Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Lady M.

But I don't feel like dancin'
When the old Joanna plays
My heart could take a chance
But my two feet can't find a way
You'd think that I could muster up a little soft-shoe gentle sway
But I don't feel like dancin'
No sir, no dancin' today
(Scissor Sisters – I Don't Feel Like Dancin')



Następnego dnia po śniadaniu Severus o mały włos nie został staranowany przez rozkojarzoną Sinistrę. Dosłownie w ostatniej chwili uskoczyła na bok i powitała go szerokim ziewnięciem.

– Ciężka noc? – zagadnął z delikatną sugestią raczej pobłażliwej kpiny.

– Zasiedziałam się wczoraj na wieży i straciłam poczucie czasu – przyznała, nieświadomie trąc oko zaciśniętą pięścią. Na skórze wciąż było widać ślady atramentu i tuszu kreślarskiego. – Chyba przysnęłam.

– Nie wyrabiaj nadgodzin, nie oddadzą ci w urlopie.

– Mamy wolne dwa miesiące wakacji i wszystkie urzędowe święta – zaśmiała się. – Po co ci więcej?

Snape chciał zauważyć, że przecież żadne z nich i tak z tego nie korzysta, bo rzadko opuszczają szkołę, ale nie miał ochoty zaczynać wielokrotnie wałkowanego tematu. Pewnie znowu usłyszałby coś, co by mu się nie spodobał. Wzruszył tylko ramionami.

– Idziesz do Hogsmeade? – domyśliła się Aurora, gdy dostrzegła, że ma na sobie lepsze szaty, niż te, które zwykle nosił w Hogwarcie, gdzie były stale narażone na niszczące skutki uczniowskiego.

– Owszem.

– Kupisz mi przy okazji pióro? Albo lepiej tuzin. Na jednym usiadłam, drugie przypadkiem zrzuciłam wczoraj z wieży...

– Pech. Średnie?

– Będę wdzięczna. Zbyt długie łaskoczą mnie w nos.

– Coś jeszcze?

Pokręciła głową, ponownie ziewając.

Pomimo zmęczenia nie zapomniała podkręcić na zalotce rzęs ani pociągnąć ust bezbarwna pomadką. Miała też na sobie świeżo wyprasowaną granatową sukienkę z wykrochmalonymi mankietami i białym kołnierzykiem, a gładko przylizane włosy zdyscyplinowała satynową opaską. Aurora Sinistra nigdy nie zjawiała się w Wielkiej Sali nieprzygotowana. Cicha, spokojna, przyjazna i z niebezpiecznym zboczeniem w stronę perfekcjonizmu była nieuleczalnym przypadkiem słodkiej pensjonarki. W swoich prywatnych kwaterach (których Severus oczywiście nigdy nie wdział i nie chciałby zobaczyć, bo byłoby to wielce nieobyczajne) przechowywała zapewne kolekcję wiktoriańskich romansideł, zamykany na kłódeczkę dziennik pełen sentymentalnych wynurzeń oraz album z pamiątkowymi wycinkami. Nigdy nie podnosiła głosu, zakrywała usta, gdy się śmiała, a na piersi niczym tarczę nosiła skromną broszkę w kształcie gwiazdy wieczornej. Grzeczna uczennica dwadzieścia lat później i ani jednej szarej komórki dalej. Uczniowie robili z nią, co chcieli. Severus już kilka razy musiał interweniować, gdy podczas rutynowego nocnego obchodu słyszał dzikie wrzaski dochodzące z Wieży Astronomicznej. Sinistra w tym chaosie jak gdyby nigdy nic wpatrywała się okrągłymi oczami w gwiazdy i ani myślała zaprowadzić dyscyplinę.

– Dzięki, Sev – odezwała się w końcu z przymilnym uśmiechem.

– Nie ma problemu.

– Aha, byłabym zapomniała. Sybilla oddaje papierosy. – Ze wstrętem sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła stamtąd paczkę fajek. Gdy przekazała ją mistrzowi eliksirów, starannie wytarła ręce w chusteczkę. – Gdyby to zależało ode mnie, rzuciłabym je w ogień, ale to wasze płuca, nie moje. No i nie chciałabym zasmrodzić pokoju – dodała na koniec surowym, nauczycielskim tonem (a przynajmniej tak go sobie wyobrażała), nim wybrała się na poszukiwanie resztek śniadania.

***

Severus opuścił mury szkoły i spacerowym krokiem ruszył ścieżką do bocznej bramy, za którą zaczynała się droga prowadząca do Hogsmeade. Wioskę odwiedzał tylko w te weekendy, gdy nie odbywały się szkolne wycieczki. Nie znajdował przyjemności w załatwianiu sprawunków wraz z rozpasaną bandą dzieciaków, których miał serdecznie dość na co dzień. Cenił sobie ciszę i spokój, a tego zwykle nie brakowało w magicznej wiosce ulokowanej na końcu cywilizacji, której jedynym sensem istnienia (oraz źródłem zarobku) była ulokowana w pobliżu placówka edukacyjna. Zdaniem mistrza eliksirów, założenie biznesu w takim miejscu świadczyło o wyjątkowo optymistycznym podejściu do życia. I silnej wierze w stabilny przychód magicznej burżuazji, którą było stać, aby posyłać tutaj dzieci (oraz wręczać im odpowiednie kieszonkowe).

Przy szkolnej bramie pełnił samowolny dyżur Alastor Moody. Snape czuł na sobie uważne spojrzenie jego szalonego implantu oka, odkąd tylko postawił stopę na błoniach. Zastanawiał się, czy auror tak po prostu pozwoli mu przejść, czy jednak nie daruje sobie zaczepki.

– Co za czasy! Teraz nawet psom pozwalają łazić bez kagańca – odezwał się Szalonooki niemal w ostatniej chwili.

– Bo już od dawna nie gryzą – warknął w odpowiedzi Severus.

– To się jeszcze okaże.

Moody łypnął na niego groźnie po raz ostatni i zatrzasnął kratę tuż za jego plecami. Pewnie liczył, że „przypadkiem" go trafi, ale Snape prześlizgnął się gładko niczym wąż i błyskawicznie znalazł po drugiej stronie bramy.

Gdy tylko opuścił teren Hogwartu, poczuł się dziesięć kilo lżejszy (bez staroświeckich profesorskich szat) i jakiś tysiąc lat młodszy. Hogwart wykańczał go psychicznie. Niby nie znosił nauczania, ale nie potrafił tego rzucić. Nie miał pojęcia, co innego mógłby robić. Spędził w szkole praktycznie całe życie... I zwykle w zasadzie nie narzekał.

Tylko te bachory!

A teraz jeszcze baby...

Nie spieszył się, nie chciał wracać za szybko. Gdy w końcu dotarł do Hogsmeade, otoczyła go senna atmosfera całkowicie pustego miasteczka. Jedyną oznaką życia był unoszący się z kominów dym oraz wszechobecny zapach słodyczy – czy to czekolady i własnoręcznie przyrządzanych karmelków z Miodowego Królestwa, czy też kremowego piwa od madame Rosmerty, w zależności od tego, skąd zawiał wiatr.

Mistrz eliksirów pomyślał, że Trzy Miotły będą znakomitym wyborem w ten ponury jesienny dzień, po czym skierował się właśnie tam. Naturalnie atrakcyjny aromat był tylko jednym z powodów. Przecież Severus Snape niczego nie robił przypadkowo.

***

– Spóźniłeś się – wytknęła mu Narcyza Malfoy, gdy tylko odszukał ją na sali i spróbował zająć miejsce naprzeciwko niej.

– Bynajmniej.

– Och, siadaj już i nie marudź!

– Ciebie też miło widzieć, Narcyzo.

– Tak, tak. Jak tam sobie chcesz.

Nie była w najlepszym humorze. Kręciła się, przewracała oczami, niespokojnie tupała nogą. Zbyt ciężki na tę porę roku płaszcz z futrzanym kołnierzem odrzuciła niedbale na oparcie krzesła i wachlowała się serwetką. W ciemnym pomieszczeniu cała aż błyszczała od złota, klejnotów i przedawkowanego rozjaśniacza do włosów. Usilnie pragnęła dopasować się do swojej nowej rodziny, ale do sukcesu brakowało jej opanowania Malfoyów. Po tylu latach nadal była Blackówną – od czubka głowy aż po koniuszki palców u niespokojnych stóp.

Severus miał nieszczęście znać tę rodzinę lepiej, niżby sobie życzył. Nastoletni Syriusz Black nie potrafił ustać w miejscu pięć minut. Na lekcjach nigdy nie siedział prosto, zawsze się kiwał, dopóki nie przewalił się razem z krzesłem. A potem wstawał i zaczynał od początku. Regulus szczególnie umiłował sobie wszelkie sporty, z pieszymi wycieczkami na czele. Aż pewnego dnia zawędrował do Lorda Voldemorta i już nie wrócił. Była jeszcze Andromeda, którą niespokojna dusza przerzuciła na drugą stronę barykady, gdzie żyła wśród mugoli. Potem Bella... O niej Snape wolał nawet nie myśleć, żeby przypadkiem nie wywołać wilka z lasu. No i neurotyczna Narcyza cierpiąca na niezwykle arystokratyczną „kobiecą histerię" oraz nerwicę natręctw, którą rozwinęła w sobie głównie po to, żeby nie umrzeć z nudów w snobistycznym dworzyszczu Lucjusza Malfoya.

Rosmerta w jednej chwili zmaterializowała się przy nich niczym duch... Tylko taki, który od stu pięćdziesięciu lat uczy się chodzić na obcasach, a nieszczęśliwie jest z natury pozbawiony gracji.

Pomijając te nieszczęsne trepy, właścicielka Trzech Mioteł nie prezentowała się tak całkiem źle. Severus nie wiedział, ile miała lat, ale obstawiał dobrze zrobioną czterdziestkę: natapirowane blond włosy zebrane w koński ogon, ciasny gorset, kocie oko... Musiała o siebie dbać, w końcu część obrotu generował raczej jej dekolt niż średniej jakości kremowe piwo, które można było dostać wszędzie. Snape wiedział skądinąd, że madame Rosmerta robi spore wrażenie na męskiej części kadry Hogwartu. Ogółem nie była to najgorsza inwestycja w przyszłość. W końcu Rosmerta wnosiła w posagu nieźle prosperujący biznes i nielimitowany dostęp do alkoholu. O czym więcej może marzyć skromny belfer?

– Dzień dobry, jak miło znów państwa widzieć. – Barmanka rozjarzyła się w powitalnych uśmiechach, po czym spróbowała jednocześnie rozdać im nowiutkie kart dań i poprawić opadające włosy. Efektem była czerwona szrama ciągnąca się w poprzek czoła po zacięciu sztywnym papierem kredowym. – Czym mogę państwu służyć? Dzisiaj polecamy domowej roboty magdalenki, świeżo wyjęte z pieca. Mamy też makaroniki... Nowość w naszej ofercie! – dodała, zwracając się naturalnie do pani Malfoy.

Narcyza przerwała jej niecierpliwym ruchem ręki.

– Kobieto, czy ja mam głowę na szyi? – prychnęła.

– Hm... Aha – wydukała skołowana Rosmerta, bo elegancka klientka najwyraźniej oczekiwała odpowiedzi na swoje ekscentryczne pytanie.

– A zatem nie wyglądam na ofiarę rewolucji francuskiej, tak?

– Eee...

– Dokładnie. Idź mi z tym zagranicznym menuetem i przynieść coś brytyjskiego, jasne?

– Oczywiście, jak pani sobie życzy.

– I weź po drodze piwo do tego! – zawołała za nią Narcyza. – Nie masz pojęcia, Severusie, jak ja żałuję, że przyjęłam to idiotyczne nazwisko. Wszyscy by mnie najchętniej karmili żabami, co za los!

Snape nie skomentował. Bawił się fikuśnym menu, którego ten jakże wykwintny lokal nigdy wcześniej nie uświadczył. Zastanawiał się, jaka przewrotna myśl legła u źródeł tej zmiany i szybko doszedł do wniosku, że wolałby tego nie wiedzieć.

– Niech to, mogłam przy okazji wziąć coś dla ciebie, inaczej ta owca zaraz tu wróci. Ugh, nie znoszę niekompetencji. Nie cierpię tej baby, jak ona mi działa na nerwy! Chociaż i tak muszę przyznać, że obsługa w tym przybytku nieco się poprawiła – dodała kwaśno Narcyza. – Ostatnio nie mogliśmy doprosić się szklanki wody, teraz świętego spokoju!

– Ty poprosiłaś o spotkanie. – Severus stracił wreszcie cierpliwość i przerwał ten nerwowy potok słów. – O czym chciałaś rozmawiać?

– Nie domyślasz się?

Nie spodobał mu się wyraz jej twarzy. Znał już ten głodny wzrok i wewnętrzne drżenia każdej kobiety na myśl o...

– Chodzi o bal – odgadł bez trudu.

Lady Malfoy zaczęła się śmiać i klaskać w dłonie.

– Lubię bystrych mężczyzn. A więc możemy od razu przejść do rzeczy. – Sięgnęła po kosmicznie drogą torebkę (prawdopodobnie wartą równoważność jego rocznej pensji, ale kogo to obchodziło, na pewno nie radę szkoły) i bez ostrzeżenia wysypała zawartość na stolik. – Musisz powiedzieć mi wszystko! – Z bezładnego stosu wyciągnęła złocony notes, z którego zaraz posypały się luźne kartki. – Ze szczegółami! Sprowadziłam już dla Dracona szatę wyjściową prosto z Nowego Jorku. Najpierw pomyślałam o Paryżu albo Berlinie, ale tam wszyscy robią zakupy. Chciałam, aby miał coś absolutnie wyjątkowego. Jak myślisz, to wystarczy?

– Nie...

– Nie? – przerwała mu od razu. – Niech to! Wiedziałam, po prostu wiedziałam! Trzeba było postawić na Tokio. Och, trudno. Teraz już na to za późno... A może nie?

– Nie mam pojęcia – dokończył spokojnie Snape, trafiając w rzadką w monologach pani Malfoy przerwę na oddech. – Co za różnica? Wszystkie męskie szaty wyglądają podobnie.

– Właśnie. Podobnie, ale nie tak samo. Zresztą, tak czy inaczej „podobnie" to nie jest słowo, którego szukam ani którym się zadowolę. To pierwszy bal Dracona, wszystko musi być absolutnie perfekcyjnie! Szata, muzyka, menu... Koniecznie musisz je dla mnie zdobyć i podesłać do wglądu. Być może coś się da poprawić. No i dziewczyna, ona też musi być odpowiednia...

Narcyza zawiesiła znacząco głos i wpatrzyła się w niego natrętnie, jakby czegoś oczekiwała. Pozwolił jej się gapić. Nie bał się wzrokowych pojedynków, miał w tym zbyt długą praktykę.

– Dziewczyna, Severusie – wysyczała zirytowana jego niedomyślnością lady Malfoy. – Czy jest jakaś dziewczyna?

– Nie wiem.

– Jak to? Jako opiekun domu...

– Dbam o zachowanie wysokiej jakości kształcenia. Nie interesuje mnie aktualny ranking popularności ani życie uczuciowe nastolatków.

– Oburzające! – prychnęła zatroskana matka. – Znikąd pomocy! Absolutnie znikąd! Czy ty to słyszałaś? – zwróciła się nieoczekiwanie do Rosmerty, która nadciągnęła na ratunek Snape'owi. A w każdym razie dostarczyła wcześniejsze zamówienie.

– Szkoda, mógłby się czegoś nauczyć – rzuciła bystro nieznośna barmanka, pochylając się nad Snape'em tak nisko, jakby chciała mu wtłoczyć te słowa przez ucho bezpośrednio do mózgu.

Przemieścił się strategicznie na przeciwny róg stolika, żeby zrobić nieco miejsca. Potem z fascynacją obserwował, jak Rosmerta stawia przed lady Malfoy wielki kufel kremowego piwa oraz najbardziej brytyjskie z brytyjskich dań: zapiekane w cieście cynaderki, węgorze w galarecie i czary pudding... Czym zarobiła u mistrza eliksirów bonusowe punkty za złośliwość. Oboje doskonale wiedzieli, że Narcyza nawet nie powącha żadnej z tych obrzydliwych potraw. Sama zainteresowana nie dała się sprowokować. Podziękowała wyniośle i od tej pory starannie omijała wzrokiem stół.

– Co dla ciebie, Severusie? – zapytała Rosmerta przymilnym tonem. – Mogę przygotować, co tylko sobie życzysz.

– Co za niezwykła uprzejmość – skomentowała natychmiast pani Malfoy. – Niemal niespotykana.

– Wszystko po starej znajomości.

Barmanka z Trzech Mioteł najwyraźniej postanowiła go zabić, bo oto bez żadnego logicznego uzasadnienia puściła do niego oko. Severus odruchowo zmówił kawę, byle się jej pozbyć.

– Tylko to? – zdziwiła się. – Nie masz ochoty na drugie śniadanie? Albo na coś... mocniejszego?

Nie wiedzieć czemu zabrzmiało to dwuznacznie, więc na wszelki wypadek ją zignorował. Pałeczkę w mig przejęła Narcyza.

– Słyszałaś, co powiedział. Niczego więcej nie potrzebujemy. Może odrobiny prywatności, ale rozumiem, że to zbyt wielkie wymagania... Ależ to męczące, prawda? Służbę powinno być widać, a nie słychać – zakończyła buńczucznie, chociaż Rosmerta nie mogła jej już usłyszeć. – Jak ty to znosisz, Severusie?

Wzruszył ramionami.

– W Hogwarcie mamy skrzaty.

– Och, tak! Dzięki Bogu za skrzaty. Ale o czym to ja... Aha, już wiem!

Narcyza bez ostrzeżenia uderzyła dłońmi w stół i pochyliła się ku niemu z groźną miną. Snape zrozumiał, że zbliża się kolejna tyrada na jakiś zupełnie nieistotny temat.

– Severusie, dotarły do mnie niepokojące wieści. Podobno we wszystkich Domach, z wyjątkiem Slytherinu, rozpoczęły się już lekcje tańca. Czy uważasz, że to rozsądne? Czy twoim zdaniem uczniowie zdążą nadrobić braki i na czas dopracować choreografię?

Mistrz eliksirów westchnął. Temat tańców powracał jak pijacka czkawka. Dlaczego żadna z dręczących go kobiet nie potrafiła zrozumieć, że to nie jego kociołek?

– Droga Narcyzo... – zaczął cierpliwie.

– Nie narcyzuj mi tu teraz! – fuknęła na niego, nie dając dojść do słowa. – Pewnie dla ciebie cały ten bal to nic więcej niż wrzód na dupie, ale nie pozwolę ci tego zepsuć. Tu chodzi o dobro Dracona!

Severus często słyszał, jak młody Malfoy groził, że jego ojciec dowie się o tym czy owym. Mało osób zdawało sobie sprawę, że prawdziwe kłopoty (przynajmniej dla mistrza eliksirów) zaczynały się dopiero wtedy, gdy postanowił poskarżyć się matce.

– Draco zapewne odebrał już swoją porcje upokorzeń i ogólnej żenuy podczas prywatnych lekcji tańca, więc w czym problem?

– Ba! – prychnęła lady Malfoy. – Oczywiście, że umie tańczyć, to w końcu mój syn! Ale nie chcę, żeby odstawał od tej bandy małp. Nie może być ani za dobry, ani nieprzekonująco kiepski. Powinien się jakoś wypośrodkować, lecz jeśli ma to zrobić, musi wiedzieć, jakie standardy obowiązują w tej prowincjonalnej placówce. Mogę się założyć, że nie są zbyt wysokie... To jak będzie?

Severus wykorzystał moment kolejnej manifestacji Rosmerty z kawą, by w nieskończoność odwlekać odpowiedź. Barmanka wdzięczyła się przed nim, szorując na pokaz czysty stolik i poprawiając poniewierające się po nim serwetki i naczynia. Czyżby liczyła na napiwek? Marne szanse, bo Narcyza paliła ją wzrokiem i wystukiwała palcami coraz bardziej obłędne staccato.

– Czy możemy prosić o moment prywatności? Dziękuję bardzo – zażądała wyniośle, po czym przeniosła całe zainteresowanie na Snape'a, który, w jej mniemaniu, przeciągał strunę. – Sev, do ciężkiej cholery, będziesz z nimi tańczył czy nie?!

– Ani mi się śni.

Pani Malfoy aż zapowietrzyła się z oburzenia. Nie była przyzwyczajona do odmowy, zwłaszcza ze strony kiepsko opłacanych dwunożnych przyrządów do (budzącej duże zastrzeżenia!) edukacji dzieci.

– Napiszę w tej sprawie do szkoły!

– Proszę bardzo.

– Co powie Dumbledore?

– Nie obchodzi mnie to.

– Nikogo się nie boisz, co? – zauważyła, marszcząc nos i wystukując palcami jeszcze dzikszy, pełen negatywnych emocji rytm.

– Niestety, nie jest mi przykro z tego powodu.

Narcyza odruchowo pociągnęła łyk kremowego piwa, a potem wykrzywiła się z obrzydzeniem i odsunęła od siebie kufel. Była zawiedziona i wściekła. Gdyby panowała nad sobą odrobinę mniej, zapewne zrzuciłaby całe swoje zamówienie na podłogę i z satysfakcją patrzyła, jak Rosmerta szoruję podłogę wokół jej eleganckich pantofelków. Lady Malfoy była uparta i nieprzyzwyczajona do tonu, jakim częstował ją zwykle mistrz eliksirów. Gorączkowo szukała jakiegoś argumentu, aby nagiąć go do swojej woli. W ostateczności chwyciła się metody najbardziej rozpaczliwej.

– A może porozmawiam o tym z Lucjuszem?

Severus nie zmienił pozycji, nawet nie podniósł na nią wzroku, a jednak nad stolikiem powiało chłodem.

– Dlaczego sądzisz, że twój mąż mógłby mieć na mnie jakikolwiek wpływ?

– Cóż, kiedyś różnie bywało...

Narcyza znacząco zawiesiła głos i wpatrywała się w niego gniewnie zmrużonymi oczami. W duchu już tryumfowała, a jednak srodze się zawiodła. Snape uniósł rękę w stronę baru.

– Poproszę rachunek.

– Nie, nie! – zreflektowała się błyskawicznie pani Malfoy. Odesłała Rosmertę na miejsce wściekłym grymasem, a Severusa w przypływie desperacji chwyciła za dłoń i nie pozwoliła mu wstać od stolika. – Przepraszam, nie chciałam, ale... Ugh! Nic mnie nie obchodzą te tańce, niepokoi mnie coś zupełnie innego.

Zamilkła, czekając na zachętę, ale najwyraźniej zapomniała, z kim rozmawia. Severus wprawdzie z powrotem rozsiadł się wygodnie, ale niczego nie ułatwiał ani w żaden sposób się nie angażował. Słuchał.

– Coś się wydarzyło – podjęła Narcyza szeptem, nachylając się ku niemu nad stolikiem. – Podczas mistrzostw świata w quidditchu...

– Nie jestem wielkim fanem sportu.

– Nie drażnij mnie, Severusie. Dobrze wiesz, o czym mówię.

– Nie mam pojęcia. Nie było mnie tam.

– Ale był ktoś inny, prawda? – Oczy pani Malfoy rozbłysły niczym dwie lampy w pokoju przesłuchań. – Ktoś, kogo żadne z nas nie chciałoby już nigdy więcej spotkać.

Severus milczał. Narcyza wierciła się na krześle. Rosmerta nuciła skoczną piosenkę gdzieś w tle, nie dając o sobie zapomnieć.

– Pojawił się znak. – Narcyza ledwo poruszała ustami. Na jej bladej twarzy rozgościł się lęk, dla którego zwykle nie było tam miejsca. – Och, Severusie, powiedz mi... Czy to ON?

– On nie żyje.

– Bzdura! – Uderzyła pięścią w stół, a zaraz potem lękliwie rozejrzała się na boki. – Moja siostra w to nie wierzyła.

– Twoja siostra była chora na głowę.

– Być może, ale ja też słyszałam plotki. Nie mógł tak po prostu odejść, to byłoby zbyt łatwe.

– Zwykłe mrzonki.

– Nie – przerwała mu, kręcąc głową. – Nie traktuj mnie w ten sposób, Snape. Powiedz mi prawdę.

– Skąd pomysł, że ja...

– Ty wiesz! Ty zawsze wszystko wiesz. Już ON... On też świetnie zdawał sobie sprawę z tego, jaki z ciebie śliski typ. Spędzasz całe dnie z Dumbledore'em. Musiałeś coś podsłuchać.

– Zapewniam cię, że...

Uciszyła go pańskim ruchem szczupłej dłoni.

– Spróbuj mnie zrozumieć – prosiła, ledwo panując nad głosem. – Mam męża, który przystał kiedyś do niewłaściwego kółka zainteresowań i syna, który niewiele różni się od ojca. Potrzebuję pewnego źródła informacji, nie dam się zaskoczyć drugi raz. Dlatego powiedz mi prosto w oczy, czy powinnam się obawiać?

Snape długo przeżuwał w ustach odpowiedź i żadna nie smakowała właściwie. Wreszcie wyrzucił z siebie po długiej chwili ciszy:

– Nie.

– Jesteś pewien?

Poważnie skinął głową. Musiał się bardzo pilnować, aby przypadkiem nie złapać się za mrowiącą lekko lewą dłoń. Momentalnie by się przed nią zdradził.

– A gdyby coś się zmieniło?

– Poinformuję cię niezwłocznie.

– Dziękuję ci, Severusie Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.

Narcyza jeszcze raz uścisnęła jego dłoń i zaczęła zbierać się do wyjścia.

– Muszę lecieć. Miej oko na Draco, dobrze?

– Oczywiście.

– I przemyśl sobie jeszcze kwestię balu. Taka okazja nie zdarza się często.

– Serdeczne dzięki za radę – mruknął kwaśno.

– Będziemy w kontakcie. Pa!

Narcyza narzuciła na siebie płaszcz i torebkę, zawirowała w obłoku drogich perfum i jak najszybciej opuściła podrzędne Trzy Miotły, by powrócić do wielkiego świata magicznej arystokracji.

Mistrz eliksirów został sam (za towarzystwo mógł mu służyć co najwyżej wysoki rachunek; wiadomo, przedstawiciele wyższych sfer nie przejmują się tak banalnymi sprawami jak pieniądze, radośnie pozwalając wyręczać się w tej kwestii uboższym bliźnim) i dopijał spokojnie kawę, rozkoszując się chwilą świętego spokoju, która – jak wszystko, co dobre na tym świecie – nie mogła trwać długo.

– Na pewno nie chcesz nic więcej? – zaszczebiotała mu nad uchem Rosmerta. – Mam świeży placek z dyni, właśnie wyciągnęłam z pieca. Na koszt firmy – zachęcała.

Snape mógł znieść wiele, ale dobroczynności nie zdzierżył. Gwałtownie odwrócił się ku niej wraz z krzesłem i wojowniczo splótł ramiona na piersi.

– Dość tego!

– Hm? – zagadnęła niewinnie nieporuszona barmanka. – Co się stało?

– Dlaczego jesteś dla mnie miła?

– To takie dziwne?

– A nie? – skontrował złośliwie.

– No wiesz?! – Zatrzepotała z oburzeniem rzęsami. – Jesteś dla mnie zbyt surowy.

Rosmerta uśmiechała się i wdzięczyła przed nim zupełnie jak nastolatka, która wybiera się na swój pierwszy...

Wtem spłynęło na niego oświecenie.

– O nie, ty też?!

Zagapiła się gdzieś w bok, unikając jego wzroku.

– Nie rozumiem.

– Chcesz iść na bal!

Sformułował swoją wypowiedź w najgorszy możliwy sposób, a w każdym razie nie dość mocno podkreślił wykrzyknik na końcu, bo Rosmerta w jednej chwili rzuciła mu się na szyję.

– Tak, tak, tak! Bardzo chętnie pójdę z tobą na bal. Jak miło, że pytasz! – świergotała, jakby miała o połowę lat mniej i tylko pół mózgu.

– To nie było zaproszenie – powiedział zimno Snape, odpychając ją nadludzkim wysiłkiem. – Stwierdziłem fakt.

– Naturalnie, że chcę iść na bal – ciągnęła Rosmerta, poprawiając na sobie ubranie i wciąż opadające włosy. – Kto by nie chciał? To niesprawiedliwe, że nie otrzymałam zaproszenia. Wprawdzie nie pracuję w Hogwarcie, ale dosłownie tuż za progiem. Jestem prawie jak członek kadry, jak rodzina! Od lat karmię te dzieciaki, dbam o nie jak matka. Jakie to szczęście, że przynajmniej wy, nauczyciele, możecie przyjść z osobami towarzyszącymi... – Ponownie z naiwną nadzieję zatrzepotała rzęsami.

– Nie – sprostował od razu nieugięty mistrz eliksirów.

– Och, Sev, przestań! Weź mnie na bal!

– Nie.

– Dlaczego?

– Bo cię nie lubię.

– To było niemiłe – jęknęła.

– Ale prawdziwe. Poza tym jesteś dla mnie za stara.

Był przekonany, że to wystarczy, a jednak Rosmerta nie dała się spławić. Kierowała nią widocznie najwyższa desperacja.

– To tylko parę lat. Powiedzmy sobie szczerze, nie trzymasz się najlepiej, więc różnicy w ogóle nie widać.

Zdeterminowana kobieta paplała, Severus cierpiał. Nie miał nawet siły zasłaniać się jak tarczą dalszymi złośliwościami ani gestykulować brwiami. Wszystkim wokół chodziło tylko o jedno. Ciągle tylko ten bal i tańce – do wyrzygu!

– Poproszę rachunek – uciął dyskusję.

– Pomyśl, jaki to będzie obciach, jeżeli pojawisz się sam na imprezie.

– Jakoś przeżyję.

– Zlituj się, Sev – jęczała Rosmerta. Dokonując trudnego wyboru między balem a godnością, postawiła na to pierwsze. – Przez wzgląd na dawne czasy. Zawsze byłam dla was miła. Gdy chodziliście do szkoły, dawałam wam zniżki, pamiętasz?

– Bezczelne kłamstwo!

– Bynajmniej. Tak właśnie było.

– Gdy chodziłem do szkoły, droga panno, nigdy nie zaglądałem do Trzech Mioteł. Nie miałem pieniędzy na głupoty – wypalił nadzwyczaj szczerze Severus ku wielkiemu zakłopotaniu Rosmerty.

A ponieważ przypomniał sobie, że w dorosłym życiu – z uwagi na kiepski zawód – nadal nie ma ich zbyt wiele, wykorzystał idealny moment i, powiewając szatami, ulotnił się z lokalu. Rachunek pozostawił zmartwieniu Rosmerty oraz sumieniu Narcyzy.

***

W drodze powrotnej Severus wstąpił jeszcze do papierniczego po obiecane Sinistrze pióra. Ledwo przekroczył próg, już tego pożałował – władował się prosto na celownik Rity Skeeter. Najwyraźniej cały świat obchodził właśnie Międzynarodowy Dzień Piekielnych, Obrzydłych i Wyjątkowo Namolnych Kobiet. Dziennikarka „Proroka Codziennego" rzuciła na kontuar płamane samopiszące pióro, wykrzykując coś o zamachu na wolność prasy, a następnie rozkazała zaprezentować sobie wyłącznie ultraprofesjonalne „utensylia pisarskie" z najwyższej półki. Biorąc pod uwagę, że żądała tego w takiej pipidówie jak Hogsmeade, było to nawet zabawne.

Snape miał wielką ochotę zrejterować, ale nie zdążył. Przeklęta Skeeter miała oczy dookoła głowy.

– No, proszę proszę! – Przywitała go uśmiechem głodnym tłuściutkich sensacji. – Toż to sam Oz, wielki czarnoksiężnik! Ty na pewno znasz parę historii, które chciałabym usłyszeć.

– Nie wydaje mi się.

– Jakim uczniem jest Cedric Diggory? – zaatakowała bez ostrzeżenia, wyrywając właścicielowi sklepu jego własne pióro oraz skrawek pergaminu i nie przejmując się oburzonymi krzykami.

– Wyśmienitym, prywatnie moim ulubionym – odpowiedział Severus.

– A... Harry Potter?

– Wyśmienitym, prywatnie moim ulubionym.

– Daj spokój, Snape. Odpowiadaj jak człowiek! Czy uważasz, że Potter sam umieścił swoje nazwisko w Czarze Ognia?

– Absolutnie nie. Dyrektor mu to załatwił. Nie mógł pozwolić, by jakakolwiek rozrywka ominęła Złotego Chłopca.

Rita wreszcie się poddała. Oparła się o ladę z ciężkim westchnieniem i przewróciła oczami.

– Jesteś nieużyty, wiesz? Za dobrą opowieść dobrze zapłacę, znasz mnie przecież.

– Powodzi mi się doskonale – stwierdził mistrz eliksirów i podświadomie przyjął postawę obronną.

– Nie wciskaj mi tu kitu! Poza tym nie muszę ci dawać gotówki. Możemy się rozliczyć w zdjęciach, jak dawniej.

– Dobranoc, madame – powiedział zimno Severus, odwracając się na pięcie i powiewając na odchodne obszerna peleryną.

– Nie, czekaj! – Rita rzuciła się za nim jak pies za kością. – A może wymiana informacji? Wiesz, że Karkarowowi wcale nie powodzi się tak bosko, jak udaje? W Durmstrangu groziło mu zawieszenie. Gdyby nie ten Turniej... Dadzą mu jeszcze jedną szansę, jeżeli przywiezie puchar. Podobno za bardzo zaprzyjaźnił się ze szkolnymi funduszami i zachował dla siebie różne szczególiki na temat dawnych problemów z prawem. Ten wyjazd spadł mu jak z nieba, chociaż widać, że coś jest nie tak. Czego on się tak boi, co?

Severus wysłuchał jej do końca, dając nadzieję, po czym obojętnie wzruszył ramionami i bez słowa ruszył do drzwi.

– Niech cię, Snape! – krzyczała za nim Skeeter. – Nie zapomnę ci tego! Zemszczę się, zobaczysz!

***

Severus Snape ukrył się na Wieży Astronomicznej tuż po kolacji i siedział tam długo, wypromieniowując w stronę kosmosu negatywną energię, która nagromadziła się w nim w ciągu dnia.

Czyli po prostu palił.

Wtem atmosfera subtelnie się zmieniła i poczuł, że nie jest już dłużej sam. Obejrzał się w porę, aby ujrzeć popularny swego czasu spektakl pt. „Sybilla Trelawney wkracza na scenę i tylko trzy razy potyka się w trakcie". Miała na sobie tyle szali, spódnic i podomek, że to doprawdy cud, iż zdołała się przecisnąć przez ciasny korytarzyk. Bransoletki podzwaniały, a cekiny błyszczały w świetle księżyca, podobnie jak olbrzymie okulary, które nadawały jej wygląd wielkiego owada.

– Ciężki dzień? – zapytał z przyzwyczajenia Severus.

– Nostradamus przepowiedział – zaczęła natchnionym głosem, jedną rękę przykładając do czoła, a drugą unosząc do gwiazd – że będzie tak samo chujowy jak każdy inny. I zgadł.

Snape oparł się o blanki i bez zbędnego komentarza pchnął paczkę fajek w stronę nauczycielki wróżbiarstwa. Wyciągnęła jedną i zaczęła przetrzepywać tuzin warstw odzienia w poszukiwaniu zapałek. Mistrz eliksirów wreszcie się zlitował i odpalił jej papierosa zaklęciem.

– Masz już randkę na bal? – rzuciła, jak gdyby nigdy nic.

W tym przypadku przynajmniej był pewien, że za pytaniem nie kryją się żadne ukryte motywy.

– A co? Nie widziałaś tego w szklanej kuli?

– Nie pytam jej o takie pierdoły.

Sybilla zaciągnęła się głęboko (chyba aż do samych nerek) i rozkaszlała na amen. Nie umiała palić, ale w niczym jej to nie przeszkadzało.

– Nie idę na bal – zakomunikował Severus dla porządku.

– Powiedz to Dumbledore'owi.

– Raczyłem go już powiadomić.

– Wyśmiał cię?

– Oczywiście.

Trelawney darowała sobie ironiczny komentarz, który zapewne już wykluwał się na końcu jej języka i w milczeniu paliła dalej. Severus wpatrzył się w przelatujące na tle księżyca stada nietoperzy. Czuł z nimi pewien związek dusz... Sam też najchętniej by odfrunął.

– I tak cię zmusi – odezwała się ponownie Sybilla znacznie grubszym, charczącym głosem, odrobinę tylko przyjemniejszym dla ucha niż grzmiący bas Hagrida. Chrząknęła z zakłopotaniem.

– Eliksir puszcza?

Kiwnęła głową, przytrzymując się ręką za gardło. Prawdziwy głos nauczycielki wróżbiarstwa nie miał w sobie nic z mistycznego szeptu, którym częstowała uczniów. Po godzinach odbijało się w nim nieuleczalne zamiłowanie do kuchennego sherry.

– Mogę nad nim popracować – zaoferował Snape.

– Dzięki, Sev, ale nie muszę szemrać jak pierdolone siedem sfer niebieskich przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nawet ja potrzebuję odpoczynku.

– Możesz też przestać zgrywać idiotkę. Bachory i tak tego nie docenią.

Sybilla wzruszyła ramionami i wielkie okulary zachwiały się na jej nosie. Zdjęła je, obejrzała pod światło i zaczęła energicznie pocierać zabrudzenia szalem. Severus zdążył zapomnieć, że w rzeczywistości Trelawney ma małe, świńskie i lekko zezowate oczka. Nic dziwnego, że je ukrywała. Trudno byłoby uwierzyć, że takimi oczami można zobaczyć jakąś interesującą przyszłość. No i którą, skoro źrenice rozjeżdżały się w dwóch przeciwnych kierunkach?

– Wszyscy musimy nosić swoje maski – rzuciła filozoficznie. – Wiesz o tym równie dobrze jak ja.

Snape zgasił ostatniego papierosa na kamiennym murze i pstryknięciem posłał niedopałek w dół, na idealnie przystrzyżoną trawę na błoniach. Skrzaty się tym zajmą, od tego są.

– Dobranoc, Sybillo. Nie siedź za długo.

– I tak nie mam nic lepszego do roboty – mruknęła niskim, sponiewieranym przez lata nadużyć głosem. – A ty załatw sobie randkę na potańcówkę, zanim Dumbledore cię wyręczy. Wiesz, że chętnie to zrobi.

– Zapytam Filcha. Może pożyczy mi kota.

– Zawsze możesz też pójść ze starym Argusem – zaproponowała Trelawney, otoczona kłębami dymu niczym Pytia. – Jak na mój nos wybitnie pasujecie do siebie pod względem charakteru, ale mogę jeszcze dla pewności sprawdzić w enneagramie.

– Wal się, Syb.

– I tobie też dobrej nocy, Sev!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro