Rozdział 41 cz.1
__________________________________________________________________________________
(Zayn)
May zasypia, ale mój organizm nie ma w planach pójść spać. Mój umysł wciąż pracuje na najwyższych obrotach, a w myślach krążą jej słowa wypowiedziane przed snem. "Jutro rano i tak wyjeżdżam". Jestem pewien, że nie chciała wypowiedzieć tego na głos i być może nie jest świadoma, że to zrobiła. Myślę o powodach porzucenia przez nią pracy i wiem, że ma to coś wspólnego z tą ucieczką. Nie wiem tylko czemu ucieka. Wierci się obok mnie, więc poluźniam uścisk w jej pasie, dając jej trochę przestrzeni. Fakt, że leżę na boku, przodem do niej i trzymam ją blisko siebie, napełnia mnie swego rodzaju radością. To inne uczucie trzymać w ramionach ją, a nie Carmen. Trzymając Carmen jest przyjemnie, ale nie zwracam większej uwagi na wszystkie małe elementy, oboje nie zwracamy. Po prostu wiemy, że tak powinno być, między parami i tego się trzymamy, nam obojgu sprawia to lichą przyjemność. Trzymając May jest inaczej. Zwracam uwagę na to by nie zrobić jej nieświadomie krzywdy, jest krucha w moich oczach. Do tego jej ciało jest cały czas ciepłe, naprawdę ciepłe i jest jak swego rodzaju grzejnik. Po prostu cię grzeje. Kiedy urodził się mój młodszy brat, jako małe dziecko też zawsze grzał mnie w łóżku, kiedy razem spaliśmy. Matka powtarzała, że większość dzieci tak ma, sprawiają ciepło i to jest jedna z tych naprawdę miłych rzeczy. Nie sądziłem, że dorośli też. Uśmiecham się, kiedy kosmyk włosów osuwa się z jej czoła i opada na oczy, przez co marszczy nos. Sięgam po niego i odgarniam go, cały czas czuwając nad nią. Wiem, że coś ją dręczy w śnie i jest naprawdę niespokojna. Nie chcę spać, bo nie wiem czy mój sen będzie na tyle czujny, bym obudził się, kiedy zbudzi ją koszmar. Im bliżej mi 30-stki tym bardziej troskliwy się robię. Jezu przecież mam 26 lat. Okrywam bardziej May kołdrą, pewnie nawet nie zorientowała się, że kiedy położyłem ją na łóżku, pozbawiłem ją kurtki i spodni pozostawiając w koszulce i bieliźnie. Głaszczę jej lekko zaróżowiony policzek. Jest naprawdę młoda i w Ameryce mogliby posądzić mnie o molestowanie nieletniej. Tam po prostu wciąż jest niepełnoletnia. Rozchyla lekko usta, oddychając przez nie, a swoją dłoń zaciska na mojej koszuli. Leże i zauważam te wszystkie rzeczy, których nigdy nie zauważałem u Carmen. Może dlatego, że w ciąż do końca nie wiem jak obchodzić się z May? Staram się być uważny, by nie zrobić jej niczego co dla niej złe. Zależy mi na niej. Jest inna, a ja pragnę tego, pragnę jej. Zamykam w końcu oczy, gasząc uprzednio lampkę nocną. Powtarzając sobie, że wyczuję gdy ona się zbudzi i zasypiam.
_________________________________________________________________________________
Budzę się spokojna, ale niepokój zasiewa się w moim sercu, kiedy widzę przed sobą białą koszulę zapiętą na białe guziki. W jednej sekundzie przypominam sobie wszystko z poprzedniej nocy i moje serce zaczyna walić. Mój oddech przyśpiesza i robię się nerwowa.
- Zapanuj nad tym May.
Podnoszę wzrok z klatki piersiowej mężczyzny na jego twarz i na trafiam na lekki uśmiech. Uśmiech, którego nie widziałam cztery, może pięć dni. Brązowe oczy. Źrenice stanowią tylko dwie małe kropeczki, pozwalając mi podziwiać całe ich piękno. To nie tylko brązowy, to mieszanka wszystkich jego odcieni. Leży tutaj obok zupełnie opanowany i niemożliwie spokojny.
- Czy teraz jest moment, kiedy zmierzymy się ze wszystkim ?
Pytam go cicho, przypominając sobie jego wczorajsze słowa. Pamiętam, że dzisiaj jest dzień mojego wyjazdu i naprawdę chcę już mieć Londyn za sobą.
- Może być.
- Dlaczego złamałeś obietnicę? Miałam cię więcej nie zobaczyć.
Od razu zadaję pytanie.
- Nie planowałem tego. Wczoraj miałem spotkać się z twoim byłym szefem. Zobaczyłem cię przed budynkiem i po prostu zareagowałem.
Przyciąga mnie bliżej siebie i dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że przez cały czas mnie trzyma. Oboje leżymy na boku przodem do siebie i dzieli nas tylko kilka centymetrów z tym, że leżę niżej od niego.
- Dlaczego się zwolniłaś ?
Przełykam ślinę. Teraz May. Odwagi.
- Wyjeżdżam z Londynu.
Odsuwam się, uwalniając z jego objęć. Jeżeli tchórze uciekają przed problemami, to mogę nazywać się tchórz, bo właśnie uciekam. Wyjeżdżam, uciekam. Siadam i przesuwam się na brzeg łóżka, gotowa wstać. Powstrzymuje mnie jego dłoń, która w ułamku sekundy zaciska się na moim nadgarstku.
- Dokąd ?
Wiem, że również siada, mimo że na niego nie patrzę.
- Jak najdalej mi się uda.
- Dlaczego ?
- Jestem problemem dla wszystkich, chcę zacząć inaczej żyć. Chcę od tego uciec, jestem wszystkim zmęczona Zayn. Czuję, że mogę nie długo już nie wytrzymać.
Gryzę się w język.
- Dla kogo jesteś problemem May ?
Odwracam się do niego, obserwując jak ściąga razem brwi.
- Dla ciebie, dla Marcela.. dla ...
- Dlaczego myślisz, że jesteś dla mnie problemem?
- Weszłam między ciebie, a Carmen. Przepraszam, ja nie widzi...
- May. Przestań !
Przerywa mi gwałtownie, obejmując moją twarz obiema dłońmi.
- Jesteś okropnie głupią kobietą.
Pochyla się, będąc na moim poziomie i nawet jeżeli nie chcę, to jestem zmuszona patrzeć w jego oczy.
- Powtarzałem ci, moje życie to nie twoja sprawa. Nie będę obarczał cię jego ciężarem, nie chcę byś się czymś przejmowała. Jestem odpowiedzialny za wszystko. Carmen na razie nie ma. Mamy przerwę w związku i to nie jest twoją winą. Po prostu nasze uczucia zawiodły, w porządku ?
Nie jest w porządku. Kiwam głową. To i tak nie ma dla mnie znaczenia, wyjeżdżam. Ściągam jego dłonie z moich policzków i opuszczam je na pościel. Odsuwam się od niego i schodzę z łóżka, podnosząc leżące obok otwartej torby spodnie. Wsadzam nogi w nogawki i naciągam je na siebie, zapinając guzik i zasuwając rozporek. Na stopy nasuwam białe... szare skarpetki i kucam przed bagażem zasuwając zamek. Jestem już spakowana od wczorajszego ranka. Ubieram brudne trampki i zawiązuję sznurowadła. Czuję dopadający mnie stres i strach związany z tym całym wyjazdem. Chcę tego i nie cofnę się przed tym, ale nie znaczy to, że brak mi wątpliwości. Nie wiem czy nie okaże się, że z piekła trafię do większego piekła. Być może już pierwszego dnia zgubię się gdzieś, albo nie przeżyję drugiego. Mogę nie znaleźć miejsca do spania, nie wspominając o pracy. Pieniądze mogą skończyć mi się lada dzień, a wtedy będę musiała żebrać. Nigdy nie zniżyłam się do tego poziomu, nawet jeżeli chodziłam kilka dni głodna, ale jeżeli nie będę miała wyjścia, będę do tego zmuszona. Mogę zostać w Londynie, mogę... ale jeżeli zostanę, może odnaleźć mnie ojciec. To nie jest tak, że muszę z nim mieszkać, jestem dorosła i nie muszę, ale przy nim tracę kontrolę nad strachem, jestem w innym świecie, nie mogę się bronić. Teraz czuję się słaba, a on może sprawić, że spadnę jeszcze niżej. Co jeżeli przyjdą mi do głowy głupie pomysły ? Osoby z problemami czasem myślą o śmierci, ja też. Nie chcę popełniać samobójstwa, ale nie wiem czy pewnego dnia będę wstanie zapanować nad tym szaleństwem wokół mnie i nie posunę się do tego. Gdzieś w środku czuję, że zaczęłam ku temu zmierzać. Wydaje mi się, że ucieczka może mnie uratować.
- Gdzie odpłynęłaś May ?
Słyszę za sobą męski głos i na sekundę odwracam się do niego. Wstaję z ziemi i podnoszę torbę. Nie wiem czy powinnam wyjść, czy może najpierw powiedzieć, że odchodzę ? Robię powolne kroki w kierunku wyjścia.
- Naprawdę jesteś taka głupia ?
Wstaje gwałtownie z łóżka i zabiera z moich rąk torbę, odrzucając ją gwałtownie daleko za mnie.
- Nie pozwolę ci wyjechać May, nie gdzie nie znasz niczego i nie masz niczego. To nie mądre.
Karci mnie ostrym tonem i mierzy twardym spojrzeniem. Nie może mi rozkazywać i mówić co jest dobre, mądre, a co nie. Na tym świecie nic nie jest dla mnie dobre. Jestem zła na niego, że sprawi iż czuję się słaba, niezdolna do niczego. Muszę uciec, ale teraz jeszcze bardziej się boję.
- Nie mogę tu zostać.
Któregoś dnia skończę z płaczem. Obiecuję. Będę silna.... ale to jeszcze nie dzisiaj. Męskie ramiona zaplatają się wokół mnie i mocno trzymają.
- Jeżeli ufasz mi wystarczająco mocno, mogę zabrać cię od tego wszystkiego daleko i nie będziesz sama. Obiecuję.
- To twoja kolejna obietnica, za dużo ich składasz.
- Czy jakiejś nie dotrzymałem ?
- Tak. Miałam cię więcej nie zobaczyć.
- Złamałem ją dla ciebie. Idziesz ze mną May czy zostajesz w Londynie ? Na pewno nie pozwolę ci wyjechać.
- Obiecujesz, że nie będę sama ?
- Obiecuję, że będę.
- Nie zrobisz mi krzywydy ?
- Czemu wygadujesz takie bzdury ? Czy skrzywdziłem cię ?
Kręcę głową.
- Po prostu zaufaj mi w końcu, bezgranicznie. Obiecuję, że będę i nie zostawię cię.
- Okej.
- Okej ?
Czuję jak jego klatka wibruję i słyszę jak się śmieje.
- Nikt nigdy nie powiedział mi okej.
- Dobrze.
Poprawiam się.
- Może być okej.
Rozluźnia swój uścisk i odchodzi w róg pokoju, podnosząc z ziemi moją torbę. Odkłada ją na łóżko i zakłada swoją marynarkę i buty.
- Chodź May, jesteś już skazana na mnie, nie ma odwrotu.
Wychodzi pierwszy z pokoju i czeka, aż dołączę.
- Dokąd mnie zabierzesz ?
- Do Nowego Jorku...
A co z Carmen?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro