Rozdział 16
– Powstanie zbrojne? – AKP złapał się za głowę. – To chyba nie jest najlepszy pomysł, wiesz?
– Ale sam przecież mówiłeś o tym, że ludzie się buntują i otwarcie manifestują chęć wzniecenia takiego powstania. Ot, uzbierać garstkę osób chętnych i zacząć działania sabotażowe, nie wiem, coś wysadzić, coś podpalić... A potem się rozkręci!
– Podpalić... Podpalić... – Kongresówka podrapał się po lekko zarośniętym policzku. – Może Belweder?
RP klasnął w dłonie. Belweder jest na tyle dobrym miejscem, bo tam stacjonują ci od cara i zwierzchnik armii rosyjskiej w Warszawie. Gdyby wszyscy tam spłonęli, łatwiej by było przejąć kontrole nad miastem.
– Belweder! Cholera, on jest strzeżony. Belweder musimy wziąć zbrojnie. Ale podpalenie to jest jakaś myśl... Masz pomysł na jakieś inne cele?
AKP wstał i wyciągnął mapę miasta. Rozłożył ją na stole, przy którym siedzieli i wziął w rękę ołówek. Zaznaczył na mapie jeden z budynków i spojrzał na RP, który dokładnie obserwował jego działania.
– Arsenał. – AKP stuknął ołówkiem w zaznaczone miejsce. – Tam jest broń, którą musimy zdobyć. Nie jesteśmy na tyle uzbrojeni, by walczyć z carskimi, więc Arsenał zdobyć musimy.
– Czyżbyś miał już wcześniej jakiś plan na to? – uśmiechnął się RP. AKP albo bardzo szybko planował, albo plan już kiedyś powstał.
– Cóż... – bąknął AKP. – Jakiś czas temu była akcja z garstką podchorążych, którzy wpadli na taki pomysł. No ludzie od dawna szepczą, a do mnie przychodzą różne proźby o akceptacje pomysłu.
– Więc? – RP patrzył na niego z nadzieją.
– A sam nie wiem... Lubię moją autonomie i boję się, że jeśli coś się nie uda, to IR zabierze mi władze.
– A jak się uda, dostaniemy niepodległość! Naprawdę chcesz do końca życia być jedynie marionetką?
– Słuchaj, muszę to przemyśleć... – AKP oparł głowę o dłonie, po czym przetarł nimi swoje oczy i westchnął.
***
Tym czasem ZSRR siedział przy biurku w swoim pokoju w Belwederze. Okazało się, że nie jest aż tak źle, jak się obawiał. Miał tu ochronę i dobre warunki, a na dodatek oko na wszystko, co się działo w mieście. Podobało mu się to. Może choć raz ojciec będzie z niego dumny...
Westchnął cicho, patrząc na papiery na biurku. Wreszcie znalazł nieco czasu na pisanie. Uwielbiał pisać i uwielbiał czytać. Cokolwiek. Powieści, poezje, wiersze, fraszki. Cokolwiek. Ojciec nie popierał jego pasji, uznał, że to głupstwo i strata czasu, no i po co mu to w życiu, skoro i tak ma zająć się polityką, albo wojskiem. W sumie, gdyby ZSRR mógł wybrać, kim zostanie w przyszłości, to wolałby być poetą, lub pisarzem, a nie carem.
Obrócił kilkukrotnie pióro w palcach i zaczął skrobać na pergaminie estetyczne literki, dając się ponieść wenie. Czuł się odprężony, bo mimo, że miał prace i to sporo, mógł znaleźć też czas na przyjemności.
Wtem jego uwagę przykuły dziwne odgłosy z dworu. Powoli podniósł się, ciągle nasłuchując ruszył w stronę okna... Krzyki? Nie, raczej nie. Lekko zagryzł wargę i wyciągnął drżącą rękę w stronę okiennicy. Czuł dziwny niepokój. Tak, był strasznym tchórzem. Rozpieszczonym dzieciakiem, wychowanym w najlepszych możliwych warunkach (jednak pozbawionych miłości...). Nie zaznał jeszcze innego strachu, niż tego przed gniewem ojca. Było to więc dla niego całkiem obce uczucie.
Pokręcił lekko głową i pewnym ruchem rozwarł okiennice. Ulica była pusta i spokojna. Jedynie wydało mu się, że gdzieś w cieniu przemknęła jakaś sylwetka, lecz już po chwili wytłumaczył to sobie bezdomnym psem, lub kotem. Wziął głębszy oddech i spojrzał w rozciągającą się ciemność.
– I co strachliwy gówniarzu? Nic tu nie ma... – Powiedział do siebie, jednak biorąc kolejny głębszy oddech, wyczuł w wieczornym powietrzu lekką nutę dymu.
Zmarszczył brwi i ponownie wciągnął powietrze nosem, chcąc się upewnić, czy to na pewno dym. No nie ma innej opcji, może ktoś po prostu potrącił świeczkę i zajął mieszkanie ogniem? ZSRR nie było żal tej osoby, to z pewnością Polak, tacy mogą sobie płonąć, on płakać nie będzie. Usłyszał znowu jakieś krzyki, a woń dymu stała się wyraźniejsza. Tym razem mu się nie wydawało... Zatrzasnął okiennice, udając, że nic się nie dzieje... (nic się nie dzieje...).
***
Gdy karczma na rogu ulicy zajęła się w całości ogniem, RP odwrócił się do oddziału powstańczego, którym kierował.
– Polacy! Wybiła godzina zemsty. Dziś umrzeć, lub zwyciężyć nam trzeba! Idźmy, a piersi wasze niech będą Termopilami dla wrogów! – Zawołał, unosząc szablę w górę. Ludzie zawołali z entuzjazmem, ruszając w miasto z karabinami, szablami, kosami i pochodniami.
W tej samej chwili, okrzyki bitewne dobiegły do uszu Rzeczpospolitej z innych stron. Uśmiechnął się szeroko i ruszył biegiem za swoimi ludźmi. Czuł wiatr we włosach, a jego serce przepełniała ekscytacja. Oto i jego pierwsza akcja zbrojna o wolność kraju, któremu tą wolność zamierza wyrwać siłą z moskalskich łap.
Już po paru minutach na ulice wyszły zdezorientowane carskie oddziały i zaczęła się krwawa jatka. Wystrzały z broni palnej rozdzierały nocne powietrze, a szable odbijały błysk ognistych płomieni. A oni biegli przed siebie, w stronę w którą wznosił się Belweder. Inne grupy powstańcze właśnie zajmowały Arsenał i inne wyznaczone cele.
RP przeskoczył mur, wbiegając w ogrody łazienek królewskich, a za nim jego lud, który równie silnie jak on, pragnął rosyjskiej krwi na swoich rękach.
– Stać, Polscy Bandyci! – Rozlegały się krzyki rozwścieczonych żandarmów ruskich, lecz RP nie stawał, przeczesując kłęby krzewów i kwiatów, nie ubłaganie zbliżając się do Belwederu. Drogę zastawiła im grupka straży, wbijając się w grupkę powstańców.
Rzeczpospolita runął na ziemie, pod ciężarem rosyjskiego żołnierza, który silnymi łapskami chwycił szyję Polaka, zaciskając z całej siły na niej palce. RP zaczął się miotać, odpiął od pasa bagnet i z wściekłością i zaciętością wbił go w bok żandarma. Rosjanin wrzasnął agonalnie, jednak nie puszczał szyi RP. Chłopak ponowił swoje działanie, dźgając mundurowego w bok tak długo, aż jego ciało nie opadło bez życia na tors Polaka. RP zrzucił go z siebie, z trudem łapiąc powietrze, otarł spocone czoło ubabraną w krwi ręką i chwytając szable, którą upuścił, wkręcił się w wir walki. Zaszedł od tyłu walczącą dwójkę ludzi i z zamachu urąbał szablą głowę carskiego strażnika. Adrenalina sprawiła, że kompletnie nie przejął się faktem, że w tak krótkiej chwili zabił aż dwójkę ludzi. Ktoś z impetu wleciał w niego, przygniatając go do ziemi. RP sapnął, czując ucisk na plecach, ale zanim stało się cokolwiek, rozległ się huk strzału, a ciężar ustąpił. Rzeczpospolita poderwał się do góry i dał swoim ludziom znak, szarżując w stronę Belwederu, którego byli coraz bliżej. Wyminął garstkę carskich i przez okno tarasowe wbił się do środka budynku.
---------------------------------------
Wwwwow, jestem prawie regularny
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro