviw w oczach i czuję bunt jej ciała, dlatego zanim dokończy wyciągam jej torbę z pod łóżka i zarzucam ją sobie na ramię. Biorę moją dziewczynę na ręce i mając w ramionach wszystko co do mnie należy, wychodzę z pomieszczenia.

- Niech pan ją puści!

Szarpiąca moją bluzkę kobieta stąd atrzymuje mnie w holu. Chcąc nie chcąc puszczam May, ale biorę ją za rękę. Odwracam się do zdenerwowanej wolontariuszka i mierzę ją tym samym złym wzrokiem, co ona mnie.

- To moja dziewczyna, zabieram ją.

- Tylko jeśli ona tego chce.

- May ?

Piękna dziewczyna wyswobadza swoją dłoń i cofa się o krok.

- Nie mogę z tobą iść, Zayn.

- Dlaczego ?

Gula zbiera się w moim gardle. Nie może się nie zgodzić.

- Ponieważ się rozstaliśmy, ponieważ nie widzę naszej przyszłości. Gdy tu przyjechałam coś się wydarzyło. Dowiedziałam się czegoś o sobie, Alberth to mój ojczym, a moim ojcem jest jakiś przypadkowy koleś, który przeleciał moją matkę. Jestem zagubiona, nie wiem co o sobie myśleć. To znowu do mnie wróciło Zayn.

Jej głos stopniowo się łamie, a oczy zachodzą łzami.

- Nie radzę sobie ze sobą, a ty masz na głowie Nessie z dzieckiem. W dodatku Carmen. Nie dokładaj mi ciężaru. Proszę. Starałeś się, ale ja nie potrafię żyć normalnie.

Przełyka ślinę, patrzy mi w oczy i wybucha płaczem. Widziałem wiele razy jak się załamuje, ale nigdy nie zabolało mnie to tak mocno, jak teraz. Przyciągam ją do piersi i głaszczę jej włosy. Całuję jej skroń i chowam ją całą w swoich ramionach. Nie wymknie mi się z pod kontroli. Unoszę ją i kieruję się do drzwi. Ignoruję jej próby wyszarpnięcia się i głośne protesty wrednej kobiety za mną. Zanoszę May pod samochód i wpakowuję ją na przednie siedzenie pasażera. Stoję przy niej, czekając aż się uspokoi i przestanie próbować uciekać. Chwytam w dłonie jej twarz tak, że nie może jej odwrócić i patrzę w jej piękne, ale spanikowane i rozsłoszczone oczy.
- Co się z tobą dziejej kochanie ?
- Ze mną ? To ty mnie porywasz palancie! Dlaczego to robisz ?
Pociąga nosem i uderza mnie płaską dłonią w pierś.
- Bo cię kocham, May. Nie obchodzi mnie, że jesteś zazdrosna o Carmen, bądź sobie o to wściekła do bólu. Szaleje tylko za tobą kochanie. Z Nessie nic mnie nie łaczy, po porodzie zrzeknie się praw do dziecka. I musisz nas zaakceptować May. Mnie i moje dziecko, bo nie mam wpływu na życie, a to co się stało, już nie odstanie.
- Nie umiem, Zayn. Boję się tego wszystkiego. Nie poradzę sobie z tym.
Gdy widzę, że do oczu znowu napływają jej łzy, pochylam się i całuję ją, stęskniony jej miłości, stęskniony jej. Nie mogę się nasycić.
- Kochasz mnie, May ?
- Kocham cię, ale..
- To wystarczy. Zaufaj mi kochanie, a wszystko się ułoży. Mamy jeszcze ponad 7 miesięcy, by do wszystkiego przywyknąć. Nie opuszczę cię nigdy. Ale nie udowodnię ci tego, jeśli mi nie dasz szansy.
Wyrywa jej się szloch, pochyla się i przytula się do mnie, napełniając moje serce ciepłem i nieokiełznanym szczęściem.
- Nawet się nie waż mnie opuścić.
Już wiem, że jest moja. Poczułem to całym ciałem, każdym nerwem, prawdziwie moja.
- Ożenię się z tobą dziewczyno. 
Całuję ją w czoło i w usta, a później odsuwam się robiąc jej miejsce.
- Musisz iść do środka i powiedzieć tej małpie, że wcale cię nie porwałem, nim zawiadomi policję.
Śmieje się, wyciera policzki i wysiada z samochodu. Uśmiecha się i deklaruje, że zaraz wraca. Patrzę jak odchodzi, a moją pierś wciąż rozpiera radość. Moje szczęście ma imię May.
____________________________________________________

Jeszcze pozostał epilog. Jutro się za niego zabieram.
Miłego wieczoru xx

 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: