Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16


   – Powstanie zbrojne? – AKP złapał się za głowę. – To chyba nie jest najlepszy pomysł, wiesz?

   – Ale sam przecież mówiłeś o tym, że ludzie się buntują i otwarcie manifestują chęć wzniecenia takiego powstania. Ot, uzbierać garstkę osób chętnych i zacząć działania sabotażowe, nie wiem, coś wysadzić, coś podpalić... A potem się rozkręci!

   – Podpalić... Podpalić... – Kongresówka podrapał się po lekko zarośniętym policzku. – Może Belweder?

   RP klasnął w dłonie. Belweder jest na tyle dobrym miejscem, bo tam stacjonują ci od cara i zwierzchnik armii rosyjskiej w Warszawie. Gdyby wszyscy tam spłonęli, łatwiej by było przejąć kontrole nad miastem.

   – Belweder! Cholera, on jest strzeżony. Belweder musimy wziąć zbrojnie. Ale podpalenie to jest jakaś myśl... Masz pomysł na jakieś inne cele?

   AKP wstał i wyciągnął mapę miasta. Rozłożył ją na stole, przy którym siedzieli i wziął w rękę ołówek. Zaznaczył na mapie jeden z budynków i spojrzał na RP, który dokładnie obserwował jego działania.

   – Arsenał. – AKP stuknął ołówkiem w zaznaczone miejsce. – Tam jest broń, którą musimy zdobyć. Nie jesteśmy na tyle uzbrojeni, by walczyć z carskimi, więc Arsenał zdobyć musimy.

   – Czyżbyś miał już wcześniej jakiś plan na to? – uśmiechnął się RP. AKP albo bardzo szybko planował, albo plan już kiedyś powstał.

   – Cóż... – bąknął AKP. – Jakiś czas temu była akcja z garstką podchorążych, którzy wpadli na taki pomysł. No ludzie od dawna szepczą, a do mnie przychodzą różne proźby o akceptacje pomysłu.

   – Więc? – RP patrzył na niego z nadzieją.

   – A sam nie wiem... Lubię moją autonomie i boję się, że jeśli coś się nie uda, to IR zabierze mi władze.

   – A jak się uda, dostaniemy niepodległość! Naprawdę chcesz do końca życia być jedynie marionetką?

   – Słuchaj, muszę to przemyśleć... – AKP oparł głowę o dłonie, po czym przetarł nimi swoje oczy i westchnął.

***

    Tym czasem ZSRR siedział przy biurku w swoim pokoju w Belwederze. Okazało się, że nie jest aż tak źle, jak się obawiał. Miał tu ochronę i dobre warunki, a na dodatek oko na wszystko, co się działo w mieście. Podobało mu się to. Może choć raz ojciec będzie z niego dumny...

   Westchnął cicho, patrząc na papiery na biurku. Wreszcie znalazł nieco czasu na pisanie. Uwielbiał pisać i uwielbiał czytać. Cokolwiek. Powieści, poezje, wiersze, fraszki. Cokolwiek. Ojciec nie popierał jego pasji, uznał, że to głupstwo i strata czasu, no i po co mu to w życiu, skoro i tak ma zająć się polityką, albo wojskiem. W sumie, gdyby ZSRR mógł wybrać, kim zostanie w przyszłości, to wolałby być poetą, lub pisarzem, a nie carem.

   Obrócił kilkukrotnie pióro w palcach i zaczął skrobać na pergaminie estetyczne literki, dając się ponieść wenie. Czuł się odprężony, bo mimo, że miał prace i to sporo, mógł znaleźć też czas na przyjemności.

   Wtem jego uwagę przykuły dziwne odgłosy z dworu. Powoli podniósł się, ciągle nasłuchując ruszył w stronę okna... Krzyki? Nie, raczej nie. Lekko zagryzł wargę i wyciągnął drżącą rękę w stronę okiennicy. Czuł dziwny niepokój. Tak, był strasznym tchórzem. Rozpieszczonym dzieciakiem, wychowanym w najlepszych możliwych warunkach (jednak pozbawionych miłości...). Nie zaznał jeszcze innego strachu, niż tego przed gniewem ojca. Było to więc dla niego całkiem obce uczucie.

   Pokręcił lekko głową i pewnym ruchem rozwarł okiennice. Ulica była pusta i spokojna. Jedynie wydało mu się, że gdzieś w cieniu przemknęła jakaś sylwetka, lecz już po chwili wytłumaczył to sobie bezdomnym psem, lub kotem. Wziął głębszy oddech i spojrzał w rozciągającą się ciemność.

   – I co strachliwy gówniarzu? Nic tu nie ma... – Powiedział do siebie, jednak biorąc kolejny głębszy oddech, wyczuł w wieczornym powietrzu lekką nutę dymu.

   Zmarszczył brwi i ponownie wciągnął powietrze nosem, chcąc się upewnić, czy to na pewno dym. No nie ma innej opcji, może ktoś po prostu potrącił świeczkę i zajął mieszkanie ogniem? ZSRR nie było żal tej osoby, to z pewnością Polak, tacy mogą sobie płonąć, on płakać nie będzie. Usłyszał znowu jakieś krzyki, a woń dymu stała się wyraźniejsza. Tym razem mu się nie wydawało... Zatrzasnął okiennice, udając, że nic się nie dzieje... (nic się nie dzieje...).

***

   Gdy karczma na rogu ulicy zajęła się w całości ogniem, RP odwrócił się do oddziału powstańczego, którym kierował.

   – Polacy! Wybiła godzina zemsty. Dziś umrzeć, lub zwyciężyć nam trzeba! Idźmy, a piersi wasze niech będą Termopilami dla wrogów! – Zawołał, unosząc szablę w górę. Ludzie zawołali z entuzjazmem, ruszając w miasto z karabinami, szablami, kosami i pochodniami.

   W tej samej chwili, okrzyki bitewne dobiegły do uszu Rzeczpospolitej z innych stron. Uśmiechnął się szeroko i ruszył biegiem za swoimi ludźmi. Czuł wiatr we włosach, a jego serce przepełniała ekscytacja. Oto i jego pierwsza akcja zbrojna o wolność kraju, któremu tą wolność zamierza wyrwać siłą z moskalskich łap. 

   Już po paru minutach na ulice wyszły zdezorientowane carskie oddziały i zaczęła się krwawa jatka. Wystrzały z broni palnej rozdzierały nocne powietrze, a szable odbijały błysk ognistych płomieni. A oni biegli przed siebie, w stronę w którą wznosił się Belweder. Inne grupy powstańcze właśnie zajmowały Arsenał i inne wyznaczone cele.

   RP przeskoczył mur, wbiegając w ogrody łazienek królewskich, a za nim jego lud, który równie silnie jak on, pragnął rosyjskiej krwi na swoich rękach. 

   – Stać, Polscy Bandyci! – Rozlegały się krzyki rozwścieczonych żandarmów ruskich, lecz RP nie stawał, przeczesując kłęby krzewów i kwiatów, nie ubłaganie zbliżając się do Belwederu. Drogę zastawiła im grupka straży, wbijając się w grupkę powstańców.

   Rzeczpospolita runął na ziemie, pod ciężarem rosyjskiego żołnierza, który silnymi łapskami chwycił szyję Polaka, zaciskając z całej siły na niej palce. RP zaczął się miotać, odpiął od pasa bagnet i z wściekłością i zaciętością wbił go w bok żandarma. Rosjanin wrzasnął agonalnie, jednak nie puszczał szyi RP. Chłopak ponowił swoje działanie, dźgając mundurowego w bok tak długo, aż jego ciało nie opadło bez życia na tors Polaka. RP zrzucił go z siebie, z trudem łapiąc powietrze, otarł spocone czoło ubabraną w krwi ręką i chwytając szable, którą upuścił, wkręcił się w wir walki. Zaszedł od tyłu walczącą dwójkę ludzi i z zamachu urąbał szablą głowę carskiego strażnika. Adrenalina sprawiła, że kompletnie nie przejął się faktem, że w tak krótkiej chwili zabił aż dwójkę ludzi. Ktoś z impetu wleciał w niego, przygniatając go do ziemi. RP sapnął, czując ucisk na plecach, ale zanim stało się cokolwiek, rozległ się huk strzału, a ciężar ustąpił. Rzeczpospolita poderwał się do góry i dał swoim ludziom znak, szarżując w stronę Belwederu, którego byli coraz bliżej. Wyminął garstkę carskich i przez okno tarasowe wbił się do środka budynku.

---------------------------------------

Wwwwow, jestem prawie regularny

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro