Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 47


Stary wstał i napisał rozdział.

---------------------------------------------

          RP z nutą irytacji podrapał się po policzku, ostatnimi czasy na nowo przyzwyczaił się do komfortowych warunków i codziennego golenia się. Teraz pierwszy raz od dawna znowu tkwił na froncie z dala od wygód, z pokrywającą jego twarz kilkudniową, drażniącą szczeciną i lepiącą się do jego pleców koszulą pod mundurem. Nie chciał jednak narzekać, nie przy URL, która z pewnością wyśmiałaby go i znowu nazwała "Carskim Synkiem", czego on wolał uniknąć, więc z godnością znosił polowe warunki.

          Ostatnio działo się wiele, ZSRR ponownie zajął tereny, które wcześniej zabrał sobie RP i próbował znowu zabrać ziemie URL. Popchnęło to RP do nawiązania sojuszu z Ukrainką, obydwoje zdecydowali się puścić w niepamięć niedawny konflikt o Galicję Wschodnią i ramię w ramię wyruszyć w głąb wschodnich ostępów. Ich relacja zrobiła się też ostatnio bliższa, niż chcieliby przyznać, wspólna wyprawa zbrojna zbliża ludzi do siebie jeszcze bardziej, niż okazjonalne spotkania w lesie.

          – O co chodzi z tobą i ZSRR? – zapytała w pewnym momencie jazdy URL.

          – Hm? – RP uniósł wzrok na dziewczynę. – Co masz na myśli?

          – Jak to "co"? Zawsze byliście nierozłącznymi przyjaciółmi, a teraz nawet nie chcesz mówić na głos jego imienia.

          – Nie wiem. – westchnął RP, opuszczając żałośnie głowę. Milczał przez chwilę, wsłuchując się w miarowe kroki koni i szmer wiatru i kontynuował dopiero, kiedy spojrzenie URL stało się naprawdę nieznośne. – Nie wiem. Nie wiem, naprawdę. Chyba jakiś konflikt interesów... Po prostu nasze drogi się rozeszły, on chce światowej rewolucji, a ja świętego spokoju.

          Powiedział tą samą oklepaną gadkę, którą mówi samemu sobie zawsze, kiedy myśli co poszło nie tak w jego relacji z ZSRR. W głębi siebie czuł, że to tylko wierzchołek góry lodowej, że to nie chodzi tylko o to. Przypomniał sobie ten chłód między nimi, zanim wyjechał do Wersalu; to było jeszcze przed ich rozmową na temat planów politycznych, już wtedy coś nie działało tak jak powinno.

          – Mówię, że nie wiem. Po prostu tak wyszło, nie z każdym da się być przyjaciółmi na zawsze.

          – Mogę ci coś powiedzieć?

          – Śmiało. – pokiwał głową.

          – Mam wrażenie, że już wcześniej mieliście jakiś problem. Nie jestem osobą kompetentną, by cię z tego rozliczać, ale gdy was poznałam, już miałam wrażenie, że coś między wami nie działa.

          – Może. – Odparł posępnie, niechętnie wracając myślami do długich lat ich znajomości i pomniejszych sporów z ZSRR, a zwłaszcza do tego jak go traktował przez lata. Nie lubił o tym myśleć, ale czasami zadawał sobie pytanie "Może to ja jestem tu problemem?".

***

          Wyprawa szła zaskakująco gładko, z dnia na dzień szli coraz dalej, nikt nie stawiał im oporu. Zajmowali wieś, za wsią, prawie nie tocząc walk, oddziały Armii Czerwonej albo były nieobecne, albo pokornie cofały się, widząc polsko-ukraińską armię. W ten sposób, pod koniec maja, spokojne zajęli Kijów i tu się zatrzymali. Rozstawili tymczasowy obóz i zaczęli spokojnie organizować się w mieście. RP uznał, że Kijów to odpowiednie miejsce, aby wstrzymać ofensywę, zaczął obawiać się, że jeśli wejdzie za daleko, zbyt osłabi ZSRR i doprowadzi do jego przegranej w wojnie domowej, czego RP by nie chciał. Sam sobie tłumaczył to strachem o przyjaciela, przecież nie chciał jego porażki, ale tak naprawdę chodziło tu o coś innego, ZSRR zaakceptował jego niepodległość - ludzie, którzy go obalą, mogą już tej decyzji nie uszanować i zechcieć odzyskać dawne ziemie zaborów.

          Wraz z URL mieli trochę czasu dla siebie, znaleźli wspólną kwaterę i zatrzymali się tam na parę dni.

          Leżeli obok siebie na łóżku, w pełnym mundurach, nie zdejmując nawet butów, przez otwarte na oścież okno wlatywał ciepły, majowy wiatr, a na ulicy panował gwar, na który RP w tej chwili nie zwracał uwagi. Odwrócił głowę w stronę URL przyglądając się jej - łagodna, piegowata twarz, na którą spadały promienie słońca, zadarty nos i sterczące, obcięte do linii brody, blond włosy.

          – Co? – zapytała, łapiąc jego spojrzenie. – Czego się tak na mnie gapisz?

          – Nic, nic, nie przeszkadzaj sobie. – powiedział cicho. Co jakiś czas zastanawiał się, co czuje wobec niej. Zdecydowanie coś było na rzeczy, ale RP nie czuł, że ją kocha, a przynajmniej nie w klasycznym tego słowa znaczeniu. W ogóle miał wrażenie, że fizycznie nie jest w stanie kochać nikogo, tak jak się to przyjęło. Kochał CF, kochał ZSRR, kocha ją, ale każdego na inny sposób. CF był jego przyjacielem i nauczycielem, ZSRR bratem, a URL naraz rywalem i towarzyszem, a przy tym niebrzydką dziewczyną. Odpowiadała mu taka relacja, jaką mieli teraz, niezobowiązująca przyjaźń z elementami romansu, nie miał głowy do poważnych związków.

          Spokój przerwało gwałtowne pukanie do ich drzwi. RP zerwał się i otworzył je z mieszanką irytacji i niepokoju.

          – O co chodzi? – zapytał stojącego przed drzwiami mężczyznę.

          – Panie Komendancie! – żołnierz wyprężył się w pozycji zasadniczej i zasalutował do przekrzywionej na bakier rogatywki. – Zaobserwowano oddział Armii Czerwonej zbliżającej się do Kijowa.

          – Jak duży? – zapytał sztywno, czując jak blednie.

          – Cała armia, Komendancie.

***

          Szala zwycięstwa szybko zaczęła przechylać się na ich stronę. ZSRR z zadowoleniem obserwował, jak wojska RP i URL w popłochu uciekają przed Armią Czerwoną. Miał ochotę dorwać RP własnoręcznie i nauczyć go pokory, za jego bezczelne zachowanie. Czy on naprawdę uważał, że jest aż tak zajęty wojną domową, by nie zauważyć, jak wpieprza mu się z armią w jego ziemie? Zdusił już białych i teraz mógł wreszcie skierować swoje wojska na zachód.

          Czuł się personalnie dotknięty atakiem RP, wcześniej, ze względu na ich przyjaźń planował go oszczędzić podczas swojego marszu na zachód, liczył, że może nawet uda mu się go przekonać, aby szedł z nim, ale nie pozostawił mu wyboru i najwidoczniej będzie musiał torować sobie drogę do Europy poprzez zgliszcza Polski. Patrzył z obojętną satysfakcją, jak RP się miota, jak codziennie traci kilometry zdobytej ziemi, jak nieudolnie błaga Zachód o pomoc. Oczywiście, żadna pomoc nie nadeszła, jedynie Francja się nad nim zlitował i wysłał garstkę wojskowych, cała reszta w milczeniu pozwala RP samemu ponosić konsekwencje swojej terytorialnej zachłanności. "I gdzie jest twój Zachód teraz, RP?"

         Teraz ZSRR stał osobiście na przedpolach Warszawy i patrzył na rozciągające się przed nim wojska Armii Czerwonej. Była połowa sierpnia, powietrze falowało z gorąca, słońce prażyło i paliło trawę, która przybrała żółtawego koloru. ZSRR splunął i wyjął manierkę z której napił się gorącej i smakującej metalem wody, to nie była dobra pogoda na bitwę. 

           Ruszając w stronę Warszawy poprzez niebronione tereny dotarły do niego dziwne szmery spośród jego żołnierzy. Rozejrzał się i wreszcie dojrzał jakiegoś wyżej oznaczonego wojskowego, podszedł do niego.

          – Co jest, o co im chodzi?

          – Nie podoba im się, że nikt nie stawia im oporu, Towarzyszu. – odparł mężczyzna, miętoląc w ustach papierosa.

          – Powinni się cieszyć. – mruknął niezadowolony ZSRR, choć jemu też się to nie podobało, za długo znał RP, by uznać to za zwykły akt tchórzostwa z jego strony. RP był chamem, cwaniakiem i bucem, ale na pewno nie tchórzem. Zanim zdążył powiedzieć coś więcej, z tłumu wypadł jakiś chłopaczek, krzycząc panicznie.

          – Towarzyszu! Towarzyszu! Atakują...! – wydyszał. – Atakują południowe skrzydło!

          – Jak to południowe?! – ZSRR natychmiast się zerwał, wskakując na konia i wezwał do siebie dowódców. Po chwili dotarły do niego meldunki potwierdzające słowa posłańca - Polacy obeszli ich od tyłu i atakują znad rzeki Wieprz.

          Niedługo potem doszło do walnej bitwy, w której sam ZSRR postanowił wziąć udział, nie mógł być nieobecny podczas tak ważnego momentu, jak bitwa przed samą Warszawą. Chociaż to oni mieli przewagę, to Polacy wzięli ich z zaskoczenia. Przebijając się konno przez tłum, ZSRR dojrzał RP, także biorącego osobisty udział w bitwie. Na kasztanowym koniu, z pawim piórkiem zatkniętym za przekrzywioną na bakier rogatywką i szablą w dłoni, sprawnie uwijał się po polu bitwy, siekając nieporadnych i źle uzbrojonych bolszewików. ZSRR szarpnął za wodze swojego konia i ruszył prosto w jego stronę, Rzeczpospolita szybko go zauważył.

          – ZSRR! Nie spodziewałem się, że pojawisz się w bitwie! – zawołał z udawanym entuzjazmem, lecz w jego głosie brzmiała desperacka groźba.

          – I vice versa stary druhu. – ZSRR wydobył szable i niemal od razu przyjął atak Rzeczpospolitej, odbijając jego cios. Ryknął wściekle i zaszarżował w jego stronę, wyprowadzając ukośny cios znad głowy, który Polak sprawnie wybronił.

          Szable szczękały w wirze walki i uderzając o siebie rozgrzewały się do białości, konie rżały, co jakiś czas stając dęba, a ich jeźdźcy z zaciekłością ścierali się ze sobą, kompletnie zapominając o wszystkim, co dzieje się wokół. ZSRR odbił gwałtowny cios RP wymierzony w jego żebra, ale nie był wystarczająco szybki, by wybronić drugi, poczuł ostry, palący ból, kiedy piekielnie rozgrzana szabla wbiła się w jego bark, tuż poniżej szyji. Cios jednak nie był na tyle silny, by poważnie zranić bolszewika, który w międzyczasie zdążył chlasnąć RP po palcach. Brakowało paru centymetrów, by mu je uciął, tak tylko sprezentował mu podłużne cięcie tuż ponad knykciami. RP gwałtownie zabrał rękę i przyłożył ją do ust, brudząc sobie krwią podbródek i wargi, jednak nie dał się rozkojarzyć i sprawnie wybronił kolejny cios Związku Radzieckiego, który wyprowadzał coraz śmielsze ciosy.

          RP był dobrym szermierzem i znacznie lepiej radził sobie od ZSRR, którego ruchy były chaotyczne i nie zawsze przemyślane. Nogi plątały mu się w wysokim śniegu, mroźne powietrze kłuło w płuca, a on nie mógł pojąć, jakim cudem Rzeczpospolita porusza się tak szybko.

          – Ugnij nogi, ZSRR! – Krzyknął RP.

         – Tak, tak, uginam przecież! – odkrzyknął, starając się na szybko poprawić swoją pozycję.

          ZSRR zacisnął pewniej rękę na końcu wystruganego na kształt szabli kija, spojrzał na stojącego przed nim RP i z półobrotu zamachnął się na niego, Polak wybronił się, łapiąc ZSRR za nadgarstek i pociągnął go w swoją stronę. Chłopak zachwiał się, stawiając niezdarne kroki w wysokim śniegu, jednak nie upadając. Wyrwał swoją rękę z uścisku Rzeczpospolitej i wykonał pchnięcie, kłując go patykiem w żebra.

           Ugh! – RP skrzywił się lekko, ale natychmiast odskoczył w tył. – Coraz lepiej. – mruknął z aprobatą w głosie.

          ZSRR uśmiechnął się, ale nie dał się zwieść i opadł na kolana, unikając poziomego ciosu badylem, wycelowanego w jego szyję. Podniósł się niemal tak szybko, jak upadł i obronił się przed kolejnym ciosem. Spojrzał na RP, szukając na jego twarzy wyrazu aprobaty, ale dostrzegł jedynie pełne skupienie. Przypomniał sobie, co do niego mówił "skup się tylko na walce, nie uciekaj nigdzie myślami" Tak. Wycelował w ramie RP, prawie trafiając, niestety Rzeczpospolita znowu był szybszy i sprawnym obrotem obrotem odsunął się od ZSRR, potem zaszarżował, dając mu z główki. ZSRR sapnął, jednak utrzymał pozycje wyprostowaną, jedynie odskakując do tyłu i zdzielił RP kijem w kark. Polak runął twarzą w śnieg i podniósł się na łokciach.

          – Nieźle. Naprawdę nieźle. – pokiwał głową z uśmiechem i podniósł się. Poklepał go po ramieniu. – Jeszcze coś z ciebie będzie w przyszłości. Mam nadzieję, że nigdy nie przyjdzie nam spotkać w bitwie.

          ZSRR jedynie zaśmiał się cicho. RP rzadko go za cokolwiek chwalił, dlatego teraz zrobiło mu się naprawdę miło. Ustawił się w pozycji obronnej i wrócił do treningu z RP. Zmęczenie i radość spowodowały, że trochę się rozkojarzył, jego ruchy stały się wolniejsze i nie wszystkie ataki udawało mu się wybronić. Zaplątały mu się nogi i zachwiał się, prawie lecąc do tyłu. Podparł się nogą i zobaczył kij RP lecący prosto na jego twarz, nie ma szans, by tym razem się wybronił.

          ZSRR wrzasnął nieludzko, kiedy gorąca szabla przejechała po jego twarzy. Koń stanął dęba i zrzucił zdezorientowanego jeźdźca, który z głuchym jękiem runął na ziemię. Drąc się z piekielnego bólu, który rozdzierał całe jego ciało, Związek Radziecki docisnął rękę do lewej połowy swojej twarzy, czując, jak gorąca i gęsta krew wypływa spomiędzy jego palców. RP zeskoczył ze swojego konia i podszedł do zwiniętego w pozycji embrionalnej ZSRR, butem zmusił go obrócenia na plecy i docisnął jego pierś do ziemi, przykładając szablę do jego krtani.

          – Mógłbym cię teraz dobić. – rzucił RP, patrząc na niego z góry. ZSRR wydał z siebie gardłowy warkot, niczym zwierzę zwabione w śmiertelną pułapkę.

          – Więc zrób to, zabij mnie. – wycedził wściekle, wkładając w to swój cały fizyczny ból i cały gniew. Wciąż przytrzymywał twarz ręką, spomiędzy palców płynęła szkarłatna, prawie czarna krew, która spływała mu na usta, zmuszając do ciągłego prychania i plucia. Drugim okiem świdrował Rzeczpospolitą, w tej chwili nie myślał już o niczym, wszystkie jego myśli zmieniły się w niepohamowany strumień żalu i nienawiści. Pewny i surowy wyraz twarzy RP złagodniał, zawahał się, nagle wydał się bardzo zmartwiony, a nawet przerażony widokiem zalanego krwią ZSRR, nienawistnie prychającego pod jego butem. ZSRR targany furią, bólem i rozpaczą znowu wrzasnął. – ZABIJ MNIE! DOKOŃCZ, CO ZROBIŁEŚ!

          RP zacisnął powieki i pokręcił głową żałośnie. Zdjął buta z piersi ZSRR i odwrócił się na pięcie, szybkim krokiem odchodząc i zostawiając go na ziemi, wśród pyłu i w kałuży własnej krwi... 

-------------------------------------------------------------------------

Dawno nic nie wrzucałem, więc macie z tej okazji dwa razy dłuższy rozdział. I tak nie wyobrażam sobie rozbijania go na dwie części, więc nawet dobrze wyszło. Następne rozdziały pewnie też będą już po 2000 słów wzwyż. Nie wiem, kiedyś pisałem rozdziały po 1000, ale odkąd zacząłem częściej pisać (tylko szkoda, że nie tą książkę xDDDD) to jakoś przywykłem do nieco dłuższych formatów, tak więc no.

Tak więc wreszcie Bitwa Warszawska! Przygotujcie się, że teraz pewnie będzie sporo timeskipów, zbliżamy się powoli do końca 👀

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro