Rozdział II
Wróciłam po całym dniu pracy. Kto by pomyślał że praca w pizzerii dla dzieci może być nudna?
Na kanapie leżała rozłożona Kicia w narzucone nocnej koszuli i jadła sobie popcorn.
- Eeeeeeej, daj trochę - położyłam się bez sił obok na kanapie i próbowałam podkradac jej przekąskę, ale za każdym razem odsuwała rękę.
- Niiiii, mój popcorn - odpowiedziała Kicia i napchała jak najwięcej mogła do policzków.
- Nie jedz tyle bo jeszcze się udławisz - przeszła obok Karo przy okazji czochrając mnie po włosach. - A tobie jak się podobał pierwszy dzień pracy? - zapytała. Odpowiedziałam jej pięknym zmęczonym mrukiem niezadowolenia.
- Tak tak, wiem że początki są trudne. A spakowałaś się na jutro?
- Niby na co? - zapytałam praktycznie zasypiając.
- Mamy jutro słuchać jakiegoś wywiadu.
- Co?! - natychmiast się wyprostowałam. - Przecież jutro mam pracę! Jak mam to pogodzić? - Karo tylko się uśmiechnęła do mnie i powiedziała - Witamy w świecie dorosłych. - po czym ruszyła do swojego pokoju.
- Wredna małpa - powiedziałam. Nie na głos tylko w głowie, ale powiedziałam więc się liczy.
* * *
- Szybciej chodź bo zaraz się spóźnimy. - rzuciła patrząc na mnie przez ramię Karo.
- Łatwo Ci mówić, to nie ty masz na sobie za ciasne buty.
- Więc dlaczego je ubrałaś skoro są za ciasne?
- Myślałam że dam radę, ale to zaczynac boleć. - Szybko wbiegłyśmy na wykład sporo spóźnione, ale profesor raczej nie zwrócił na to uwagi więc po prostu zajęliśmy swoje miejsca jakby nigdy nic.
- Nie ładnie tak się spóźnić. - odezwał się rozwelesonym głosem chłopak siedzący obok. Brzmiał całkiem znajomo.
- Chwila... Vincent! - Siedzący obok chłopak okazał się tym fioletowo-włosym idiotą z pracy. Chyba nigdy się go nie pozbędę.
Uśmiechnął się tylko i wrócił do słuchania wykładu.
- Kto to? - zapytała mnie Karo.
- Nikt ważny, taki ktoś z pracy - powiedziałam i spowrotem spojrzałam na bakłażana.
- Śledzisz mnie? - zapytałam, na co on się cicho zaśmiał.
- Jeśli już ktoś tu kogoś śledzi, to prędzej ty mnie. Przecież byłem tu pierwszy.
Odwrocilam się bez słowa nie chcąc przyznać mu racji bo znowu by się głupio cieszył.
- Więc - odezwał się po chwili. - Skoro już śledzimy siebie nawzajem to może spotkamy się gdzieś po wykładzie i pracy?
Zarumieniłam się delikatnie.
- W sensie... N-na randkę?
- Pfff, jestem za stary na randki
Ty? Ja mam 1016 lat... - pomyślałam przy tym zapominając mu odpowiedzieć.
- No więc? - zapytał wyczekując odpowiedzi.
- A gdzie niby?
- Może po prostu w parku?
- Trochę wieje nudą.
- Oj uwierz mi, nie będzie nudno. - Po tych słowach przeszły mnie ciarki i wolałam już siedzieć cicho do końca wykładu. Pewnie sam nauczyciel się zdziwił.
* * *
Dzień był słoneczny, na niebie były może dwie czy trzy małe chmurki. Eh, może nie będzie tak źle? Pomyślałam i usiadłam na jednej z ławek. Nie była ona pierwszej jakości, w sumie żadna z ławek w parku nie była. Widać było odchodzącą, brunatną farbę, wycięte nożykiem serce z inicjałami P+Z w środku oraz różne akty wandalizmu na biednej, niewinnej ławce.
I oto dotarłam do tego ekscytującego momentu, gdzie nudzi mi się tak bardzo, że opisuje ławkę w parku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro