Rozdział 37
RP dopchał do plecaka ostatnie rzeczy i zapiął go, dociskając całym ciężarem, by się domknął. Odstawił go pod ścianę i usiadł na pryczy, machając nogami. Drzwi do kwatery się otworzyły i stanął w nich ZSRR z zaklejonym nosem i wojskowym kocem w rękach. RP uśmiechnął się półgębkiem.
– Jeszcze raz przepraszam za ten nos. – mruknął, drapiąc się po potylicy.
– Nic mi nie jest. – odparł ZSRR, machając ręką i dotykając opuszkami palców złamanego nosa, lekko się skrzywił. – Tyle dobrego, że przynajmniej nas o te dwa tygodnie wcześniej odeślą.
– Ta... zawsze coś. Spakowany?
– Prawie. – ZSRR przypiął koc do plecaka i usiadł obok RP. – Wreszcie wracamy.
– Poniekąd. Przenoszą nas do Petersburga, nie zwalniają ze służby.
– Niby tak, ale nie będziemy siedzieć już w tym... gąszczu. – powiedział bolszewik, zdejmując kota z płaszcza RP i kładąc go sobie na kolanach. – Będzie można zająć się czymś przydatniejszym, niż codzienne bieganie po lesie, rozkładanie karabinów, składanie karabinów, wyłażenie z przerębli czy strzelanie do wyimaginowanych wrogów.
– Nie przyda ci się to nigdy?
– Mam nadzieję, że nie. Choć głupio tak po prostu stracić parę lat z życia i nawet nie wykorzystać nabytych umiejętności. – przewrócił oczami ZSRR, wstając i sadzając kota przy plecaku. – Oh, siedź tu... no jakoś muszę cię zabrać ze sobą. Tak sobie myślę, RP... chyba rzucę wojsko. Nie wiem, nie pcham się na wojnę na razie, ale ciągle z tyłu głowy mam tą obawę, że wyślą nas na front... do Japonii.
– Nie, IR nie wysłałby nas tam, chyba zbyt się boi. Poza tym, jesteśmy piechurami, nie marynarzami. Stary celowo osadza nas Petersburgu, byśmy się nie narażali.
– Wspaniałomyślny. – przewrócił oczami ZSRR i podnosząc z ziemi swój plecak. – Czekam na placu apelowym, sprężaj się, bo została godzina do wyjścia.
RP pokiwał głową i wymknął się z kwatery, jak tylko za ZSRR zamknęły się drzwi. Przecisnął się przez dziurę w płocie i ruszył biegiem w las. Nie potrzebował kurtki, pierwsze podrygi wiosny przyniosły ciepły prąd, który roztopił większy śnieg i przyjemnie ogrzał ostre powietrze, które wreszcie przestało piec w twarz. Biegł bez przerwy ponad dwadzieścia minut, przeskakując powalone pnie drzew i resztki rozbełtanego śniegu. Dotarł pod niewielki, zarośnięty mchem domek i zapukał energicznie w jego drzwi, wystukując umówiony rytm. Te otworzyły się natychmiast, a w nich stanęła URL w cywilnych, lekkich ubraniach.
– Czego chcesz? – zapytała, patrząc na zdyszanego RP. Pod jej spojrzeniem Rzeczpospolita natychmiast się ogarnął, chrząknął i wyprostował się.
– Przenoszą nas do Petersburga. – odparł, beznamiętnie.
– Kiedy? – URL uniosła brwi.
– Dzisiaj. Za czterdzieści minut. – RP wzruszył ramionami. – ZSRR złamał nos... to jest, złamałem ZSRR nos, uznano, skoro on uważa się teraz za połamanego i niedysponowanego to i tak nie ma z niego pożytku. Odsyłają nas dwa tygodnie wcześniej.
– Masz wyczucie czasu. No cóż.
– Uznałem, że powinienem ci o tym powiedzieć. – wycedził RP. – Z resztą, czas na mnie.
Zasalutował prześmiewczo i puścił jej oczko, odwracając się na pięcie. Gdy odchodził, poczuł silną rękę łapiącą go za kołnierz i szarpiąc do tyłu. Zachwiał się i potknął się o schodek przed progiem, poleciał do tyłu, ale zanim upadł, URL podtrzymała go. Tkwił przez chwilę w tej niezręcznej pozie, pół leżąc, lekko podpierając się piętami o ziemię i trzymany właściwie tylko przez URL. Odchylił głowę łapiąc pozornie obojętne spojrzenie zielonych oczy Ukrainki, jednak dostrzegał w nich lekki błysk takiego ciepłego rozbawienia.
– Trzymaj się w tej stolicy, Carski Synku. – uśmiechnęła się półgębkiem. RP odwzajemnił uśmiech, po czym runął na kamienny schodek, gdy tylko ta przestała go trzymać.
– Ugh. Musisz być taka brutalna? – URL uśmiechnęła się z politowaniem i odeszła w głąb domku, zamykając drzwi. RP wstał, otrzepał się i pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem.
***
Do Petersburga dojechali rankiem następnego dnia. Na peronie czekał IR z obstawą ludzi. Stary zdaje się popadać w jakąś powolną paranoję, zważywszy, że odkąd wdał się w wojnę z Cesarstwem Japońskim, pożarli się o jakieś wpływy na dalekim wschodzie, a IR nie jest w stanie pozbierać się po tym, jak dowiedział się, że dostaje tam niezłe bęcki. RP wyszedł z pociągu, a za nim ZSRR.
– Mam deja vu chyba. – stwierdził ZSRR. Podobne spotkanie z IR mieli po odbyciu kary na zesłaniu, jednak z różnicą, że tym razem IR nawet nie nie pofatygował, by przyjechać, choć miał bliżej o dobre parę-set kilometrów.
– Witajcie chłopcy. – IR uśmiechnął się do nich. "Zestarzał się, odkąd ostatnio go widziałem", pomyślał RP, gdy tylko ujrzał ojczyma. Pod oczami pojawiły mu się coraz wyraźniejsze zmarszczki, a niegdyś kruczo-czarne włosy pokryły się lekką siwizną, szczególnie na skroniach. Ogólnie sprawiał wrażenie starszego i bardziej zmęczonego życiem. RP przywitał się z nim od niechcenia, dając się mu przytulić, natomiast ZSRR zbył go milczeniem i groźnym wyrazem twarzy. IR zignorował postawę syna i lekko, dość sztywno go przytulił, dość szybko się odsuwając, nerwowo drapiąc się po potylicy. – Hm... Tak... Pokażę wam, gdzie będziecie mieszkać... Chodźcie.
***
Dostali własną kwaterę w skrzydle Pałacu Zimowego, z widokiem na Newę. Miejsce to wywoływało i u RP, i u ZSRR pewną nostalgię, spędzali tu każdą jesień i zimę, a na wiosnę i lato wracali do rezydencji pod miastem, z dala od ludzi. Teraz Petersburg powoli rozkwitał, pierwsze listki pojawiły się na drzewach, śnieg i lód na Newie stopniały, a z jałowej, zimowej ziemi zaczęły nieśmiało wychylać się pierwsze kwiatki. Powietrze, choć wciąż rześkie, pachniało wiosną i niosło ze sobą coraz cieplejsze prądy, które były miłą odmianą po surowej zimie.
Posada jako straż w pałacu wydawała się znacznie lżejsza i przyjemniejsza niż siedzenie w koszarach i zamarzanie na śmierć w jakimś wypizdowie górnym, w środku lasu. Jednak, jak to w życiu bywa, wszystko ma swoje plusy dodatnie i plusy ujemne. Nie będzie już latania po lesie w znoszonych mundurach polowych piechoty, nie będzie upijania się do nieprzytomności wieczorami, nocnych wypraw w las, czy bójek w kantynie. Teraz będą wykrochmalone mundury, stanie na baczność z karabinem na ramieniu i karne salutowanie, ku chwale imperium.
RP na samą myśl lekko się wzdrygnął i zaczął rozpakowywać swoje rzeczy z plecaka wojskowego i znosząc do kwatery swoje stare rupiecie, walające się wciąż po pałacu, nie tknięte odkąd odszedł i parę rzeczy które przyniósł im IR. ZSRR zdawał się być już w lepszym humorze, w końcu będzie mógł wieczorami wrócić do swojej działalności społecznej i do edukacji, przesiadując do późnych godzin w bibliotece.
– Rozpakowani? – do pokoju zajrzał IR. ZSRR spojrzał na niego, wzruszył ramionami i wrócił do ustawiania książek na swojej półce.
– Ta. – mruknął od niechcenia RP.
– To dobrze. Jutro wieczorem chcę was zabrać ze sobą na spotkanie z innymi państwami. Jest ono trochę na tle politycznym, ale nie martwcie się będzie też coś na kształt balu. Jedziecie tam tylko po to, by nieco oswoić się z innymi i poznać nowe twarze.
– Zapewniam cię, poznałem już wystarczająco dużo twarzy w swoim dotychczasowym życiu, nie potrzebuję tam jechać.
– Może i tak, ale ZSRR prawie kraju nie opuszczał. Poza tym, przesiedzieliście ponad dwa lata w lesie, przyda wam się lekka socjalizacja, nie sądzicie?
– Może. Wszystko mi jedno, pojadę. – odparł RP, rzucając się na łóżko. – Gdzie to?
– Königsberg... Królewiec. Obecne zamieszkanie Prus, jednak to CN organizuje spotkanie. Chyba go już poznałeś.
– Na pogrzebie CF. – potwierdził ponuro Rzeczpospolita.
– Racja, przykro mi. – pokiwał głową IR i zwrócił się do ZSRR. – A ty raczysz zaszczycić mnie jakąkolwiek uwagą, czy już zawsze będziesz udawał, że mnie nie widzisz?
ZSRR odwrócił się od półki z książkami, przerywając swoje zajęcie i zmierzył IR obojętnym wzrokiem.
– A co ja mam ci mówić? Nie widzę potrzeby, by z tobą rozmawiać. – Odparł beznamiętnie ZSRR. – Z RP sobie gadaj.
– Zachowujesz się, jakbyś miał czternaście lat. – Wycedził IR, mrużąc oczy. – Chociaż wtedy wydawałeś się być nieco dojrzalszy.
ZSRR zbył go jedynie chłodnym milczeniem, rzucając mu przez chwilę wyzywające spojrzenie, po czym wrócił do swojego zadania, układając książki na półce, według tylko jemu znanego klucza.
– Zbierajcie się, za trzy godziny wyjeżdżamy. – powiedział IR już spokojniej, po czym wyszedł, zostawiając ich samych.
---------------------------
Niespodzianka.
Rozdział się pojawił, jak obiecałem 👀
Następny pojawi się albo za dwa dni, albo za dwa miesiące, więc bądźcie czujni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro