Rozdział 34
Słońce powoli znikało między drzewami, spowijając las coraz gęstszą ciemnością. RP rozglądał się z niepokojem na boki, kompletnie nie poznawał tej części lasu i nie przypominał sobie, aby tędy szli. Odwrócił się, zerkając na ZSRR.
– Mówiłeś, że znasz drogę. – zarzucił mu, tak jakby to na bolszewiku leżała odpowiedzialność doprowadzenia ich do koszar. – Chuja nie znasz.
– Znam nie lepiej, niż ty. – warknął z urazą Rosjanin, regulując wciąż luzujący mu się pasek od plecaka. Plecy już bolały, na nogach robiły się odciski, a buty przemokły od podtopionego śniegu.
– W takim razie zabłądziliśmy. Super, świetnie. – RP kopnął ze złością leżącą pod jego nogami kupką śniegu. – Zostaniemy w tym lesie, aż nie padniemy z głodu, lub nie zamarzniemy.
– Oj przestań dramatyzować! To nie moja wina, okej? Musimy się tu zatrzymać i tyle.
RP burknął coś pod nosem i zaczął rozglądać się za chrustem na ognisko. Odłamał trochę uschniętych gałęzi i hubek z powalonego drzewa i pomógł ZSRR odgarniać śnieg. Bolszewik spojrzał na stojącą obok Ukraińską Republikę Ludową, która ze związanymi rękami przyglądała im się z mieszaniną pogardy i wręcz współczucia.
– Ty a może ona zna drogę? – rzucił nagle ZSRR.
– Hm? Co? – RP odwrócił się z rękami pełnymi uschniętych gałęzi i spojrzał badawczo na ZSRR.
– Mówię, że może ona wie, jak stąd dotrzeć do koszar.
– Zapytaj, to się przekonamy. – mruknął Polak, układając stosik z większych gałązek i upychając drobniejsze do środka.
ZSRR udeptał do końca śnieg i podszedł do URL. Przyglądał się jej przez chwilę, nawet lekko się skrzywił pod wyzywającym spojrzeniem zielonych oczu dziewczyny. Zmarszczył brwi i odchrząknął, chcąc dodać sobie powagi.
– Znasz drogę z powrotem? Wiesz jak stąd dotrzeć do koszar? Znasz ten las?
– Zrozumiałam za pierwszym razem, nie musisz powtarzać. – prychnęła Ukrainka, uśmiechając się półgębkiem.
– Cieszy mnie, że zrozumiałaś. W takim razie odpowiedz: Znasz drogę?
– Znam, nie znam... – wzruszyła ramionami, śmiejąc się i patrząc to na ZSRR, to na RP, próbującego rozmokniętymi zapałkami rozpalić ogień.
– Konkretniej. – warknął RP, łapiąc wzrok URL. Prychnął z frustracją i rzucił na stos kolejną złamaną zapałkę.
– Może i znam, ale czemu miałabym wam to mówić?
– A masz coś do stracenia? – prychnął ZSRR, zakładając ręce na piersi.
– Właśnie nie mam. Dlatego nie muszę wam mówić, przynajmniej zdechniecie razem ze mną w tym lesie.
– A jeśli w zamian, że nas zaprowadzisz do koszar, my puścimy cię wolno? – zaproponował w pewnym momencie RP, wreszcie rozpalając ognisko.
– Że co?! – ZSRR gwałtownie odwrócił się w stronę RP. – Do reszty zgłupiałeś?!
– Zamknij się, ZSRR. Zobacz, nam jakoś wybitnie nie zależy na wykonaniu tego "rozkazu". W pewnym sensie nawet stoimy z nią po jednej stronie, wcale nie jest nam na rękę ułatwianie roboty IR. – wyjaśnił, po czym zwrócił się do URL. – Krótka piłka, ty nas prowadzisz do koszar, my cię zostawiamy w spokoju.
URL długo badała go wzrokiem, po chwili jednak skinęła głową.
– W porządku, rozwiążcie mnie w takim razie.
– Haha, jeszcze czego, rozwiążemy cię dopiero, jak będziemy przy koszarach. – zarechotał ZSRR, rzucając chłodne spojrzenie na Ukrainkę. – Skąd mamy mieć pewność, że nie uciekniesz, lub nie poderżniesz nam gardeł?
– A skąd ja mam mieć pewność, że puścicie mnie wolno? – odgryzła się.
– Póki co, to ty jesteś na przegranej pozycji, więc na twoim miejscu wierzył bym nam na słowo. – powiedział chłodno RP, siadając przy drzewie, obok ognia. ZSRR chwilę pokręcił się w kółko, bełkocząc coś pod nosem, po czym usiadł obok Polaka i zarzucił na ich obu koc i płaszcz. Przysunął się bliżej niego, by zachować więcej ciepła i naciągnął zimową czapkę na oczy.
– Bierzesz pierwszą wartę. Obudź mnie za trzy godziny. – burknął, chowając twarz w koc i podkurczając kolana.
– Wszystko dobrze? – RP lekko trącił ZSRR w bark.
– Nie. – warknął. – Siedzimy już w tym zasranym lesie trzeci dzień i trzeci rok w pierdolonej armii. Po co nam to?! By stary mógł być z nas dumny? Ja już mam tego serdecznie dość.
– ...Prześpij się po prostu. – mruknął RP, klepiąc bolszewika po plecach. – Niedługo to się skończy.
ZSRR wymamrotał coś niezrozumiałego i zamknął oczy. Po chwili jego oddech stał się miarowy, a on po prostu popadł w sen. RP westchnął, opierając się o niego. Po chwili jego wzrok padł na siedzącą z dziesięć metrów od nich URL. Dziewczyna otuliła się kurtką i rzucała chłodne, nieufne spojrzenie w stronę żołnierzy. RP przechylił lekko głowę, przyglądając się jej.
– No choć tu bliżej, wolę mieć cię na oku. – powiedział chłodno, lecz spokojnie. – Przynajmniej ogrzejesz się przy ognisku.
– Łaskawca. – Ukrainka wstała i przysunęła się nieco w stronę ognia. Usiadła naprzeciwko RP, zachowując paro metrowy dystans i wciąż prowadziła z nim cichą walkę na spojrzenia.
– Odpuść sobie i idź spać. – RP opatulił twarz szalem i wlepił wzrok w ogień. Milczał dość długo, wsłuchując się w szum drzew, pohukiwanie sowy i głęboki oddech ZSRR. Czas mu się niemiłosiernie dłużył, a milczenie i wzrok URL wcale mu nie poprawiały nastroju. W końcu, by zabić czas, zagadał. – Mieszkasz w tym lesie?
– Mieszkam. – odparła URL dopiero po paru minutach milczenia. – Odkąd pamiętam. Odkąd pamiętam ukrywam się przed WAMI, staram się żyć normalnie, choć nie jest łatwo.
– Nie ma czegoś takiego, jak "normalne życie". Twoje w lesie na pewno jest normalniejsze, niż moje na co dzień.
– Z pewnością, to przecież ty carski synku jesteś taki biedny. – prychnęła URL, wrzucając kilka małych gałązek do ognia.
– Mówiłem, byś mnie tak nie nazywała. Nie jestem jego synem. – wycedził.
– Właściwie, to w pewnym sensie jesteś. Jesteś takim samym bucem, co on, poza tym, nie zgrywaj takiego wielkiego buntownika, IR zrobi dla ciebie wszystko, jeśli tylko go o to poprosisz.
– Tsa, gównoprawda. – burknął jedynie. Od razu zniechęcił się do dalszej rozmowy. Znalazł się kurwa ekspert od jego życia prywatnego.
---------------------------------------
Oto on, kolejny nudny rozdział. Ale lepszy rydz, niż nic
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro