Rozdział 2
IR w końcu udało się ściągnąć Polaka z szafy, po trzeciej rundzie recytowania Mickiewicza i okładania miotłą. Teraz RP za kare wyrywa chwasty z kwiatków rosnących przy murze. Bawiła go koncepcja IR. Czy on na prawdę uważa, że jak kwiatki rosną przy murze, to to coś zmieni? Mur nadal jest surowy i lodowaty, jak w jakimś więzieniu, i nie ma znaczenia jak wiele kwiatów będzie tu rosło, zawsze będzie odstraszać. RP już miał serdecznie dość tej roboty, bo rwie od południa, a już jest około osiemnastej. Plecy go już bolą, ręce też, bo rwie ręcznie, bez rękawiczek, bez narzędzi. Niektóre chwasty zapuściły korzenie tak głęboko, że wyrywanie ich było męką, a RP jeszcze bardziej ranił swoje dłonie. W sumie z czasem zaczął się przyzwyczajać do otartych do krwi rąk. Do tego nadal był obolały po okładaniu pasem za nieposłuszeństwo.
W pewnym momencie uznał że robi sobie przerwę i podszedł do najbliższego drzewa. Sprawnie się nie wspiął i usiadł na gałęzi. Stąd było widać świat za murem... Kongresówka mu dużo o nim opowiadał, że jest wielki, piękny i różnorodny... RP dałby tak wiele by zobaczyć to wszystko na własne oczy, widzieć coś więcej, niż tylko te same miejsca i okazjonalnie małe fragmenty chłodnych miast. Wyciągnął rękę w stronę muru. Kiedyś stąd wyjdzie i będzie wolny... Spotka inne kraje niż IR, ZSRR i goście odwiedzający IR... Porozmawia z kimś, dowie się wiele nowych rzeczy, nauczy się walki, jazdy konnej, będzie mógł latać, bez ukrywania skrzydeł pod bandażem... Będzie... Wolny... Ale to nie będzie łatwa droga i RP zrobi wszystko by to osiągnąć.
***
Słońce chyliło się ku horyzontowi, oblewając twarz Polaka ognistym blaskiem. RP zdecydował, że koniec odpoczynku, złapał się pokaleczonymi rękoma gałęzi i spuścił się na dół. Ruszył wzdłuż muru, szukając miejsc, gdzie chwastów jest najwięcej, nie będzie się przecież pierdzielił z jakimiś małymi łodyżkami bo życia mu nie starczy. Gdy znalazł dobre miejsce, uklęknął i zaczął rwać rośliny. Jedne szły łatwo, poddawały się przy pierwszym pociągnięciu, inne były uparte, obcierały ręce RP i wyrywały się z impetem, odrzucając chłopaka do tyłu. Najbardziej znienawidzonym przez niego rodzajem chwastów, były te, które urywały się, zostawiając korzonki pod ziemią, zmuszając RP by wydłubywał je z chłodnej ziemi. W końcu postanowił, że na dziś koniec. Robiło się już ciemno i przydało by się wracać, szczególnie że przez zmęczenie, RP ledwo widzi na oczy. To był ciężki dzień. Otrzepał robocze spodnie z ziemi, wycierając w nie uwalone błotem ręce i ruszył gwiżdżąc w stronę posiadłości. Wszedł tylnym wejściem, bo IR zazwyczaj nie pozwala iść mu przez piękny hol, bo RP ma w zwyczaju nie wycierać butów i wnosić błoto, brudząc śliczną, lśniącą podłogę. Planował rozebrać się i iść spać, umyje się rano, dziś nie ma siły, a na jedzenie pewnie nie ma co nawet liczyć. Otworzył drzwi do pokoju, w którym było już prawie ciemno. Niemal na ślepo zapalił świeczkę na biurku i na parapecie, wypełniając pokój wątłym, ale przyjemnym światłem. Zrzucił z siebie robocze ciuchy i założył koszule nocną, już miał kłaść się do łóżka, gdy do pokoju wszedł IR.
- Bardzo dobrze że już wróciłeś. - Powiedział z podejrzanym uśmieszkiem.
- Czego chcesz? - RP przewrócił oczami.
- Ma ci się odechcieć recytowania polskich wierszyków. Proszę bardzo, masz dwieście stron przeczytać do rana.
IR walnął na biurko grube tomiszcze, elementarz języka Rosyjskiego. RP wytrzeszczył oczy i miał już zaprotestować, ale IR wyszedł bez słowa, tylko z tym głupim uśmieszkiem. RP czuł że zaraz się popłacze. Nienawidzi tego dupka! Nie wie co jego ojciec mógł w nim kiedykolwiek widzieć. Ze złością podszedł do biurka i otworzył książkę, nie wie jak on ma to przeczytać do rana, uśnie po paru stronach, jest zmęczony, obolały i zły, nie ma ochoty czytać tego ścierwa.
***
Obudziło go łomotanie pięścią do jego drzwi. Podniósł głowę z książki na której spał.
- Czego...? - Wychrypiał ledwo przytomny.
- Wie pan która godzina? - Zapytał podirytowany IR.
- Która?
- Prawie południe! Od kiedy to się tyle śpi, co?!
RP wybełkotał jakieś niewyraźne i nieszczere przeprosiny i wstał od biurka. Zachwiał się, jakby był pijany. Świetnie, świeczka prawie cała się stopiła, brudząc blat woskiem. Potem będzie musiał zeskrobywać i iść do służby IR po nowe świece. Świetnie! Lepiej dnia zacząć nie można!
- Za piętnaście minut masz być w klasie. I umyj się, bo jesteś cały w ziemi. - Powiedział oschle IR i wyszedł.
RP przedrzeźniał go przez chwile, po czym sięgnął koszulę, mundurek, spodnie i świeżą bielizne. Poszedł do łazienki.
***
- Więc? Co wczoraj wyczytałeś w elementarzu?
- Nic. Nie czytałem tego. - Mruknął od niechcenia RP, mimo to lekko się uśmiechając.
- Nic? W ogóle? - IR rozłożył ręce i patrzył na RP zawiedziony. On sobie tu żyły wypruwa, by wyedukować go, a ten cały czas mu robi na złość. Potem się dziwi, że dostaję kary.
- Ani trochę. - Powiedział zadowolony z siebie RP.
- Ręce. - Powiedział oschle IR.
RP warknął coś, podwinął rękawy i wystawił ręce. Rzucił IR lodowate spojrzenie, przybrany ojciec wziął drewnianą linijkę i zdzielił nią kilkukrotnie ręce chłopaka. Polak skrzywił się i zacisnął zęby. Po chwili IR skończył i kazał mu usiąść. RP zrobił to nie chętnie i zaczął "słuchać" wykładu IR o arytmetyce. Fascynujące.
***
RP szedł przez lasek, dobrze znaną mu trasą. Chodził tędy niemal codziennie. Czerwcowe słońce prześwitywało przez korony drzew, rzucając wszędzie złote plamki, wiał lekki wiaterek, a ptaki śpiewały. RP zastanawiał się, jak to jest, gdy może się odlecieć, gdy tylko zapragnie. Takie ptaki mają fajnie, w przeciwieństwie to RP.
Dotarł do niewielkiego domku i wszedł do środka. Tu mieszkał AKP, zanim dostał "autonomie". RP lubił tu przebywać, nawet gdy Kongresówki już nie było. Tym razem poszedł szukać książek, bo wszystko co miał niestety już dawno przeczytał. AKP też musiał ukrywać książki, więc szukanie ich nie było łatwe, szczególnie, że AKP używał innej metody niż RP. Kongresówka wydzierał książki z okładek, po czym wklejał je w ruskie okładki, tak, by podczas kontroli IR wydawało się, że na półce stoi piękny zbiór literatury rosyjskiej. Oczywiście, by nie było podejrzanie, tylko parę książek takich było, w większości to rzeczywiście były pozycje rosyjskie. RP przeglądał po kolei książki, aż znalazł jakąś po Polsku. Z satysfakcja wziął ją sobie, nie sprawdzając nawet o czym jest. Na razie ma inne plany. Wybiegł z chatki i ruszył głębiej w las, dotarł pod wysokie drzewo, odłożył książkę na trawę i zaczął się na nie wspinać. Po paru minutach był na szczycie, stąd było widać cały teren posiadłości IR, ale przede wszystkim, złote pola w oddali, RP widział na samym horyzoncie miasto i inny las. To były miejsca, o których marzył RP. Rozpiął swój mundurek, i zdjął go, odwieszając na gałąź. Rozwiązał bandaż i ostrożnie rozprostował skrzydła, czuł wiatr w piórach, i gdyby tylko mógł, to by stąd odleciał. Umiał trochę szybować, ale nie odważyłby się skoczyć z tej wysokości, najwyżej z szafy. Po prostu zamknął oczy i wyobrażał sobie, że leci...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro