Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 32

  – Wiesz co? Chyba jednak wcale mi się ta "misja" nie podoba. – narzekał ZSRR, pocierając swoje ramiona, by nieco się ogrzać. 

   – Boisz się? – zaśmiał się cicho RP, rozglądając się po lesie. Robiło się coraz ciemniej i coraz zimniej i choć sam też czuł niepokój, nie chciał dać po sobie tego poznać. 

   – A ty nie? Rozumiem, że ego ci nie pozwala się przyznać, ale jesteśmy tylko we dwoje, może i jesteśmy lepiej uzbrojeni, ale nie wiemy ile ich jest. Przecież to istne samobójstwo.

   – W sumie racja, jednak pamiętaj, że jesteśmy tu tylko na zwiadzie. Mamy się nie narażać i na pewno nie wdawać się w żadne bójki. – wyrecytował formułkę zasłyszaną od sierżanta tuż przed wyjściem, rozglądając się po lesie i wycierając po raz kolejny cieknący z nosa katar, by ten nie zamienił się w sopel. 

   – Łatwo powiedzieć. A co jak otoczy nas cała zgraja kozaków? Przecież już po nas, jesteśmy w armii carskiej, ty wiesz co oni z takimi robią? – ZSRR spojrzał na RP z pewną powagą. Rzeczpospolita zaśmiał się pod nosem.

   – Chyba nie chcę wiedzieć. – powiedział, przedzierając się przez śnieg. Stanął na chwilę, by zapalić świeczkę w lampce, bo mrok z każdą minutą gęstniał coraz bardziej. Prószył lekki śnieżek i wiał przeszywający, lodowaty wiatr. – Nie no, zatrzymujemy się tu na noc. Do koszar nie wrócimy, a po ciemku i tak niczego nie zdziałamy. 

   ZSRR nie odpowiedział. Pokiwał jedynie głową i poszedł za RP do pobliskiego dużego drzewa, o rozłożystych korzeniach. Rzeczpospolita zawiesił lampkę na najniższej gałęzi i z pomocą Bolszewika, oczyścił teren wokół drzewa ze śniegu. RP wyjął z plecaka koc i ułożył go na ziemi. Nie miał zamiaru dostać zapalenia nerek od siedzenia na lodowatej ziemi. Zdjął z siebie płaszcz, by okryć się nim i usiadł w zgłębieniu w ziemi, między korzeniami.

   – Weź swój koc, cieplej będzie. – mruknął do ZSRR. Sowiet skinął głową i odpiął od plecaka koc. Umościł się obok RP, otulając się swoim płaszczem i zarzucając koc na ich obu. 

   – Będzie trzeba wartować. Ja będę czuwał do północy, potem obudzę ciebie i ty będziesz siedział do świtu. – ZSRR wolałby uniknąć zadźgania w nocy przez partyzantów, ostrożność przede wszystkim. 

   RP pokiwał głową i podciągnął kolana pod brodę, mrużąc oczy. Wygrzebał z kurtki paczkę papierosów i zapałki. Nie palił często, na pewno nie nałogowo, ale czasem się zdarzało. Odpalił jednego i zerknął na ZSRR.

   – Chcesz?

   – Um... cóż, nie palę... – żachnął się Rosjanin, poprawiając grubą, zimową czapę i odwracając wzrok. Po chwili jednak ciekawość przeważyła i zmienił zdanie. – Albo wiesz co, daj jednego.

   RP skinął i podał mu jednego papierosa. Odpalił go od swojego i zaciągnął się dymem. ZSRR uważnie go obserwował, po czym zrobił to samo i zaniósł się ciężkim kaszlem, gdy gryzący obłok dymu dostał się do jego płuc.

   – ja pierdole mocne to. – wykrztusił, ku rozbawieniu RP.

   – Co ty, wcale nie. Zwykły papieros. – roześmiał się RP, szturchając ZSRR męczącego się ze swoim papierosem. – Po prostu jesteś pizdą.

   – Przestań... nie jestem. – wymamrotał ZSRR, przewracając oczami i co chwilę chrząkając, by pozbyć się gryzienia w gardle. – Dlaczego ty taki jesteś? Nigdy mnie nie lubiłeś.

   – Bo byłeś głupim dzieckiem. – wzruszył ramionami Polak, wydmuchując gęstą chmurkę dymu i patrząc, jak idzie ona ku czarnemu niebu.

   – A teraz? – ZSRR spojrzał uważnie na RP, obserwując każdą jego reakcje.

   – Teraz też jesteś głupim dzieckiem. Chociaż trochę przerośniętym. – pstryknął go w nos, wtulając się nieco bardziej w płaszcz i koc. – Tyle, że teraz cię choć trochę lubię. Ale trochę, nie bierz sobie tego do serca.

   – Phhh, ja nie mam serca. – zarechotał ZSRR już trochę pewniej zaciągając się dymem i patrząc gdzieś w dal zaśnieżonego lasu. 

   – Ani mózgu.

   – Przestań, wredny jesteś. 

   – Taka przypadłość już. – mruknął RP i zgasił papierosa o śnieg. Wsadził go do kieszeni, by dopalić go przy okazji. – Idę spać, obudź mnie na wartę.

   – Dobrze. Dobranoc. – mruknął ZSRR. Nie dostał odpowiedzi zwrotnej, ale nie przejął się tym jakoś wybitnie. Przysunął się bliżej do mężczyzny i objął go ramieniem, by zachować ciepło. Uśmiechnął się lekko, wpatrując się, jak z nieba powoli leci drobny śnieżek. RP był dla niego autorytetem odkąd pamiętał i zawsze chciał, by ten go choć trochę lubił. Czy była to gra warta świeczki? Jego zdaniem tak. Zawsze miał problemy z zawieraniem znajomości, wolał pozostawać samotnikiem, a RP znał od zawsze i zależało mu na tym, by mieć z nim dobrą relacje. 

***

   – Wstawaj. – mruknął RP szturchając lekko ramię ZSRR. Rosjanin mruknął coś, wtulając się w RP, jednak widocznie nie miał zamiaru wstawać. Polak sapnął zrezygnowany, starając się odkleić od siebie bolszewika. – Wstań że no! Mamy zadanie do wykonania i na litość boską, puść mnie, bo nie mogę oddychać.

   – Już, już... jest tak ciepło i miłooo... 

   – Mi nie jest miło, wstawaj. Mamy partyzantów do wybicia.

   – Już, już... – ZSRR podniósł się, wykopując się z pod grubego płaszcza i koca. RP też wreszcie mógł się wydostać i rozprostować obolałe przez noc kości. Było bardzo zimno i mimo, iż był już marzec, zima nie chciała odpuścić. – Zimno.

   – No co ty. – mruknął RP, otulając się płaszczem i naciskając na głowę puchatą czapkę uszankę od IR. 

   ZSRR zignorował kąśliwy komentarz przyjaciela i zarzucił plecak. Odczepił od niego karabin i ruszył w dalej za RP. Kompletnie nie poznawał tej części lasu, więc miał nadzieje, że chociaż RP wiedział, gdzie się znajdują. Przecież jak teraz się zgubią, to mogą już nie wrócić. Skończy im się prowiant i zamarzną na śmierć. "Szlag by to całe durne wojsko i ich durne misje." Przez moment zastanawiał się nawet, czy nie poprosić ojca o odesłanie ich z powrotem do domu, w końcu tamten na pewno by to zrobił, ale doszedł do wniosku, że nie chce być na jego łasce, a zaraz i tak się stąd wykręci. 

   Nagle wpadł prosto na RP, który gwałtownie się zatrzymał. Z trudem utrzymał się na nogach i zaczął się rozglądać za czymś, co spowodowało u Rzeczpospolitej taką reakcje. Po chwili dojrzał na śniegu całkiem świeże odciski butów. Spojrzał na RP.

   –  Cholera wie dokąd prowadzą. – RP splunął w śnieg, starając się ogarnąć kierunek śladów. – Najwidoczniej ich właściciel krążył w kółko w tym miejscu... Ja bym się rozdzielił. Ty pójdziesz o tam, w stronę tych krzewów, a ja pójdę tu na wprost.

   – Uważasz, że to dobry pomysł się rozdzielać? – ZSRR przechylił z dezaprobatą głowę. – Moim zdaniem to niebezpieczne.  

   – Nic nam nie będzie, to nie jest jakaś wielka przestrzeń. Krzycz, jakby coś się działo. – RP wzruszył ramionami i ruszył przed siebie, nie pozostawiając bolszewikowi czasu na odpowiedź. 

----------------------------------------------

Ależ mi się umarło nie? Cóż, znowu potrzebowałem przerwy od pisania, skupiłem się więcej na rysowaniu i dopracowaniu fabuły, ale mam nadzieję, że wracamy do regularnych rozdziałów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro