Rozdział 48
– I jak? – zapytał ZSRR z nutą rezygnacji w głosie.
– Mhh... – Jugosławia mruknął krytycznie, odwijając bandaż z jego twarzy. Oczodół był przykryty grubą gazą, a podłużna rana podtrzymywana rządkiem cienkich, białych plasterków, zastępujących niedawno zdjęte szwy.
– Jest źle?
– Wiesz, że nie jestem lekarzem... – wymamrotał niechętnie, przemywając wilgotną gazą gojącą się ranę i okolice oczodołu, uważając, by nie zbliżyć się za bardzo i niczego nie uszkodzić. ZSRR patrzył na niego żałośnie, czekał na słowa otuchy, lecz Jugosławia nie wiedział, co powiedzieć. Było mu szalenie żal przyjaciela, ale nie chciał go okłamywać, więc zdecydował się milczeć dalej.
– Jugo.
– No co? – chłopak opadł na krzesło, patrząc na niego. – Co chcesz ode mnie usłyszeć?
ZSRR milczał, zacisnął zęby i wzruszył ramionami. Nie mógł się pogodzić ze słowami lekarzy, cały czas chciał wierzyć, że to tylko rana powierzchowna i wszystko będzie w porządku.
– Nie będziesz widział na to oko, ZSRR. Nic tam nie ma do odratowania, przykro mi, ale musisz nauczyć się z tym jakoś żyć. – Powiedział cicho Jugosławia i sięgnął ze stolika świeży bandaż. Obwiązał ostrożnie jego głowę i połowę twarzy, zabezpieczając ranę, cały czas czując jego spojrzenie na sobie. Westchnął i zawiązał kokardkę, poprawił krawędzie opatrunku i ponownie oparł się o oparcie krzesła.
ZSRR siedział skulony, z tej żałości wydawał się mniejszy i słabszy. Nie dręczyła go tylko świadomość połowicznej ślepoty i kalectwa do końca życia; trawił go od wewnątrz żal i ból spowodowany tym co zaszło. Miał wrażenie, że ta wojna była dostatecznym potwierdzeniem, że z tych wszystkich lat przyjaźni z RP nie zostało już nic. Wstał powoli i ostrożnie ominął krzesło na którym siedział Jugosławia, chwiejnym krokiem, wyciągając ręce przed siebie, ruszył do swojego prywatnego pokoju.
Zaszył się w komfortowej ciemności swojego gabinetu, kładąc się na nierozłożonej wersalce i wlepiając puste spojrzenie w przeciwległą ścianę. Skrzywił się, kiedy centralnie na jego twarz padł strumień światła z otwieranych drzwi, w których stanął Jugosławia. Mężczyzna wślizgnął się do pokoju i usiadł na skraju wersalki, kładąc rękę na ramieniu ZSRR.
– ...Dziękuję, Jugo. – Mruknął cicho.
– Oh, nic takiego, to tylko opatrunek...
– Nie, nie o to mi chodzi. Dziękuję, że jesteś tutaj, że mnie wspierasz. Ostatni czas był dla mnie dość ciężki... i... nie wiem, co by się stało gdybym był sam.
– Daj spokój. – Mężczyzna zaśmiał się cicho i nerwowo przeczesał palcami włosy.
– Ja mówię poważnie. Chodzi o to, że ostatnio myślałem o tym jak wyglądała moja przyjaźń z RP i dochodzę do wniosku, że... – poczuł nagły ścisk w gardle, który odebrał mu mowę. Zakrył szybko twarz dłońmi i zaczął oddychać głęboko, starając się nie rozpłakać, bo wiedział, że może to rozbabrać znowu jego ranę, a dopiero co Jugo założył mu świeży bandaż. Zresztą czuł się żałośnie płacząc, nie chciał znowu czuć się słabym. Zacisnął zęby, po czym wypuścił powietrze z ust, czując, że się uspokaja. – Dochodzę do wniosku, że on nigdy tak naprawdę nie był moim przyjacielem.
Słowa rozbrzmiały w pomieszczeniu i zawisły w ciszy. Jugosławia nie odpowiedział, tylko pokrzepiająco pogłaskał ramię ZSRR. Bolszewik zmarszczył brwi, spodziewał się silnego bólu po wypowiedzeniu tych słów, tego samego bólu, co czuł za każdym razem, gdy mówił je w swojej głowie, lecz tym razem stało się zgoła inaczej – poczuł jedynie przypływ złości.
– Kim ja byłem dla niego przez ten cały czas? – Podniósł się do siadu. – Pierdolonym psem. Lubił ze mną rozmawiać, pić i spędzać czas, ale gdy tylko pojawiał się ktoś inny na horyzoncie, to od razu mnie zostawiał, po czym przybiegał znowu, kiedy coś się działo. Ja głupi, oczywiście mu zawsze pomagałem. Zawsze przy nim byłem, zawsze uważałem go za przyjaciela, kiedy on potrzebował mnie tylko wtedy, gdy się nudził, lub coś się mu działo. Prusy zabił mu kumpla, od razu leci do mnie szukać komfortu, pojawia się znikąd URL, nagle to ja mu się niby naprzykrzam, nagle mnie ma w dupie. – Wstał gwałtownie, robiąc gniewne kółka po pokoju, zatrzymał się przed meblościanką i wlepił wzrok w ich wspólne zdjęcie zrobione tuż po przeniesieniu ich do Petersburga. – Niby wiedziałem, że mną gardzi. Kurwa, wiedziałem to od zawsze, odkąd byłem jeszcze dzieciakiem, ale nie wiem, łudziłem się, że to tylko kwestia jego charakteru, ale teraz dochodzę do wniosku, że tak naprawdę nigdy nic dla niego nie znaczyłem.
Głos mu się złamał. Oparł głowę o szafkę i ciężko westchnął. Jugosławia nie przerywał mu monologu, cicho czekał, aż wyrzuci wszystko z siebie.
– Tu już nawet nie chodzi o tą przeklętą rewolucję. – Brzmiał żałośnie, głos drżał mu z żalu i złości. – Trudno, polityka nas podzieliła, tak się dzieje, ale tu chodzi o coś innego. Chodzi o to, że uważałem go za mojego przyjaciela, a on mnie tylko za najłatwiejszą alternatywę, kiedy nie może się przyczepić, do kogoś "na swoim poziomie". Błagam, przecież gdyby tylko ktoś dał mu możliwość wkręcić się do tego poważnego, zachodniego towarzystwa, to zrobiłby to bez mrugnięcia okiem. Bo do lizania dupy zachodowi jest pierwszy, ale jeśli chodzi o mnie, to może sobie pozwolić na wywalenie mnie ze swojego życia, bo w końcu teraz będzie miał "lepszych" kumpli! – Cisnął zdjęciem o ziemię. Szkiełko pękło, ramka się rozpada. Zacisnął zęby i gniewnie kopnął je w kąt pokoju, rozbijając ramkę w drobny mak. Oparł się plecami o szafkę i ciężko dyszał ze złości. Osunął się żałośnie na ziemię i podkulił kolana, chowając w nich swoją twarz. Jugosławia podszedł do niego ostrożnie i przysiadł się, delikatnie obejmując go ramieniem.
***
– Przestań do mnie dzwonić, kobieto! – Warknął w słuchawkę, kiedy telefon nie chciał dać mu spokoju.
– No, kto to wreszcie odebrał. – W głosie URL brzmiała pretensja, przemieszana z głębokim rozżaleniem.
– Czego chcesz? – Burknął RP.
– Porozmawiać. O co ci chodzi ostatnio?
– O nic, daj mi spokój. – Ostatni czas był dla RP bardzo trudny. Wciąż tkwił po pas w szambie, jakim było ustalanie granic. Minęło już tyle czasu od Wersalu, a wciąż nic nie było jasne, a on był obecnie jednym wielkim kłębkiem stresu. Wojna z ZSRR go psychicznie wykończyła, nie mógł pozbyć się z głowy widoku przyjaciela leżącego na ziemi w kałuży własnej krwi, nie mógł pozbyć się z głowy jego nienawistnego spojrzenia, które przeraziło go do tego stopnia, że przez następne dwie noce w ogóle nie mógł spać. Wtedy pierwszy raz poczuł, że autentycznie boi się ZSRR, nie był to już ten zabawny, nieśmiały i cichy chłopak, którego pamiętał, a skrzywiony przez swoje własne szaleństwo, zdolny do wszystkiego człowiek, którego już nie zatrzyma. Czuł się źle, że do tej bitwy w ogóle doszło, czuł się źle, że jego ambicje terytorialne doprowadziły do wojny między nimi, a przede wszystkim czuł się źle, że skrzywdził swojego przyjaciela i z własnej winy stracił swojego jedynego druha. Nie był świadomy jednak, że teraz robi to samo z URL.
– RP, proszę cię. Nie poznaję cię. Nie wiem co się z tobą stało, ale bardzo potrzebuję z tobą porozmawiać. W cztery oczy, to ważne.
– Nic się ze mną nie stało. – Warknął, czując, jak zalewa go fala irytacji. Nie miał teraz czasu na rozmowę z nią.
– Nic. Oczywiście. – Jej głos stał się chłodny. – Zapomniałam, że to dla ciebie typowe, po prostu masz nowe priorytety, a ja już nie jestem ci potrzebna. Tak jak nie był ci już potrzebny ZSRR. Jasne. Byłam dla ciebie tylko tymczasowym sprzymierzeńcem i dziwką, co? Cóż, byłam głupia, sądząc, że wciąż jesteś tym samym człowiekiem, którego poznałam przed laty w lesie.
– O co ci chodzi, URL?! – był zdezorientowany i zmęczony, więc automatycznie zareagował gniewem. URL miała trochę racji, nie odzywał się do niej przez ostatnie miesiące, ale nie czuł się specjalnie winny z tego powodu, przecież niczego jej nie obiecywał.
– Nie chcę tego mówić przez telefon... – jej głos znowu przycichł. Wybrzmiewało w nim ciche błaganie. – Musimy się spotkać.
***
– Matko Boska... – jęknął RP i usiadł, zakrywając twarz dłońmi. URL stała przed nim, oparta barkiem o ścianę, z rękami założonymi na piersi. Patrzyła na niego, a w jej oczach kryła się pogarda. Pogarda i zawód.
– Jesteś równie winny, co ja. Bądź dorosły i ponoś konsekwencje swoich działań.
– Co ja mam zrobić, niby?! – Podniósł głos, patrząc na nią zrozpaczony.
– Nie wiem, kurwa, wymyśl coś.
– Posłuchaj, nie mam czasu na to, rozumiesz? Przepraszam, to był wypadek, nawet nie planowałem się z tobą wiązać, to nie było nic zobowiązującego! Tylko głupi romans i... i j-jakoś tak wyszło... – zatrzymał się, rozumiejąc, że zapędził się i palnął głupotę.
– Nie, ty posłuchaj lepiej. – Gwałtownym ruchem złapała go za kołnierz i zmusiła do kontaktu wzrokowego. – Nie proszę cię o bycie ze mną, tfu, nie mam zamiaru, w końcu ciebie obchodzi tylko czubek własnego nosa. Oczekuję od ciebie, że zachowasz się odpowiedzialnie... będę potrzebowała twojej pomocy.
Jej uścisk osłabł, a ona sama usiadła na podłodze, zamykając oczy i ocierając przedramieniem łzy. RP pierwszy raz widział, jak płacze. Wtedy dopiero do niego dotarło, że skrzywdził kolejną osobę i znowu nie chodziło tylko o krzywdę emocjonalną, znowu spowodował coś, z czego konsekwencjami skrzywdzona osoba będzie musiała się z jego winy mierzyć do końca życia. Z tą różnicą, że ZSRR pozbawił oka, a URL zafundował kłopot zupełnie innej natury...
Usiadł obok niej i przytulił ją do siebie, głaszcząc ją delikatnie po plecach. Nie broniła się, choć pewnie wciąż była zła.
– Słuchaj, będzie dobrze... – powiedział, starając się brzmieć pewnie. – No, może nie będziemy idealnymi rodzicami, ale jakoś sobie poradzimy, nie?
------------------------------------------------------------
Rozdział z zaskoczenia 👀
Szykujcie się, bo niedługo wleci kolejny
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro