Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 41

    IR się wystraszył i schował tam, gdzie myślał, że jest bezpieczny. Siedzi w swojej posiadłości pod Petersburgiem, bojąc się wychylić nosa. Już nic nie idzie po jego myśli, fatalnie przegrywa wojnę, nastroje rewolucyjne w kraju są coraz gorsze, dosłownie brakuje jedynie zapalnika, który mógłby rozpalić radosny płomień rewolucji i spalić wszystko na swojej drodze.

    Na Imperium to wszystko bardzo źle wpłynęło, prawie nie je, po nocach nie śpi, jego włosy pokryły się silną siwizną, a on sam zaczął popadać w powolny obłęd. Wlepiał wzrok w obraz RON, błagając go o pomoc, by był tu przy nim, by dał mu odpocząć do tego wszystkiego. RP gdy go zobaczył był więcej, niż zaskoczony, gdzie podział się ten stanowczy IR, w zawsze nienagannym mundurze, wyprostowany i poważny?

   – Dziękuję, że przyjechałeś. – powiedział gdy RP zostawił swój plecak w swoim dawnym pokoju z dzieciństwa. Nie miał zamiaru to za długo siedzieć, wysłucha co ojciec chce mu przekazać i wraca na front. – Napijesz się czegoś?

   – Podziękuję, wolę pozostać trzeźwy. – odparł sucho RP, mierząc go spojrzeniem. – ...Tobie też przydałoby się niczego nie pić.

    – Miałem na myśli bardziej herbatę. – wyjaśnił IR, siadając przy stole, ówcześnie odsuwając też krzesło dla RP. – Jak się czujesz?

    – Po co miałem przyjechać? – zapytał stanowczo, ale wciąż zachowując podstawową kulturę wypowiedzi. Nie chciał urazić Imperium, ale nie miał zamiaru grać w te jego gierki, uprzejme uśmieszki i lanie wody. Chce czegoś od niego i widać to po jego spojrzeniu, postawie oraz gestach, RP zna go już za dobrze, by to zignorować.

    – Chciałbym, byś zebrał oddział, najlepiej parę oddziałów i przeniósł się na front wschodni. Na zachodzie sobie poradzą, a tu sytuacja jest tragiczna. Jeśli jeszcze jakkolwiek zależy ci na tych ziemiach, to zrób coś, by Hunowie nie roznieśli tego wszystkiego po drodze. Zapewnię ci broń i ludzi, po prostu potrzebuję kogoś, komu mogę zaufać, kto utrzyma obronę linii frontu.

   – Co będę miał w zamian? – nie ukrywał, że znacznie bardziej komfortowo było mu na froncie zachodnim, o ile można użyć epitetu "komfortowy" w kontekście siedzenia po pasie w błocie, gdzieś na jakiś Belgijskich pustkowiach.

    – Dogadamy się. Jeśli uda się nam wygrać wojnę, dostaniesz kontrolę nad polskimi ziemiami obecnie należącymi do CN, do tego część terenów Kongresówki, z Warszawą. Zapewnię ci pełną autonomię...

   – Autonomię. – powtórzył z niechęcią RP, mierząc wzrokiem IR.

   – Na razie tak. Potem się zobaczy, jak będziesz sobie radził. Mogę ci zagwarantować niezależność i swobodę w twojej polityce wewnętrznej. Swobodę języka, kultury i wyznania. Z resztą, to od ciebie zależy, czy wybierzesz realną autonomię, czy łykniesz kit o własnym państwie, którym próbuje cię nafaszerować CN.

    – Potrzebuję się zastanowić nad tym. – nie chciał nic obiecywać IR. Wiedział, że Rosjaninowi zależy na nim, ale wiedział też, jak przebiegłym politykiem jest. Trzeba pozostać ostrożnym.

   – Proszę cię RP. Jesteś jedyną osobą której mogę teraz zaufać. Moi ludzie nie mówią mi wszystkiego, generałowie milczą, politycy spiskują, ZSRR grozi przewrotem.

    – Boisz się o własną skórę, mam rację? Uważasz mnie za swoją ostatnią deskę ratunku, że po tym wszystkim okażę ci lojalność, kiedy wszyscy się od ciebie odwrócili. Czy nie są to konsekwencje twoich działań?

   – Są. Nie podważam tego, nie śmiałbym. Masz rację, boję się, cholernie się boję RP. – powiedział z pełnym bólu i desperacji głosem. – Zmagam się z tymi konsekwencjami cały czas. Proszę cię, daj mi jeszcze szansę, obiecuję, po wojnie wszystko się ułoży, przysięgam. Przyjmij przeprosiny za wszystko, jak tylko warunki pozwolą, odpłacę ci się za wszystkie krzywdy.

   – W porządku. – po chwili milczenia zgodził się RP.

   – Zgoda? – IR wyciągnął dłoń, RP uścisnął ją.

   – Zgoda. – uśmiechnął się, wstając i przytulając go.

***

   Samochód stanął przy dworcu kolejowym, ZSRR z niechęcią wyszedł na dwór, krzywiąc się, gdy uderzył go silny podmuch wiatru niosący ze sobą zimny deszcz. Zasłonił się płaszczem i nacisnął czapkę mocniej na głowę, by mu jej nie zwiało.

    – Tutaj muszę cię zostawić. – powiedział Cesarstwo Niemieckie, także wychodząc z automobilu. – Mam do załatwienia parę spraw, z resztą jechanie tak blisko linii frontu byłoby zbyt ryzykowne.

   – Rozumiem, dam sobie radę. – kiwnął uprzejmie głową bolszewik. Niemiec uśmiechnął się serdecznie i poklepał go po ramieniu.

   – Cieszę się. Życzę powodzenia, pamiętaj na co się umawialiśmy.

   – Dziękuję, będę pamiętał. – wyjął z samochodu swój plecak i założył go, regulując linki. – Wiesz może o której mam pociąg?

   – Za półtora godziny. Jak chcesz możesz pójść ze mną, nie będziesz mi przeszkadzać w rozmowie z AW, a przynajmniej nie przemokniesz, czekając tu na peronie.

    ZSRR pokiwał głową i ruszył za nim. Zatrzymali się w niewielkim, lecz eleganckim budynku. Czuł się nieswojo, znacznie kontrastował z otoczeniem, stojąc tu w przemokniętym, przetartym płaszczu, wymiętolonej koszuli, nieuczesany i nieogolony, kiedy CN ubrany był w nienaganny, galowy mundur, z przypiętymi wszystkimi oznaczeniami i wypastowanymi butami. Niemiecka jakość. Na spotkanie wyszedł im dość drobny mężczyzna, ubrany w równie elegancki mundur, oczy miał zasłonięte dwoma opaskami, jednak nie zdawał się mieć problemów z funkcjonowaniem - był ślepy od urodzenia.

   – Witaj CN. – przywitał się nadzwyczaj ciepło, najpierw ściskając dłoń Niemca, a potem przytulając się do niego, nieco dłużej, niż zwykła kultura osobista przewiduje. ZSRR nie miał zamiaru wciskać nosa w nieswoje sprawy, najwyraźniej musieli być dobrymi przyjaciółmi. "Przyjaźń to podstawa dobrych sojuszy, ciężko współpracować z kimś, kogo się nie lubi" pomyślał. Uścisnął dłoń Austro-Węgrom w geście powitania. – Miło cię poznać ZSRR. Cieszę się, że zgodziłeś się na współpracę.

   – Cóż, powiedzmy, że to po prostu zbieżność interesów. – odparł uprzejmie ZSRR. Nie chciał się zbyt związywać z państwami centralnymi, jedynie zależało mu na drobnej pomocy z ich strony. CN przetransportuje go prosto do Petersburga, załatwiając mu ochronę, a on po rewolucji wycofa się w imieniu państwa Rosyjskiego z wojny, ułatwiając mu prowadzenie walk na zachodzie.

   – Jugosławia! – zawołał AW. – Podejdź proszę, zająłbyś się gościem, kiedy będę rozmawiał z Cesarstwem!

   – Proszę się nie kłopotać... – zaczął ZSRR, lecz AW uciszył go machnięciem ręki. Zza łuku wychynął chłopaczek w wojskowym mundurze i podszedł do nich. Skinął głową do ZSRR prowadząc go do jednego salonów.

    – Potrzebujesz czegoś? – zapytał nieco znudzonym głosem.

   – Nie... Nie kłopocz się naprawdę, zaraz wychodzę. – wymamrotał, czując się nieco niezręcznie. Przyglądał się mu  nieco, chłopak był od niego młodszy o kilka lat, pięć, może sześć. Dałby mu jakieś szesnaście, siedemnaście lat. Wyciągnął do niego rękę z uśmiechem, dzisiaj dużo się wita. – ZSRR jestem.

    – Jugosławia, pewnie już słyszałeś. – przedstawił się chłopak.

    – Jesteś... Synem Austro-Węgier...? – zapytał niepewnie.

    – Skąd! – prychnął młody. – Pracuję dla niego... poniekąd... To znaczy, nie chciałem stawać po stronie ojca, nie mam zamiaru podpisywać się pod jego polityką. Z resztą, to on jest agresorem, nie będę popierał jego imperialistycznych zapędów.

   – Brzmisz jak socjalista. – stwierdził ZSRR. Jugosławia zamilkł, przyglądając się mu, widocznie zdenerwowany. 

   – ...tak.

   – No proszę. – uśmiechnął się ZSRR. Cieszyło go to, młody socjalista, kto wie, może kiedyś uda im się nawiązać współpracę. "Nim więcej nas, tym łatwiej będzie rozniecić rewolucje na świecie". 

   – Wybacz, że spytam... a ty? Co tu robisz, nie jesteś przypadkiem synem IR?

   – Oh... Tak się składa, że właśnie do niego jadę. – odparł trochę zbyt mrocznie, niż planował. – Dogadałem się z CN, on załatwia mi transport do Petersburga, ja robię swoje, to jest, rewolucję, po czym wycofuję się z wojny, a on może przerzucić wojska na zachód. Obopólna korzyść.

   – Mogę z tobą? – zapytał Jugosławia z tak niespodziewanym entuzjazmem, że ZSRR aż podskoczył. Zamrugał zdziwiony.

   – No skąd... Wybacz, nie chcę cię narażać.

   – Potrafię sam o siebie zadbać. – zapewnił poważnie Jugo. – Proszę, to moja szansa, ja nie mam warunków by zrobić to u siebie. Nie chcę siedzieć tu już więcej, mam dość płaszczenia się Austro-Węgrom, przydam się.

   – Nie będę ci bronić, wiesz, to nawet cieszy mnie, że się angażujesz. Z resztą, kim ja jestem, by ci zabraniać. – klepnął go lekko w ramię. Zamilkł na chwilę, zastanawiając się. – Możesz się zabrać ze mną, ale wysiadasz w Piterze, nie mogę cię zabrać do IR, to już moje zadanie... Mam pociąg, za jakieś pół godziny, musisz się jakoś wymknąć i zapakować na niego, potem jakoś cię znajdę. 

    Jugo skinął entuzjastycznie głową. ZSRR uśmiechnął się szeroko, uścisnął mu dłoń na pożegnanie, życzył miłego dnia i powodzenia Cesarstwu i Austro-Węgrom, po czym zarzucił plecak i ruszył na dworzec. Zapakowali go w wagon, zabezpieczyli i odprawili na wschód. Przez małe okienko dojrzał Jugosławię, wślizgującego się do jednego z wagonów. Pokręcił głową z uśmiechem, po czym usiadł na prowizorycznej pryczy zamontowanej w jego wagonie i zamknął oczy, powoli planując swoje dalsze działania.

-------------------------------------------

Tego żeście się nie spodziewali! Ja też nie.

Tak czy siak, następne dwa rozdziały są już napisane, więc spodziewajcie się ich kolejno jutro i pojutrze 👀

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro