Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 42

Kolory odpływają z mojej twarzy i cała sztywnieję. Czemu mi to robi ? W moich płucach zalegają ciężkie kamienie i ciężko mi oddychać. Myśl, że mimowolnie mam pójść do mojego ojca jest za ciężka. Zamykam oczy, a moja klatka piersiowa szybko faluje. 

- Wracaj May. Oddychaj powoli.

Nie mogę. Od środka zaczyna wypełniać mnie to okropne uczucie niepokoju. Nie do zniesienia. Udaje mi się nabrać głęboki oddech, ale natychmiast go wypuszczam, zupełnie jakby palił moje drogi oddechowe, a przecież tak nie jest. Ciepłe i mokre usta muskają moje. Moja uwaga w małym stopniu zostaje poświęcona miłemu odczuciu. Na siłę staram się skupić właśnie na tym, na sposobie w jaki mnie całuje. Delikatnie, ale namiętnie. Zwilża swoim językiem moje wargi i odsuwa się.

- Wiesz dlaczego na samym początku, całowałem cię wbrew twojej woli ?

Kręcę głową, nadal nie otwierając oczu. Nie zwracam większej uwagi na jego wcześniejszą prośbę bym mówiła. Nie teraz, kiedy on wpędza mi w te wszystkie stany. 

- Ponieważ panikowałaś na jakikolwiek kontakt z mężczyzną. Na samą jego obecność.

Przygryza i ciągnie lekko moją dolną wargę.

- Zobacz, teraz się tego nie boisz. Ani tego.

Dotyka mój policzek i lekko przesuwa po nim szorstkimi opuszkami.

- Pokaż te piękne oczy.

Spełniam jego prośbę.

- Przez to, że ciągle zmuszałem cię do przebywania w moim pobliżu, nie panikujesz tak bardzo na otaczających cię facetów. Żeby pokonać lęk, musisz się z nim zmierzyć. Dlatego właśnie spotkasz się ze swoim ojcem i porozmawiasz z nim. 

Znowu zaczynam panikować i zamykam oczy, ale mężczyzna nakazuje mi je otworzyć i podnosi mnie do pozycji siedzącej, samemu siadając. 

- Żyjesz w ciągłym strach, nie chcę byś się dłużej męczyła. 

- To nigdy nie odejdzie, Zayn. 

- Wiem, ale możemy to zmniejszyć. Mam propozycję, powiesz mi teraz wszystko o tym człowiek, a ja zgodzę się opowiedzieć ci coś o sobie. Zgoda ?

Nie odpowiadam długo, ale w końcu szepcze ciche "tak". Chcę wiedzieć coś o nim. Och.. ile można żyć w niewiedzy! Ukrywam, że nie interesuje się jego życiem, ale ciekawość zjada mnie żywcem. 

- Krzywdził cię kiedyś ?

Rozszerzam lekko oczy na konkretne pytanie. 

- Tak. 

- W jaki sposób ?

Zachowuje obojętny wyraz twarzy, co mi nie koniecznie wychodzi tak dobrze, jak jemu. Kolejny raz, May. Muszę wyciągać przeszłość na wierzch. Łzy zaczynają powolutku zbierać się w kącikach moich oczu, kiedy muszę przywoływać wszystkie wspomnienia. Jest to dla mnie tak naturalna reakcja, że nie złoszczę się już na siebie za tą słabość. Ale byłoby miło gdybym chociaż raz nie płakała.

- Bił mnie. Czasem ręką, czasem pasem.

W myślach krzywię się na przypomnienie ból. Pieczenie, szczypanie i igiełki rozchodzące się po miejscu uderzenia, kłujące niemiłosiernie. Po prostu ból fizyczny w swojej najczystszej postaci. 

- Dlaczego to robił ?

Wzruszam ramionami.

- Był pijany. Na początku bił mnie, bo płakałam, kiedy krzyczał. Powtarzał, że to nauczy mnie bycia dzielną. Jego ojciec uczył go tak. Później nauczyłam się i nigdy więcej nie pozwalałam sobie na płacz przy nim. Ale on dalej to robił... nienawidził mnie chyba...

- Chyba ?

- Powtarzał mi często, że gdyby nie ja wszystko byłoby inne. Nie potrzebny był mu bachor. 

- Czemu matka cię nie broniła ?

Kręcę głową.. nie jestem gotowa na rozmowę i o niej. Wzdrygam się na samą myśl o Clarze. 

- Miałeś pytać tylko o niego.

Wzdycha, co w całości ściąga moją uwagę na niego. Usta zaciska w wąską linię aż są pobladłe, odzyskują swój kolor dopiero, kiedy otwiera buzię.

- W noc, w hotelu, nad ranem przez sen powtarzałaś, by nie nazywał cię tak. Jak, May ?

- Nie pamiętam tego snu. On po prostu mnie poniżał...

- Wiem, że kłamiesz. Więc ?

Naprawdę taki zły ze mnie kłamca ?

- Cały czas powtarzał, że jestem "dziwką, jak matka". Nie wiem dlaczego mnie tak nazywał, byłam jeszcze dzieckiem.

Oddycham głęboko i lustruję twarz Zayna. Zaciska mocno szczękę, a po jego obojętności nie ma już śladu. Oczy ma ciemne, ale pełne żalu. 

- Jest coś jeszcze, co sprawia, że go nienawidzisz... prawda ?

Kiwam głową i otwieram usta, ale najzwyczajniej w świecie nie mogę wydusić ani słowa. Zamiast tego kilka łez spływa mi po policzkach. Mężczyzna, przyciąga mnie do siebie i obejmuje szczelnie.

- Już nie chcę mówić.. proszę.

Szepcze do niego między szlochem. Nie chcę już odpowiadać.

- W porządku.. powiesz to jutro.

Nie musiał tego mówić. Przymyka powieki, czuję jak rzęsy sklejają mi się od łez.

- Moi rodzice mieszkają w Hiszpanii.

Mówi, a ja przestaję płakać, będąc zaciekawiona.

- Mają niewielki dom tuż przy jednej ze złotych plaży. Mój cholerny brat mieszka z nimi.

- Nie kochasz go ?

Chrypię cicho w jego koszulkę. 

- Kocham, May. Ale nie okazujemy sobie tego. Nasze relacje są dosyć oziębłe, jednak nie nienawidzimy siebie. Jest młodszy trzy lata i to on jest tym idealnym, już w wieku 20 lat potrafił się ustatkować, zaręczył się, gdy ja korzystałem z życia. Ojciec jemu przepisał swoją firmę, uznając, go za najodpowiedzialniejszego. Miałem mu to za złe, wyjechałem do Nowego Jorku. Nauczyłem się radzić sobie samemu, zarabiać, podejmować ryzyko. Obracałem się wśród całej śmietanki towarzyskiej Nowego Jorku i wyniosło mnie to na szczyt.

- Masz to za złe ojcu ?

- Nie, dzięki temu zacząłem myśleć, w dodatku stałem się multimiliarderem. 

- A co z Carmen ?

Wykorzystuję jego nastrój do zwierzeń. 

- To zły temat.

A jednak nie daje się. 

- Nie jesteś na to gotowa. Źle to zrozumiesz. 

- Chcę wiedzieć, proszę. Jest twoją dziewczyną, ale.. wiem, że to nie wszystko. Nie oszukuj mnie.

-  Jest moją narzeczoną.

Okej, nie jestem gotowa. Zdradził swoją narzeczoną. Jak ona musi się czuć. On teraz przebywa ze mną. Dlaczego to robi ? A gdybym to ja była na jej miejscu kiedyś. "Zdradził raz, zdradzi drugi i trzeci". Robi mi się nie dobrze. Nigdy nie darzyłam sympatiom mężczyzn tego pokroju. Nie mogę patrzeć na człowieka, który trzyma mnie blisko siebie. Ma rację nie rozumiem tego. Skoro się zaręczył, to musi być ślub, a ja jestem tylko na chwilę, jego przerywnikiem.

- Dlaczego jej to robisz ? To jest okropne. 

Krzywię się i odsuwam od niego.

- To ina..

- Muszę do toalety. 

Przerywam mu i wstaję. Szybko ruszam na korytarz, kierując się do drzwi na drugim końcu.

- Zatrzymaj się, May. 

Zaczynam biec, ale nie jestem wystarczająco szybka. Szarpie mnie za ramię i przyciska do ściany.

- Daj sobie coś wytłumaczyć.

- Nie musisz, to twoja narzeczona, to twoje życie. Nie musisz mi pomagać, ja chcę się wycofać.. Nie chcę być tego częścią, nie chcę należeć do twojego życia. Nie pojadę do Nowego Jorku.  To..

- Zamknij się wreszcie !

Krzyczy, a po chwili brutalnie mnie całuje. Z całej siły odpycham go, ale ani drgnie. Kiedy daje mi małą przestrzeń odwracam głowę, zabierając mu dostęp do moich ust. 

- Traktujesz mnie jak swoją zabawkę..

- Nie mów tak. 

- Tak jest, Zayn. Całujesz mnie, kiedy chcesz. Dajesz mi pieniądze, pomagasz mi, ale to niesie korzyści dla ciebie. Jestem bezradna, bo nie mam gdzie mieszkać, co jeść, a ty z tego korzystasz. Nie potrafię się postawić. Pozwoliłam ci nawet dobrać się do moich majtek.. Zabierzesz mnie do innego miasta, gdzie wszystko będzie mi obce i wiesz, że będę polegała na tobie. Sprawiłeś, że teraz czuję się jak ekskluzywna dziwka, jakiegoś biznesmena. 

Dlaczego, widzę to wszystko dopiero teraz ? Byłaś głupia, May. 

- Sama ci na to pozwoliłam. To wszystko.... nie wystarcza ci narzeczona ? Wszystkie kobiety tak traktujesz ? 

Kręcę głową.

- Puść mnie. W tej chwili wolę okropne życie z Marcelem, niż bycie przedmiotem do przyjemności dla ciebie.

Szarpię się, ale on dalej stoi jak skała, trzymając moją rękę i przyciskając do ściany. Kopię go w piszczel i uderzam pięścią wolnej ręki w jego ramię. Biję go, mając nadzieję, że mnie puści.

- Uspokój się. May, proszę.. uspokój się !

Krzyczy głośno i potrząsa mną dość brutalnie, momentalnie zastygam w miejscu. 

- Nie dałaś mi dokończyć, od samego początku. Carmen nie jest już moją narzeczoną. Zerwała zaręczyny i nie jest to z twojej winy, po prostu oboje czujemy coś do kogoś innego. Masz rację nie jestem w stosunku do niej uczciwy. Nie byłem uczciwy w stosunku do wszystkich poprzednich kobiet. Ale od kiedy jestem w Londynie zrozumiałem coś. Nie traktuję cię jak zabawkę. Ja tylko... obudziłaś we mnie coś innego. Nie mogę przestać o tobie myśleć i szaleję, kiedy nie wiem co się z tobą dzieje. Nie chcę cię skrzywdzić, nie zrobię tego. Nie chcę cię wykorzystać, May. Chcę po prostu przebywać w twoim pobliżu i cię chronić. Chcę byś mi ufała i chcę sprawić, by twoje wszystkie problemy zniknęły. Wiem, że nie myślisz teraz irracjonalnie. 

Przykłada wolną dłoń do mojego policzka i sprawia, że patrzę mu w oczy.

- Obiecałem być i będę. Nie zostawię cię i nie pozwolę byś odeszła. .

Przeciera mój policzek, pozbywając się pozostałości po wcześniejszych łzach.

- Nie złość się i nie płacz. Mogę zranić cały świat, ale nie zranię ciebie. Będzie to moja największa obietnica od teraz. 

- Nie chcę być kolejną z tych wszystkich kobiet .

- Nie ma innych kobiet . Jesteś ty. Powiem Carmen o wszystkim, z naszego związku i tak już nic nie zostanie, kiedy wróci. May, zdradziłem ją, wiem o tym i nie umiem tego teraz żałować. Kiedy miesiące temu przyjechałem tutaj, byłem szczęśliwy z nią, ale wtedy w klubie zobaczyłem ciebie. I z każdym kolejnym spotkanie, zaczynałem żałować swoich oświadczyn. Kiedy Carmen wyjechała na kilka dni do rodziców, był tam też jej były. Od początku, kiedy się poznaliśmy wiedziałem, że nadal kocha Brada, ale po prostu obije to ignorowaliśmy. Kiedy wróciła z powrotem tutaj do stolicy i powiedziała, że nie jest na to wszystko gotowa, ulżyło mi. Teraz ona znowu tam pojechała i wiem, że jest tam Brad, nawet jeżeli zaprzeczała. Mówię to, bo chcę byś w końcu zrozumiała, że nie ty ponosisz winę, a ja i Carmen. Sami rozwaliliśmy swój związek, ja w większej mierze, ale nie ty.

Uśmiecha się lekko.

- Ufasz mi nadal ?

Kiwam zdecydowana głową. 

- Moja cicha May, wróciła.

Uśmiecha się szerzej i składa lekki pocałunek na moim czole.

- Przepraszam.

Mówię słabo.

- Przepraszam.

Mówi to samo. 

- Mogę iść teraz do toalety ?

Odsuwa się ode mnie i śmiej wesoło.

- Idź. Ale naprawdę chcę byś zaczęła więcej mówić.

Otwieram drzwi i wchodzę do środka, zamykając je za sobą.

- May ?

Mówi przez drewno.

- Hm ?

- Mówiłem poważnie. Mogę zranić cały świat, ale nie zranię ciebie. Będzie to moja największa obietnica od teraz.

- Obiecujesz  ?

Mówię wesoło, przypominając sobie wszystkie razy, kiedy wypowiadałam do niego to słowo.

- Obiecuję.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dzisiaj spokojmy rozdział. Ale już niedługo. Wszystko zmieni się w NY.
Dziękuję wam za komentarze i gwiazdki rzecz jasna i oczywiasta <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: