Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

CZĘŚĆ I

Jestem cieniem w twoim życiu,
ty w moim znaczysz o wiele więcej i to mnie boli.
(M. Levy, „Złodziej cieni")


♦️ ♦️ ♦️


Czy cisza może boleć? Przez moment miał wrażenie, że wiszący wokół niego spokój, zaczyna od środka rozwalać mu bębenki. Otworzył oczy i spojrzał w sufit. Tylko na to mógł sobie w tej chwili pozwolić. Reszta ciała wydawała się ważyć tonę. Zamrugał, chcąc wymazać z powierzchni nie do końca czystego pułapu, natrętny obraz długowłosej kobiety. Ale ona wciąż tam była. Wdrukowana w skórę jego powiek. Meblująca każdy zakamarek umysłu. Wytatuowana w części mózgu, odpowiedzialnej za powstawanie wspomnień.

Przez chwilę nie był pewien, czy jest noc, czy dzień. Miał wrażenie, że widział ją zaledwie wczoraj. Tylko dźwięk łopaty, którą ktoś właśnie odśnieżał chodnik, wyostrzała jego zmysły. Uświadamiała mu, że wrzesień dawno się skończył i od ostatniego spotkania z nią minęły prawie cztery miesiące.

Zniknęła, zabierając ze sobą coś, co do niego należało. Nie wiedział jeszcze, co to takiego. Na pewno miało to wiele wspólnego z jego świętym spokojem. Czuł się z tym naprawdę fatalnie. Od kilku tygodni śnił o szaroniebieskich oczach, wpatrzonych w niego z rozpaczą. O różowych ustach, których nigdy nie będzie mu dane spróbować. O aksamitnej skórze delikatnych dłoni...

To była zbrodnia. To, że myślał o niej w taki sposób. Po tym wszystkim, co się stało. Po tym, jak prawie wykrwawiła się w tym cholernym mieszkaniu... Czuł się jak potępieniec. Jemu nie wolno było o niej myśleć. Nie jemu! I nie w ten sposób! Była nietykalna.

Zamknął oczy i z grymasem bólu na twarzy, wypuścił z płuc powietrze. Środki przeciwbólowe wreszcie zaczęły działać. W tej chwili miał ochotę wziąć potrójną ich dawkę. Odpłynąć w niebyt, gdzie nie byłoby ani jej, ani jego. Tam, gdzie nie czułby tego ciężaru, który wgniótł go w ziemię kilka tygodni temu.

Był pierwszy stycznia, dwa tysiące osiemnastego roku. Za oknem odzywały się ostatnie sylwestrowe fajerwerki, których z jakiegoś powodu nie odpalono poprzedniego wieczoru.

Zamknął oczy i odpłynął w świat, w którym wszystko wydawało się prostsze. Miejsce, w którym ona uśmiechała się tylko do niego. W którym tylko do niego należała.

Czuł, jak zatapia palce w rozszarpanym gardle jej prześladowcy. Widział, jak na szpitalnym monitorze linia EKG tego śmiecia wypłaszcza się, zawiadamiając personel ciągłym, kłującym w uszy, dźwiękiem.

Poczuł łzy, spływające po policzkach i zaklął w myślach. Chciał umrzeć. Mimo, że właśnie znalazł największy powód do tego, by dalej trwać.


♦️ ♦️ ♦️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro