Rozdział 5
Mur juz zniknął z oczu RP i gdy tylko się odwracał widział niekończące się złote pola. Uśmiechnął się pod nosem, nigdy nie był na tak dużej odkrytej przestrzeni, kusiło go by wbiec w złote kłosy zboża i położyć się w nich, jednak nadal był za blisko posiadłości IR. Był niemal pewny, że Imperium wyśle swoich ludzi, by odnaleźli RP, albo nawet osobiście pójdzie go szukać. Musi więc przed zmrokiem oddalić się jak najbardziej może, a potem znaleźć jakieś schronienie. Powinien oszczędzac siły, ale nie wytrzymał z ekscytacji i zaczął biec przed siebie śmiejąc się. Nadal nie mógł uwierzyć, w to, że jest wolny, biegł, a z pod jego nóg unosiły się małe obłoczki kurzu. Potknął się o wystający kamień i runął na ziemię, śmiejąc się przy tym. Kompletnie nie obchodziło go, że zdarł sobie kolano. Wstał, otrzepał się z pyłu i ruszył dalej, trącając ręką kłosy zboża. Podwinął rękawy mundurka, bo czerwcowe słońce zaczęło robić się nie znośne.
Czuł pot, spływając po jego czole, wytarł go wierzchem dłoni. Dałby wszystko, za chodź trochę cienia. Bał się, że przez brak jakiegoś nakrycia głowy może dostać udaru, a tego by nie chciał.
Po około dwóch godzinach marszu dotarł do niewielkiego miasteczka, ale nie został tam na długo, gdy zorientował się, że wszyscy mówią po rosyjsku. Uświadomiło go to, jak niebezpiecznie blisko IR jeszcze jest. Przysiadł jedynie przez chwilę na ławce, by odpocząć. Jego nogi nie przywykły do takich podróży, dlatego czuł piekący ból łydek, ud i stóp. Jednak ekscytacja nadal go nieopuszczała, rozglądał się po miasteczku, patrząc na każdy domek, w okół było więcek ludzi, niż RP kiedy kowiek widział! Był absolutnie zachwycony tym wszystkim, nie zawiódł się, świat za murem jest tak piękny, jak wyobrażał go sobie RP. Jeszcze chwilę sobie odpoczywał na ławeczce, odpruwając godło IR z rękawu mundurka, wyrzucił je za siebie i wstał. Ruszył znowu przed siebie, rozglądając się po miasteczku. Poczuł nieprzyjemny ścisk żołądka, gdy dotarł do niego zapach świeżo pieczonego chleba. Nie jadł dziś nic, poza biednym śniadaniem, składającym się z dwóch kromek chleba z masłem. Niestety mógł jedynie nacieszyć się zapachem i iść dalej. Starał się nie myśleć o jedzeniu, więc zaczął myśleć o piciu i to też był błąd. Mógł wziąc z domu IR co kolwiek, ale teraz jest już za późno, by wracać, poza tym, to była by głupota. Starł pot z czoła, przy okacji starając się zaczesać reką ciągle opadający mu na twarz kosmyk włosów, jednak za każdym razem ten wracał do swojej porzedniej pozycji. W końcu się poddał, a ten cholerny loczek znowu opadał mu na czoło.
Za miastem znowu ciągnęły się pola, a za polami lasek. Na szczęście w lasku też znajdowała się w miare ubita droga, którą RP mógł iść. Tutaj było lepiej, bo iglaste drzewa zasłaniały cześciowo słońce i nie musiał bać się udaru, albo przegrzania. Zaczął nucić sobie melodyjke, którą grał mu na gitarze AKP jak był młodszy. Przez chwile RP pomyślał, żeby odnaleźć właśnie jego i tam zamieszkać, jednak uznał, że to zły pomysł, bo IR będzie tam szukał, a poza tym nawet nie wie, gdzie Kongresówka mieszka. Westchnął i ruszył dalej, tym razem pogwizdując.
***
Słonce chyliło się ku horyzontu, świecąc jaskrawym, płomiennym blaskiem RP centralnie w twarz, co uświadamiało go przynajmniej, że idzie na zachód, a nie cofa się, lub skręca. Nogi mu chyba zaraz odpadną, robiło mu już sie nie dobrze, od ciągle tych samych widoków; pola, laski, miasteczka, pola, laski, miasteczka. Tak czy inaczej, sądził, że jest już na tyle daleko, że IR nie znajdzie go, a przynajmniej nie dzisiaj. Stwierdził to na podstawie tego, że teren zaczął się robić lekko wyżynny, a ludzie rozmawiali innym językiem, nie był to ani rosyjski, ani polski, ani ogólny. Brzmiał tak jakby ludzie się krztusili, a przy okazji wyzywali siebie nawzajem przy każdym słowie. RP to bawiło i przerażało naraz, język był dla niego ani troche nie zrozumiały, i dziwił się, jakim cudem ci ludzie się nim posługują.
Gdy wszedł na kolejne wzgórze, czuł że zaraz padnie i przydało by się znaleźć miejsce na nocleg, kusiło go, by po prostu położyć się w pszenicy i spać tam, ale wizja spania na ziemi nie zachęcała go. W końcu zauważył na skraju drogi wóz z sianem. Nie było koni, ani nikogo, po prostu siano. RP uznał, że chyba nic się nie stanie, jak się tam zdrzemnie. Wspiął się na niego i położył wygodnie na sianie i wpatrywał się w purpurowe niebo, na którym pojawiały sie już pierwsze gwiazdy. Po paru minutach zasnął zmęczony.
***
- E! Aufstehen! Wer du bist? (Wstawaj! Kim jesteś?) - RP poczuł mocne szturchnięcie. Otworzył oczy i zobaczył przy wozie chudego mężczyzne z dwukolorową flagą, na górze niebieską, na dole czerwoną. RP usiadł i popatrzył niego.
- Huh...?
- Was tun Sie hier? (Co ty tu robisz?)- Spytał mężczyzna, wyglądał na trochę złego. RP za nic nie rozumiał, co on mówi, jednak nie brzmiało zbyt przyjaźnie, miał nadzieje, że to tylko kwestia języka, a obcy nie ma zamiaru wypruć mu flaków.
- Eee... Я не понимаю...! (Nie rozumiem) - Spanikował i zaczął chaotycznie się tłumaczyć po rosyjsku, czasem wplatając łacińskie lub francuske wyrażenia, których zdążył się nauczyć u IR.
- Russisch? (Rosjanin?)
- Нет, нет! Полюс! (Polak) - RP uniósł ręce. - Polak!
- Polak? - Mężczyzna usniósł brwi. - Rodak! Co ty tu młody robisz? - Odrazu zabrzmiał przyjaźniej. RP ucieszył się, słysząc polski. Co prawda brzmiał trochę obco, ze zwględu na mocny akcent mężcyzny, który zdecydowanie nie był Polski.
- Aa, no przespałem się tylko w tym wozie. Cały dzień szedłem, rozumie pan.
- Nie jesteś stąd, ja?
- Nie, uciekałem od IR.
- Aż z zaboru rosyjskiego? Chłopcze, to paredziesiąt kilometrów stąd! - Zawołał mężczyzna. - A! Gdzie moje maniery. Galicja, miło mi.
- Rzeczpospolita... Druga Rzeczpospolita Polska. - Poprawił się RP i uścisnął dłoń Galicji. - A... Skoro jestem już poza zaborem rosyjskim... To gdzie ja jestem...?
- W zaborze austriackim.
RP pokiwał głową. Czuł się trochę zagubiony, ma tak po prostu teraz iść sobie?
- Może chciałbyś zatrzymać się u mnie na jakiś czas? Odpoczął byś.
- Bardzo dziękuję. - Uśmiechnął się RP. Może dostanie nawet jedzenie...? Zszedł z wozu i natychmiast poczuł piekący ból w nogach. Ah cholera, zakwasy!
- Alles gut? (Wszystko dobrze?) - Zapytał Galicja.
- Tak, tak. Nogi tylko po marszu bolą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro