Rozdział 24
Cała okolica tu wydawała się nieco inna. Ludzie byli nieco inni, budynki też nieco inne, inne drogi i inne tory kolejowe. Domy w miasteczkach pokrywała czerwona dachówka, a ulice równy bruk, ludzie byli uśmiechnięci, ale skryci, co wprawiało RP w pewien niepokój. Więc po prostu jechał, starając się nie zatrzymywać zbyt często, szczególnie, że nie chce natrafić na żadnych żandarmów, a na dodatek jego umiejętność językowa może nie być wystarczająca. W sensie, to nie tak, że nie umie nic, uczył się, ale obawiał się że stres spowoduje, że słowa ugrzęzną mu w gardle, a z jego ust wydobędzie się mało zrozumiała mieszanka paru języków. W dodatku tu jest bezsilny. Tu musi uważać na wszystko, gdyż nikt nie przyjdzie mu z pomocą, nikt nie będzie się za nim wstawiał, nie chciał trafić za kratki w miejscu, gdzie mogą być problemy z uwolnieniem się.
Gdy wjechał w miejskie ulice, zwolnił z galopu, dokładnie rozglądając się po mieście. Niby nie Warszawa, ale tu też było dość ponuro. Nawet nie wpływało na to budownictwo, czy sami ludzie, a jakieś dziwne napięcie w powietrzu i żandarmi na rogach niektórych ulic. Nikt się nie odezwał do niego słowem, od granicy nawet nikt go nie zatrzymał, więc pod budynek docelowy dotarł bez większych przeszkód. Zszedł z konia, przywiązując go do balustrady i rozglądając się, wszedł po schodkach i zapukał do drzwi, nie doczekując się zza nich żadnej odpowiedzi. Zapukał znowu, tym razem głośniej. Drzwi powoli otworzyły się, a w nich stanął niewysoki mężczyzna, zmrużył nieco oczy, patrząc na RP.
– Rzeczpospolita? – zapytał, choć nie wyglądał, jakby spodziewał się kogoś innego.
– Tak, AKP powiadomił cię, że przyjadę, prawda? – upewnił się, by nie było nieporozumień.
– Tak, tak, wchodź. – mężczyzna uśmiechnął się, zapraszając RP do środka. – Co w ogóle sprowadza cię do zaboru Pruskiego?
***
W kominku palił się ogień, przyjemnie ogrzewając mieszkanko, za oknem było już ciemno i zaczął prószyć pierwszy, dość delikatny śnieżek. Wielkie Księstwo Poznańskie usiadł na fotelu obok RP, wpatrując się w płomienie w kominku, powoli pochłaniające drewno.
– To o czym chciałeś porozmawiać? – spytał WKP, zerkając na RP.
– Nie myślałeś może nad jakimś powstaniem? W sensie, nie, żebym coś sugerował, po prostu uważam, że może być to dobra szansa na wywalczenie sobie praw, jak ostatnio próbowałem, to udało się zająć Warszawę, a powstanie trwało prawie rok! – WKP spojrzał wręcz błagalnym wzrokiem na rozemocjonowanego RP i pokręcił głową.
– Już mam dość powstań. – westchnął. – Próbowałem parę razy, ale za każdym razem kończyło się to porażką, straciłem swoją autonomie, niemal życie. Tobie jest łatwiej, bo jesteś synem IR, więc ten cię nie skrzywdzi.
– Nie jestem jego synem. – wtrącił RP, jednak WKP nie przerywał swojej wypowiedzi.
– Mnie natomiast Prusy lubi przypominać, w jakiej sytuacji jestem i dlaczego nie powinienem się wychylać. Póki co mam co jeść, mam dach nad głową i wolę nie narażać się na jego gniew.
– Rozumiem. Ale mógłbym ci pomóc, prawda?
– Jasne. Ale jednak podziękuję. Wybacz. – westchnął WKP, wstając i zalewając dwa kubki z herbatą wodą i podał jeden RP. – Organizuj powstania u siebie. Ale jeżeli coś z tego będzie, to możliwe, że zaangażuję się... w swoim zakresie.
***
RP już miał kłaść się spać, kiedy od drzwi wejściowych doszło dość energiczne pukanie. WKP lekko zbladł, zerkając najpierw na drzwi, potem na RP.
– Lepiej idź się kładź. Zgaś świecę i udawaj, że cię nie ma. – rzucił poznaniak, popychając nieco RP w stronę pokoju. Polak nie protestował i posłusznie poszedł. Lekko poślinionymi palcami zgasił knot świecy i położył się na nawet wygodnym łóżku. Usłyszał dźwięk otwierających się drzwi wejściowych, a następnie kroki na drewnianej podłodze.
– Guten aben' Provinz Posen. – do uszu RP dotarł dźwięczny głos, który kojarzył z młodszych lat, gdy do IR przychodził Prusy w negocjacjach. W końcu były to czasy, gdy Święte Przymierze trzymało się świetnie. Obecnie cała trójka jakoś niezbyt lubi się, choć Prusy stara się udawać, że Austria nadal jest jego dobrym ziomkiem.
RP leżąc twarzą do ściany wsłuchiwał się w rozmowę, niestety jego umiejętności niemieckiego nie były na tyle dobre, by zrozumieć o czym rozmawiają, wyłapywał jedynie pojedyncze słowa z kontekstu. Może jak się lepiej wsłucha, to zrozumie więcej? Jak pomyślał, tak zrobił, więc ostrożnie podniósł się i jak najciszej udał się pod drzwi, starając się lepiej zrozumieć konwersacje.
– Hm? Jest ktoś u ciebie, Posen? – zapytał Prusy zerkając na płaszcz wiszący przy drzwiach. RP natychmiast zamarł, czując jak niemal staje mu serce.
– Nie, nie. – szybko zaprotestował WKP. RP szybko się odwrócił i cicho ruszył z powrotem do łóżka. Poczuł, jak zimny pot spłynął mu po plecach, gdy stara deska zaskrzypiała agonalnie pod jego stopą. "Ahhh cholera!".
– Co to było? – Prusak odwrócił się twarzą w stronę drzwi, zza których wydobył się hałas. Zanim WKP zdążył cokolwiek powiedzieć, mężczyzna podszedł już do drzwi i je uchylił. RP lekko się odwrócił, zerkając na Prusy. Spodziewał się najgorszego, że ten każe go pojmać, uwięzić, a może nawet zabić. Prusy chwilę mu się przyglądał z powagą, po czym uśmiechnął się szeroko. – Ahh, Polen! Czemu nie powiedziałeś, że on tu jest, Posen?
– Tak jakoś... wyszło... – wybełkotał WKP, patrząc w podłogę. Widać, nie tylko RP obecnie umierał ze strachu.
– Chodź, chodź, nie siedź w tej ciemności. Dawno cię nie widziałem. – powiedział Niemiec z uśmiechem, kiedy Rzeczpospolita wychodził z pokoju. – Kiedy ostatnio? Miałeś może... z trzynaście lat?
RP skrzywił. Prusy był chyba najbardziej znienawidzonym przez niego człowiekiem. Nie tylko odpowiadał za śmierć RON, a także OSOBIŚCIE go zabił. Do tego był aroganckim dupkiem, a ten podły uśmieszek nie schodził z tego pokrytej bliznami twarzy niemal nigdy.
– Wyrosłeś. – Kontynuował, opierając rękę na ramieniu Polaka i niezbyt przejmując się faktem, że ten strącił jego dłoń. – Bardzo przypominasz swojego ojca.
RP aż zacisnął pięści. Jak ten skurwysyn w ogóle śmie wspominać jego ojca? Zaraz będzie się zachowywał, jakby on i RON byli jakimiś dawnymi znajomymi.
– Z resztą, jak tak spojrzeć, to IR trochę też. – zauważył Prusy.
Ta, jeszcze czego. Choć prawda jest taka, że czy RP chce, czy nie, Prusy ma trochę racji. Genetycznie RP nie może mieć nic wspólnego z IR, ale jak każde dziecko, od najmłodszych lat podświadomie przyswajał pewne zachowania, czy odruchy. Sprawiło to, że podobnie się uśmiecha, podobnie gestykuluje, podobnie się złości i podobnie intonuje niektóre słowa, zupełnie jak IR. I choć sam nie zdaje sobie z tego sprawy, to jednak tak jest.
– Dlaczego tak milczysz RP? Nawet się nie przywitasz? – spytał Prusy, wlepiając swoje ciemnoniebieskie oczy w Rzeczpospolitą. Mogło się wydawać, że nawet nie niebieskie, a fioletowe, lecz było to po prostu dziwne złudzenie.
– Bo na razie to tylko ty gadasz. – rzucił odważnie RP. Zauważył też, że stojący pod ścianą WKP całkiem zbladł i panicznie pokręcił głową, delikatnie sugerując RP, że chyba powinien trochę bardziej trzymać język na wodzy.
– Hm... – Prusy nieco spoważniał i zmrużył oczy. Złapał RP za żuchwę, tak by ten patrzył prosto na niego. – Wyszczekany, widzę. Podoba mi się to. Słuchaj RP, nie byłbyś może zainteresowany jakąś współpracą?
----------------------------------
Sup, dawno mnie nie było, co? Niestety jakoś tak tak wyszło i nie dlatego, że jestem leniem pieprzonym, choć po części też. Po prostu ostatnio niezbyt miałam czas i ochotę na pisanie. Robota w szkole, życie prywatne, inne zajęcia, po prostu jakoś tak wyszło, ale teraz postaram się już być bardziej regularny
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro