5. Charity
Well she took me by the hand
I could see she was a fiery one
Her legs ran all the way
Up to heaven and past Avalon
Tell me somethin' girl, what it is you have in store
She said come with me now
On the Devil's Dance Floor
(Flogging Molly: Devil's Dance Floor)
– Złam mi nogę.
– Słucham?!
Poppy wpatrywała się otępiałym wzrokiem w najbardziej nieprzewidywalnego z mistrzów eliksirów, który dosłownie trzy sekundy temu wparował do ambulatorium, rzucił wierzchnią szatę na wieszak i bez zaproszenia rozsiadł się na krześle po drugiej stronie jej biurka.
– Złam. Mi. Nogę – wycedził powoli.
A potem, ku przerażeniu pielęgniarki, zaczął podwijać nogawkę czarnych spodni.
– Złam tak porządnie, żeby dotrwało do balu. Później możesz ją złożyć z powrotem. Ewentualnie lekko mnie okulaw, ponoć to dodaje prestiżu w pewnym wieku.
– Sev, zostaw w spokoju nogi. Powinieneś się leczyć na głowę.
– W zupełności się z tobą zgadzam – podchwycił natychmiast. – Wystaw mi skierowanie na oddział zamknięty. Od dzisiaj do końca grudnia.
Pomfrey sama już nie wiedziała, czy to kolejny żart, czy całkiem poważna prośba (uzasadniona, nie da się ukryć; ostatnimi czasy Snape zachowywał się co najmniej dziwacznie). Nie była też pewna, którą z tych opcji by wolała. Nie miała jednak siły, czasu ani ochoty tego analizować. Była zmęczona po ciężkim dniu pracy i zapas jej cierpliwości dawno się wyczerpał. Zatrzasnęła brulion, w którym notowała dzienne sprawozdanie, i jakimś cudem opanowała impuls, by trzasnąć nim przez łeb mistrza eliksirów.
– Wyjdź.
– Dlaczego? Przyszedłem z medycznym problemem i domagam się profesjonalnej konsultacji.
– Sev, wyjdź albo sama cię wyniosę.
– Chętnie to zobaczę.
Pielęgniarka podniosła się z miejsca, jakby naprawdę zamierzała to zrobić, ale tylko minęła go bez słowa i ruszyła do wyjścia.
– Nie spóźnij się na lekcję, Sev. Nie wypada kazać damie czekać.
– Czyli wszyscy już wiedzą? – jęknął.
– Oczywiście! I jutro z samego rana na pewno wypytamy Charity o twoje postępy, więc... Postaraj się.
Poppy zgasiła światło w lecznicy i zatrzasnęła za sobą drzwi.
***
Severus nie lubił się poddawać bez walki, dlatego do sali ćwiczeń szedł okrężną drogą. Tak bardzo okrężną, że w końcu tego pożałował... Wpadł prosto na Batszebę Babbling, która szlajała się szkolnymi korytarzami w samym szlafroku. Wcześniej chodziła tylko w ręczniku, ale Dumbledore interweniował osobiście i zakazał jej tego po wsze czasy dyrektorskim dekretem.
– Dobry wieczór, Severusie! – Zatrzepotała rzęsami w jego stronę. – Spadasz mi jak z nieba. Czy byłbyś tak miły i wskazał mi drogę do łazienki? Zupełnie się pogubiłam.
„To zrozumiałe, mieszkasz tu zaledwie trzydzieści lat", burczał w duchu Snape, który nie miał ochoty na towarzystwo, zwłaszcza roznegliżowane. Zatrzymał się jednak, aby udzielić jej wskazówek, i to był błąd. Nauczycielka starożytnych run wykorzystała moment nieuwagi i chwyciła go pod ramię.
– A może mnie zaprowadzisz? Nie mam kompletnie głowy do kierunków!
„Ani do czegokolwiek innego", sarkał w dalszym ciągu mistrz eliksirów, choć nie było to prawdą.
Profesor Babbling miała talent do języków starożytnych. Znała ich tyle, że niemal bez przerwy jej się myliły. Potrafiła poprowadzić całą lekcję po łacinie lub w sanskrycie i w ogóle się nie zorientować, jeżeli jakiś odważniejszy uczeń nie przerwał jej na czas. A rzadko się taki trafiał, bo Batszeba miała tendencję do zapamiętywania sobie czepialskich i dręczenia ich w późniejszym czasie. Prawdopodobnie nie z powodu złych intencji, po prostu zakładała, że są jakoś szczególnie zainteresowani przedmiotem. Reszta kadry z zasady ignorowała profesor Babbling, jeżeli podczas dowolnego posiłku zaczynała opowiadać coś w bliżej niezidentyfikowanej, dawno wymarłej mowie. Po prostu kiwali głowami i ostrożnie odsuwali się coraz dalej i dalej... Aż skończył się stół. Batszebę jednak niezmiernie trudno było dostrzec w Wielkiej Sali, bo nigdy nie pamiętała drogi i zamiast na kolację trafiała na przykład do sowiarni.
– Będziemy mogli porozmawiać! – ucieszyła się, gdy już zniewoliła profesora Snape'a. Tym razem konsekwentnie trzymała się angielskiego.
– Jak sobie życzysz, Batszebo.
Mógł odmówić, ale błyskawicznie dotarło do niego, że w ten sposób na moment odwlecze w czasie nieuniknione. Wykrzywił się w uśmiechu tak sztucznym, że można by z niego szyć mugolskie ubrania, po czym pociągnął ją za sobą. Dosłownie, bo Babbling w kąpielowych łapciach na cieniutkiej szpileczce ledwo kuśtykała po śliskiej, kamiennej podłodze. Sporo czasu, energii i potencjalnych kilometrów marnowała też na kołysanie biodrami i zarzucanie długimi czarnymi włosami.
– Severusie, czy wybierasz się być może na owo eleganckie zebranie towarzyskie w noc Bożego Narodzenia?
– Nie.
– Kłamczuszek! Słyszałam, że Dumbledore ci kazał.
– To po co pytasz?
– Och, byłam tylko ciekawa, czy znalazłeś już sobie atrakcyjną towarzyszkę na tę niezwykłą okazję...
„O nie, nawet ona", pomyślał Severus, a głośno powiedział:
– Nie.
Chociaż lepiej byłoby dla niego, gdyby skłamał.
– Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności! – zaszczebiotała Batszeba. – Ja również nie mam jeszcze partnera. Czyżby znak od losu?
– Nie.
– Ależ z ciebie żartowniś, skarbie – zachichotała, jakby miała powód. – Jesteś taki zabawny, choć na co dzień wcale nie wyglądasz.
– Nie.
– Na pewno nie będziemy się razem nudzić.
Severus zatrzymał się na środku korytarza i wężowym ślizgiem uwolnił ramię z jej ciasnego uścisku. Pomalowane na krwistą czerwień paznokcie sięgnęły w bok i zatrzasnęły się niczym szpony, ale natrafiły na pustkę. Mistrz eliksirów odskoczył na bezpieczną odległość.
– Łazienkę znajdziesz za tymi drzwiami. – Wskazał jej niedbałym ruchem ręki. – Hasło brzmi „pumpernikiel".
– Dziękuję, mój drogi.
– Czy mogę ci jeszcze czymś służyć?
– Dziękuję, nie. Przynajmniej na razie. – Posłała mu wymowne spojrzenie spod ciężkich powiek i zaczęła rozsupływać pasek od szlafroka, jeszcze zanim znalazła się za drzwiami.
Severus nie czekał na koniec przedstawienia. Umknął w popłochu, by przypadkiem czegoś nie zobaczyć.
Z dwojga złego wolał już Charity.
***
Charity Burbage należała do typu kobiet, które starają się za bardzo. Zawsze miała na sobie oficjalny czarodziejski strój – ciężką szatę, na głowie szpiczastą tiarę, a pod pachą jakieś grube tomiszcze z zaklęciami. Zaiste, do pełni obrazu „prawdziwej czarownicy" brakowało jej tylko czerwonych pantofelków i złotej gwiazdki na końcu różdżki. Pochodziła z mugolskiej rodziny i najwyraźniej próbowała w ten sposób coś sobie rekompensować. Severus dobrze znał podobne przypadki. Aż za dobrze.
Przybyła punktualnie i czekała na niego w wyznaczonym miejscu. Żadnych sztuczek, uników i zwolnień lekarskich. Nie tym razem. Na nogach miała nawet specjalne buty do tańca, bo oczywiście takie posiadała. Potrafiła przygotować się na każdą okazję. Gdy Snape wszedł, odwróciła się od gramofonu, przy którym majstrowała, i przywitała go uśmiechem.
– Dobry wieczór.
Severus skinął jej głową. Nie wiedział jeszcze, jak ma się odnaleźć w całej tej sytuacji... I jak z niej wykręcić. Nie zamierzał uczyć się tańca ani spędzać większości wolnych wieczorów w towarzystwie nauczycielki mugoloznawstwa. Tamtego pierwszego wieczoru przyszedł wyłącznie z ciekawości. Chciał zobaczyć, co Charity zrobi.
– Pomyślałam, że możemy zacząć od walca – zastukała obcasami, od razu przechodząc do rzeczy. – Walcem tradycyjnie rozpoczyna się Bal Bożonarodzeniowy. Przynajmniej tak wyczytałam w okólniku...
Snape krążył przy drzwiach, tworząc między nimi bezpieczny dystans.
– Powstał okólnik na temat szkolnej potańcówki?
– Naturalnie. Wydany przez ministerstwo magii.
– Urzędnicy mają zbyt wiele wolnego czasu.
– Prawdopodobnie tak. Muszą czymś wypełniać przerwę od porannej kawy do lanczu, prawda? – zaśmiała się.
Naprawdę się zaśmiała! Jakiekolwiek leki dostała od Poppy na odwagę, działały cuda. Severus sam chętnie zapisały się na taką kurację.
– A zatem... – Spojrzała na niego wyczekująco i wykonała nieokreślony ruch ręką.
Ale się nie zbliżyła.
„Aha", pomyślał Snape. „Jest nadzieja".
Sam wykonał pierwszy krok. Ruszył do przodu tak gwałtownie, że Charity odruchowo odskoczyła i wpadła na gramofon.
„Teraz lepiej", uznał mistrz eliksirów.
Widać są granice farmakologicznej odwagi. Prowadzenie uprzejmej konwersacji z drugiego końca pokoju jakoś zniosła, teraz zaczną się schody.
Severus wyprostował się na całą wysokość i na wszelki wypadek poczęstował ją najbardziej chmurny spojrzeniem, na jakie było go stać.
Oczy Charity zrobiły się okrągłe jak u przerażonego szczeniaczka. Obejrzała się na drzwi i okna. Wszystkie drogi ucieczki znajdowały się tak samo daleko i dostępu do nich bronił mroczny mistrz eliksirów.
– Yhm... Severusie? – Głos nieco ją zawiódł, ale tylko troszeczkę.
Usatysfakcjonowany Snape skapitulował. Wykrzywił się w czymś, co w złym oświetleniu można by wziąć za uśmiech, po czym minął zaskoczoną Charity i odmaszerował pod ścianę, gdzie znajdował się rząd krzeseł. Padł na jedno z niech, a swojej towarzyszce wskazała drugie.
Miała minę, jakby niewiele z tego rozumiała.
– Proszę usiąść, panno Burbage. Nie będzie dziś lekcji.
– Dlaczego?
Autentycznie się zdziwiła, co za niemądra dziewczyna!
– Został odwołana – wyjaśnił łaskawie.
– Przez kogo?
– Przeze mnie. Osobiście. Zgłaszam weto.
Charity coraz bardziej wypadała z roli Przygarbiła się, objęła ramionami, niepewnie przestępowała z nogi na nogę.
– Czy... Czy to dlatego, że pochodzę z niemagicznej rodziny?
Severus miał ochotę się zaśmiać, ale niestety nie pamiętał, jak to się robi (o ile w ogóle kiedyś potrafił). Mroczna legenda snuła się za nim niczym dodatkowy cień, mimo że od lat nie zrobił nic, co podtrzymywałoby ją przy życiu. Pomijając dręczenie uczniów i współpracowników, ponure snucie się korytarzami i nieświadome sianie powszechnej grozy. Nad tym nie umiał zapanować, działo się samo z siebie.
– Szczęśliwie mam już za sobą ten okres życia, kiedy stanowiło to dla mnie problem – odezwał się po chwili. – Wolałbym więcej do tego nie wracać.
– Wybrałeś mnie, bo sądziłeś, że jestem słaba – zarzuciła mu Charity, odkrywszy w sobie nowe pokłady siły i przekory. – Chciałeś mnie wystraszyć i zdominować, żebym kłamała i udawała przed dyrektorem, że lekcje tańca się odbywają, chociaż wcale tak nie będzie. Mam rację?
– W zasadzie... Tak – przyznał, rozpierając się wygodniej na krześle i patrząc na nią z zainteresowaniem. – Potrafię wyczuć słabe ogniwo, mam dodatkowy zmysł.
– Chyba nieco się stępił przez lata. Nie zamierzam kłamać. I nauczę cię tańczyć, skoro muszę... profesorze – poprawiła się, gdy straciła nieco impet, a brwi wpatrzonego w nią Snape'a niemal złączyły się nad czołem, tak bardzo się zmarszczył.
Tylko ją straszył. Po krótkiej chwili napięcia uniósł dłonie i udał, że bije brawo.
– No, panno Burbage. A można wiedzieć, jak mnie pani do tego zmusi?
– Coś wymyślę.
– Zatem proszę usiąść, bo jeszcze się pani zmęczy w trakcie. – Ponownie wskazał jej krzesło.
Jakaś nuta w jego głosie musiała zabrzmieć zachęcająco, a przynajmniej dość pokojowo, aby przełamać jej opór. Zajęła miejsce w pobliżu, ale rozsądnie pozostawiła między nimi jedno wolne krzesło. Odetchnęła ciężko, jakby stoczyła ciężką bitwę. Kto wie, może przez cały ten czas wstrzymywała oddech?
Długo siedzieli w ciszy. Severusowi to nie przeszkadzało. Przynajmniej dopóki cały Hogwart sądził, że ćwiczy walca, nikt go nie szukał ani niczego od niego nie chciał. Pozwolił, aby jego myśli dryfowały swobodnie, oplatając się wokół tysiąca nieistotnych rzeczy: zadań domowych, esejów, eliksirów... Zapasów ginących z jego prywatnego magazynku. Jutrzejszego śniadania. Lewego przedramienia, które coraz częściej odczuwał...
Jakby zbierało się na nawałnicę.
Charity jednak źle tolerowała ciszę. Siedziała wprawdzie prosto i grzecznie, ale nie spokojnie. Nie rozumiała, co się dzieje, ale bała się wyjść. Może uznała, że to test? Albo nie ufała swoim nogom na tyle, aby spróbować przemaszerować taki kawał drogi do drzwi pod szacującym okiem mistrza eliksirów. Co jakiś czas zerkała na niego dyskretnie, mając nadzieję, że tego nie zauważy. Przygryzała wargę, wierciła się... Czuła wewnętrzny przymus, by jak najszybciej przerwać milczenie. Bez względu na konsekwencje.
– Zupełnie tego nie rozumiem – odważyła się wreszcie. – Przecież pan... Ty... – Pogubiła się w tytułach.
– Możesz mówić mi po imieniu, Charity. Pracujemy razem.
– Sam masz mugolskie korzenie.
Zirytowałby się, gdyby nie przewidział podobnego rozwoju wypadków.
– Kto ci powiedział? Pomfrey? Trelawney? Dumbledore?
– Aurora.
– Oczywiście!
– Więc to prawda?
– Częściowo.
– I byłeś... I służyłeś... – jąkała się Burbage, którą wprost rozpierała ciekawość. – Jemu.
– Cóż, można powiedzieć, że było to postępowanie psychologicznie uzasadnione.
– Psychologicznie? – powtórzyła jak echo.
– Wychowałaś się w mugolskim domu, Charity. Nie słyszałaś o psychologii? Nie podbierałaś mamie babskich pisemek z obowiązkowym kącikiem porad?
– Wiem, czym jest psychologia – broniła się, urażona jego kpiącym tonem. – I pedagogika. Skończyłam uniwersytet... Po drugiej stronie.
– O! – zdziwił się uprzejmie. – Z lepszym skutkiem niż Hogwart?
– W szkole nigdy mnie nie lubiłeś.
Wzruszył ramionami.
– Mam oko do talentów, ty żadnego nie wykazywałaś. I nie starałaś się dostatecznie, bo byłaś zbyt leniwa. Uznałem, że szkoda mojego czasu.
– To dość surowa ocena.
– Jestem surowym nauczycielem. Nie każdy może być mistrzem, a na pewno nie każdy powinien. Przynajmniej możesz sobie pogratulować, że jesteś jedyną osobą o odpowiednich kwalifikacjach do nauczania dzieci i młodzieży. Chociaż zdobyta po mugolskiej stronie wiedza raczej ci się tutaj nie przydaje.
– Dlaczego nie? – zdziwiła się ponownie i znowu tak autentycznie, że nigdy nie zdołałaby tego udać.
Severus westchnął. W całym zamku trafiła się przynajmniej jedna nauczycielka z powołania, doprawdy urocze.
– Chyba wystarczy na dziś. Zrobiło się późno – zauważył, podnosząc się z miejsca.
Zamyślona Charity, która chyba nadal zastanawiała się nad jego ostatnią uwagą, skinęła głową.
– Dobranoc.
– A jeżeli jutro ktoś zapyta o te lekcje... Co powiesz? – Snape postanowił na koniec wybadać grunt.
– Myślę, że odpowiem, iż robimy postępy.
Gdy ich oczy się spotkały, Severus odniósł wrażenie, że Charity patrzy na niego jakoś inaczej. I wcale mu się to nie spodobało. Kobiety bywały kłopotliwe, lepiej było z nimi nie zadzierać.
– Jutro o tej samej porze, profesorze?
– Sprawdzę w swoim kalendarzu.
„I przy odrobinie szczęście wcześniej trafi mnie szlag", dodał łaskawie już tylko w myślach.
***
Było bardzo późno, gdy Severus dotarł do swoich osobistych kwater, a mimo to zastał pod drzwiami trzy specjalne przesyłki. Draco Malfoy, Vincent Crabbe i Gregory Goyle siedzieli rządkiem pod ścianą i wyglądali doprawdy żałośnie. No, może poza Malfoyem. Członkowie tej rodziny nawet podczas największych życiowych kryzysów zdawali się jarzyć subtelnym blaskiem skończonej arystokracji. To pewnie kwestia włosów.
Draco dostrzegł mistrza eliksirów jako pierwszy (niewielki sukces, biorąc pod uwagę konkurencję w osobach Crabbe'a i Goyle'a) i od razu skoczył do pionu.
– Jest problem, profesorze.
– Zamieniam się w słuch, panie Malfoy.
Obstawiał coś trywialnego: brak gęsich wątróbek podczas wieczornego posiłku, brak lawendowego mydła w męskiej łazience, brak czerwonego dywan w kiblu...
Przeliczył się.
– Czy wie pan, jak zmusić dziewczynę, żeby poszła z kimś na bal? – zapytał całkiem poważnie młody Malfoy.
Kurwa mać.
To był jedyny sensowny komentarz, jaki Severus Snape zdołał wykrzesać z siebie na szybko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro