13. Snape
Moi drodzy, i tak oto mamy koniec!
Mam nadzieję, że bawiliście się na Nietoperzach
równie dobrze, jak ja <3
Nothing I can see but you when you dance, dance, dance
Feeling good, good, creeping up on you
So just dance, dance, dance, come on
All those things I shouldn't do
But you dance, dance, dance
And ain't nobody leaving soon, so keep dancing
(Justin Timberlake: Can't Stop the Feeling)
Niemal dokładnie w rok po wydarzeniach pamiętnego Balu Bożonarodzeniowego w Hogwarcie Severus Snape układał się wygodniej na leżaku pod rozłożystym parasolem, który znakomicie chronił go przed ostrym słońcem. Upał stanowił w zasadzie jedyny minus życia na rajskiej wyspie malowniczo położonej w archipelagu Hawajów. No i piasek. Dostawał się dosłownie wszędzie i potrafił zirytować... Przynajmniej przez pierwsze miesiące, teraz stał się już w zasadzie częścią codziennej egzystencji. Były mistrz eliksirów wysmarował się jak masłem kremem z filtrem własnej produkcji (na razie dostępnym w sprzedaży wyłącznie w Australii, ale rozmowy na temat globalnej dystrybucji trwały), dlatego pierwszy poranny drink omal nie wyślizgnął mu się z tłustych palców. Nic nie szkodzi, dostarczany prosto z Kuby rum nigdy się nie kończył, płynął tutaj jak woda.
– SKOŃCZYŁAM!
Sinistra padła jak długa w piach u jego stóp, obsypując go z góry na dół fontanną bielutkich jak cukier drobinek. Zamachała radośnie rękami i nogami, tworząc na plaży parodię gwiazdy.
Ostatecznie był grudzień i święta za pasem.
– W końcu, wreszcie, koniec końców – paplała uradowana. – Wykreśliłam całą mapę nieba na przyszły rok. Warto było zarwać kolejną noc, żeby mieć to z głowy. Możesz powiadomić ten, no, rynek zbytu, że jesteśmy gotowi.
Aurora jak to Aurora. Pewnie zeszła prosto z obserwatorium, w którym zdążyła się jeszcze przekimać od świtu do teraz. Cała była upaćkana atramentem – niebieskie palce, zacieki na białej bluzce, a nawet wielka plama na udzie tuż poniżej linii szortów. Severus siłą powstrzymał się, żeby jej nie zetrzeć ręką. To byłoby jednak wielce niestosowne.
– Nie tak szybko – ostudził jej zapał. – A co z interpretacją? Nie zamierzam nikomu opychać niekompletnego produktu.
– Spadaj, Sev. To nie moja działka. W kwestii fatalistycznego bajkopisarstwa gadaj z Syb.
I właśnie, jakby w odpowiedzi na jej wezwanie, lśniące tysiącem odcieni lazuro-błękitu wody oceanu rozstąpiły się, a spomiędzy fal wynurzyła się ni kobieta, ni syrena, tylko Sybilla Trelawney we własnej osobie. Odziana w nieco zbyt odważny kostium kąpielowy, który przed krytycznym wzrokiem mistrza eliksirów osłaniał naturalny płaszcz z falujących romantycznie włosów. Okazało się, że jedynym, czego przez tyle lat brakowało im do szczęścia, była odrobina słonej, morskiej bryzy. Obecnie imponowały puszystością i kręciły się jak szalone. W przyjemnie zwrotnikowej strefie klimatycznej rozwiązała się również kolejna zagadka. Wielka wróżka z Hogwartu wcale nie nosiła tylu warstw odzienia, ponieważ sprawiało jej to szczególną przyjemność. Po prostu w pełnym przeciągów zamku było jej zimno jak cholera. Dlatego teraz szła w kierunku Severusa i Aurory brzegiem oceanu, przywdziawszy się jedynie w lekkie pareo. W jednej dłoni niosła morską muszlę wyjątkowej urody, w drugiej wiadro wijących się tajemniczo, mocno zdezorientowanych meduz.
– Proszę bardzo, świeży połów – zakomunikowała, stawiając zdobycze przed Snape'em.
– Dziękuję, Sybillo, jestem wielce zobowiązany.
– Serio, Sev – westchnęła. – Mógłbyś wreszcie nauczyć się pływać.
– Nie sądzę, dobrze mi na lądzie. Przypominam również, że tropiki to nie był mój pierwszy wybór...
– I zostałeś przegłosowany – przypomniała mu z satysfakcją Aurora. – Żadna z nas nie miała ochoty odmrażać sobie tyłka na Islandii.
– Widocznie znajdowałem się pod mylnym wrażeniem, że wykształcona adeptka astronomii doceni fakt...
– Nie – przerwała mu od razu. – Tutejsze obserwatoria całkowicie spełniają moje oczekiwania. Poza tym umówiliśmy się, że obowiązuje demokracja.
– Niestety.
Koleżanki lepiej od niego znosiły ekspozycję na światło słoneczne, nie dostawały ciągle alergicznej wysypki. Skóra Aurory była już przyjemnie złotawa, Charity piegowata jak indycze jajo, a Septimy... no, też czerwona, ale jednak mniej chorobliwie niż jego własna. Z kolei Sybilla z powodzeniem mogłaby uchodzić za rdzenną mieszkankę wyspy.
Wspominając ich wspólne początki, Severus bardzo chciałby powiedzieć, że były nieskończoną drogą przez mękę... Ale wcale nie. Jeśli wziąć pod uwagę zwariowane zbiorowisko, jakie stanowili, dogadywali się raczej sprawnie. Dobrze wiedzieli, co ryzykują, jeśli nie uda im się osiągnąć porozumienia ani nauczyć współegzystować. Za plecami czekała tylko wojna i śmierć... Więc wszędzie indziej, niezależnie od wymuszonego towarzystwa, mogło być tylko lepiej.
Tym bardziej, że wszyscy byli nieźle wyposażeni na nową drogę życia. Severus zgromadził przez lata znośne oszczędności, podobnie Septima, która nie wydawała chyba ani grosza z pensji na osobiste przyjemności. Charity dysponowała przyzwoitym spadkiem, a Aurora nakradła dość cennego sprzętu, który zgodziła się w razie finansowych tarapatów tymczasowo zastawić w lombardzie. Jednak to tak naprawdę Trelawney uratowała dzień. Bo gdy wszyscy razem bez końca zastanawiali się, co też piątka czarodziejów może robić dla zysku w mugolskim świecie, właśnie ona znalazła idealne rozwiązanie. Pod naciskami przyznała się, że od lat – wobec braku należnego szacunku po czarodziejskiej stronie – pisze horoskopy dla mugoli.
– Mugole? – prychnął Snape. – A co oni mają do tego?
– Rasista – zarzuciła mu Trelawney.
– Faszysta – poprawiła Septima.
– W stanie spoczynku – przypomniał.
Charity nie bawiła się w długie wyjaśnienia. Po prostu pogrzebała w torbie i wydobyła stamtąd wymięte babskie czasopismo, które zabrała na drogę. Przewróciła kilka stron, po czym podsunęła mu pod wielki nos szpaltę z horoskopem dla dwunastu znaków zodiaku.
– Khm. – Nie znalazł na to komentarza.
– Spod jakiego znaku jesteś, Severusie? – zapytała.
– Pomijając Nietoperza – zaznaczyła Sinistra.
– Myślę, że pasowałby Skorpion – zaśmiała się nauczycielka mugoloznawstwa, która z radością odkryła, że z dala od szkoły jego mroczne spojrzenie peszy ją znacznie mniej.
– Jest Koziorożcem – zamknęła dyskusję Sybilla, profesjonalistka w swoim fachu. – Oziębły, sztywny, pracoholik. Koziorożec jak malowanie.
– „Gwałtowne zmiany w życiu zawodowym i osobistym" – przeczytała mu tymczasem krótki horoskop Charity. – No proszę, pasuje jak ulał! I jeszcze „warto wykonać komplet podstawowych badań". Pomyśl o tym.
– Na głowę, jak rozumiem – sarknął Snape. – Ktoś płaci za takie głupoty?
– Oj, żebyś się nie zdziwił! – Trelawney wybuchła charczącym śmiechem starego alkoholika. – Płacą prawdziwą, brzęczącą monetą!
Horoskopy – oto przepis na sukces! Przesądni mugole kochali wróżby, numerologię i cygańskie karty. Był to dotąd zupełnie nieodkryty przez czarodziejów rynek zbytu, po prostu marzenie! Zebrana naprętce grupka uciekinierów z Hogwartu (i przy okazji totalnych oszołomów) przypadkowo posiadała wszelkie niezbędne w tej branży umiejętności.
Obudzona w środku nocy Aurora Sinistra potrafiła wykreślić mapę nieba z zamkniętymi oczami.
Septima Vector mogła wyliczyć wszystko, co tylko chcieli (o ile umieli jej to odpowiednio wytłumaczyć). A przy tym i tak zajmowała się już zawodowo numerologią, musiała ją tylko podrasować pod oczekiwania mugolskiego odbiorcy.
Sybilla Trelawney miała dość bezczelności, by wróżyć, ile chcieli. Ani trochę jej to nie męczyło, bo na taką okazję czekała całe życie. Akurat w tym wypadku im więcej plotła od rzeczy, tym lepiej się sprzedawała. Po drugiej stronie nikt nie potrafiłby zweryfikować jej domniemanego talentu i podejrzanego dziedzictwa. Nikogo to nie obchodziło, jeśli tylko czytało się płynnie.
Pochodząca z mugolskiego domu Charity Burbage zajęła się kontaktem z klientami. Wiedziała, w jaki sposób się do tego przygotować, jak ubrać i co mówić. Znała też tytuły magazynów i nazwy wydawnictw, o których nie słyszała Trelawney. Razem idealnie się uzupełniały.
Specjalnością Severusa Snape'a szybko stała się negocjacja stawek. Ilekroć zjawiał się w sali konferencyjnej, potencjalni kontrahenci stawali się bardziej otwarci na dyskusję. Czasami wyłącznie z powodu paraliżującej grozy, innym razem... trzeba było im nieco pomóc ciśniętym w strategicznym momencie zaklęciem. Po takich rozmowach obie strony zwykle wychodziły zadowolone. A jedna z niewyobrażalną ulgą.
Zanim jednak mogli obrócić swój koncept w złoto, wszyscy musieli przysiąść fałdów i nadrobić wiadomości z zakresu mugolskiej idei horoskopów oraz ich interpretacji. Najlepsza w tym okazała się oczywiście Sybilla, która na zawołanie wylewała z siebie całe potoki nonsensów. Robiła jednak przy tym tyle błędów ortograficznych i literówek, że Aurora musiała wszystko poprawiać i jeszcze raz przepisywać na czysto. Sama Sinistra skupiała się oczywiście na opisywaniu gwiezdnych układów, w czym nikt nie mógł jej dorównać, a z kolei romantyczna Charity szybko wyrosła na ekspertkę od horoskopu partnerskiego (najwyraźniej istniało coś takiego).
Dla pozostałej dwójki opanowanie absolutnie niesubtelnej i pozbawionej choćby namiastki logiki sztuki pisania horoskopów okazało się ponad siły. Na przykład Severus był bardzo nieszczęśliwy. Tak bardzo, że Sinistra musiała go brutalnie przywołać do porządku: jeśli wyobrażał sobie, że po ucieczce z Hogwartu zostanie wielkim wezyrem, na którego będzie robić cały babski harem, to grubo się pomylił. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności niedługo później mistrz eliksirów odkrył trzy tak cudowne słowa, jak homeopatia, aromaterapia i olejek eteryczny. Dzięki temu otrzymał specjalną dyspensę i od tego dnia mógł się zajmować tym, w czym spisywał się najlepiej. Przerabiał najprostsze eliksiry ze swojego podręcznika na takie, które nic nie robiły, ale lepiej pachniały, po czym trzepał je na litry i sprzedawał po znacznie zawyżonej cenie. Jak łatwo się domyślić, wkrótce tonął po szyję w robocie.
Septima, której zwyczajnie brakowało wyobraźni do zmyślania wróżb, zaczęła na własną rękę wyplatać geometryczne amulety. Były odmienne od wszystkiego, co znajdowało się ówcześnie na rynku, a zatem schodziły jak świeże bułeczki. Od czasu do czasu próbowała też przepchnąć u Severusa swój własny pomysł na malutkie wydawnictwo krzyżówkowe. Na razie pozostawał oporny, ale ona była nieludzko cierpliwa, mogła poczekać na bardziej sprzyjający układ gwiazd.
Oczywiście tak wyglądało to wszystko wyłącznie na samym początku. Wtedy jeszcze dobrze nie rozumieli gestów niewidzialnej ręki rynku. Sprzedawali swoje horoskopy do istniejących gazet, wykorzystując kontakty Sybilli. Taka dłubanina nie przyniosła jednak zadowalających Snape'a zysków, dlatego z czasem uruchomili własne wydawnictwa. Fantazja Trelawney nie znała wszak granic, jeżeli chodzi o prorokowanie kolejnych nieszczęść. Przygotowywali coraz więcej wydań specjalnych na każdy temat, stopniowo wyrastając na horoskopowego potentata. Od tamtej pory dorobili się już całego grona redaktorów, korektorów, a także czegoś, co Charity z dumą nazywała „copywriterami". Nikt z pozostałych czarodziejów nie miał pojęcia, co owo barbarzyńskie słowo znaczy, ale grunt, że zgadzali się robić to samo za psie pieniądze. Wygodne życie na rajskiej wyspie zostało zabezpieczone. Teraz podwykonawcy odwalali większość roboty, o ile Aurora dostarczyła wykresy nieba, Sybilla „ogólne prognozy", Septima wzory, Severus receptury, a Charity biznesplan. Poza tym wolny czas mogli spędzać, jak im się żywnie podobało.
Dlatego w urocze przedpołudnie tuż przed świętami Bożego Narodzenia Sybilla nurkowała w falach, Septima budowała wyjątkowo realistyczne zamki z piasku, a Severus wielkopańskim gestem wręczał Aurorze drinka na pierwsze śniadanie.
– Smacznego – rzuciła Charity, z wdziękiem aportując się tuż obok nich. Niczego nie potrąciła i ani odrobinę nie wzburzyła sypkiego piasku. Uszczęśliwiona dygnęła w wymyślnym ukłonie.
Sinistra zaczęła spontanicznie klaskać.
– No wreszcie!
– Bardzo dobrze, panno Burbage – pochwalił łaskawie profesor Snape.
Zdolności magiczne Charity bardzo się podniosły, zyskując jednocześnie na jakości, odkąd osobiście zajął się udoskonalaniem jej pożałowania godnej edukacji. Nie wyobrażał sobie, jak przy tak mikrych zdolnościach mogła bez przeszkód zdać SUM-y i OWUT-emy – i tym bardziej radował się, że na zawsze porzucił pracę w oświacie. A może była to po prostu wyrafinowana zemsta? Skoro on musiał pisać horoskopy oraz absurdy w stylu „wróżb Nostradamusa na każdy miesiąc roku", ona w nagrodę odsiadywała wieczory, warząc Eliksir Słodkiego Snu i ćwicząc zaawansowane zaklęcia. Z pozytywnym skutkiem.
Jednak prawdziwy powód, dla którego Severus nieustannie opracowywał kolejne kursy doszkalające i zmuszał swoje towarzyszki do ciągłego rozwijania umiejętności magicznych, był o wiele bardziej prozaiczny. I na wszelki wypadek tajny, żeby nie wpadły w histerię. Severus musiał jednak spojrzeć prawdzie w oczy: był jedynym w grupie w pełni wytrenowanym magiem, a to nie wystarczało. Nadal egzystowali w bardzo niebezpiecznym świecie, a on nie mógł wziąć całej ochrony na siebie. Potrzebował pomocy przy zaklęciach zabezpieczających, maskujących, a w skrajnym wypadku również – bitewnych. Musiał czuć, że może na nich polegać, a Salazar świadkiem, że nie dostały mu się imponujące talenta.
– Czy ja też mogłabym prosić o coś do picia? – zagadnęła Charity.
– Naturalnie.
– Dziękuję bardzo.
Wysławiała się też o wiele lepiej i prezentowała elegancko w dopasowanym kostiumie. Energicznym kopnięciem pozbyła się szpilek, kilkoma ruchami dłoni rozplotła ciasnego koka na głowie, a wypchaną dokumentami aktówkę odłożyła na stoliczek pod wielkim parasolem Severusa. Wracała z porannego spotkania na szczycie i wyglądała na bardzo, ale to bardzo zadowoloną.
– Zwariowani Azjaci, pracują nawet w święta! Ale za to przynoszę dobre wieści – pochwaliła się. – Mamy szansę na własną linię kosmetyków naturalnych. Musimy tylko zorganizować burzę mózgów i postanowić, czy chcemy się specjalizować w konkretnych potrzebach.
– Syb napomykała coś o kręconych włosach – przypomniała sobie Aurora. – To jakaś nowa obsesja.
– Tak, dobry trop! Całkowicie wolny rynek, nikt się tym jeszcze nie interesuje, a jest potencjał. Mogę przygotować na jutro analizę. Co o tym myślisz, Severusie?
– Spocznij, Charity – uspokoił ją. – Mamy czas. Jeżeli zbyt szybko przyjmiemy pierwszą ofertę, nie damy szansy konkurencji na wystosowanie korzystniejszej kontrpropozycji.
– Przemówił Ślizgon!
– A co tam słychać w Hufflepuffie, panno Burbage? – skontrował, unosząc złośliwie jedną brew.
– Mam nadzieję, że już nigdy się nie dowiem. – Uśmiechnęła się szczerze i z prawdziwą radością, nadal maltretując służbowego koka. Jasne włosy rozsypały się wokół jej twarzy. – Po drodze tutaj zgarnęłam pocztę z domu. Sowy nie radzą sobie z klimatem, warto rozważyć zmianę.
– Nie jestem pewien, czy hawajska kaczka przeżyłaby podróż, ale możemy zacząć trenować papugi albo albatrosy.
Wspomniany dom znajdował się niedaleko plaży, ale już za linią piasku, w centrum zapewniającego cień ogrodu. Kiedyś był hotelem, a w przyszłości miał stać się magiczno-mugolskim bioenergoterapeutycznym (Severus przeczytał gdzieś to słowo i wyjątkowo przypadło mu do gustu) spa ze specjalną ofertą dla chętnej klienteli wywodzącej się z obu stron barykady. Na razie owo ambitne założenie wiązało się jednak ze zbyt dużą ilością papierologii i problemami natury technicznej: jak połączyć jedno z drugim, sprawnie załatwiając pozwolenia? Dlatego budynek faktycznie pełnił tymczasowo wyłącznie funkcję domu i zapewniał dostateczną liczbę rozsądnie rozlokowanych, pojedynczych sypialni, żeby nie budzić jakichkolwiek zastrzeżeń natury moralno-obyczajowej.
Charity podała „Proroka Codziennego" Severusowi, „Astromagię" przekazała Aurorze, a dla siebie zatrzymała „Czarownicę". Wkrótce pojawiła się przy nich także oderwana od zamków Septima, żeby odebrać swoją porcję krzyżówek.
– I jak tam wojna? – zapytała ciekawie, zerkając na okładkę „Proroka".
Snape z przemądrzałą miną zaszeleścił gazetą.
– Najwyraźniej powoli wygasa. Jeśli wierzyć prasie, właśnie wyłapują ostatnich Śmierciożerców, a warto zauważyć, że już na wstępie nie było ich zbyt wielu.
Wieczór, gdy Severus Snape sam wykreślił się z wojennego równania, okazał się brzemienny w skutki – i to nawet nie w sposób, jakiego można by się spodziewać. Przede wszystkim w szkole magii, w której nagle zabrakło połowy kadry, trudno było choćby marzyć o kontynuowaniu Turnieju Trójmagicznego. Przynajmniej szczęśliwie się złożyło, że w związku z całym tym chaosem, nie szukano ich specjalnie gorliwie. Ale fakt, że nie znaleziono, i tak zakrawał na cud, skoro tylko Severus mógł rzucać stosowne zaklęcia osłonowe. Inkantował je bez przerwy dzień i noc, praktycznie nie śpiąc, w czym jako tako wspierała go jedynie dostatecznie zdolna Aurora. Sybilla nie trzeźwiała z wielkiej radości, a pozostałe czarownice nie bardzo ogarniały, co się dzieje (z czego jedna chyba wyobrażała sobie, że ucieczka będzie wyglądać zupełnie inaczej i mniej liczebnie). W każdym razie zanim Dumbledore się na coś zdecydował, Snape zdążył się zabezpieczyć na wszystkich frontach. Nie dotarli wtedy jeszcze na Hawaje, bo młoda demokracja miała się kiepsko, ale znajdowali się już na właściwym szlaku.
A tymczasem działy się kolejne szokujące rzeczy. Pewnego dnia Alastor Moody usiadł do śniadania w Wielkiej Sali, a z miejsca wstał już Barty Crouch Junior. Chyba nawet on sam do końca nie ogarniał, jak to się stało, a odpowiedzi w tym względzie mógłby udzielić mu wyłącznie nieobecny mistrz eliksirów. Szkolna pracownia od lat była oczkiem w głowie profesora Snape'a, najbardziej ukochanym projektem naukowym, który zastępował wszystko w jego smętnym życiu. Dbał o nią ze starannością zahaczającą o nerwicę natręctw, zbierał wyłącznie najlepsze składniki od najlepszych dostawców, których swoimi wymaganiami i tak wpędzał w chorobę. Prywatny magazynek Severusa był skarbcem skrywającym majątek, jakiego nikt z tych ignorantów nie doceniał. Dlatego gdy Barty został go pozbawiony i musiał polegać wyłącznie na ogólnodostępnych produktach... Pomylił się w porannej dawce o wiele gorszego jakościowo eliksiru wielosokowego.
I boom! Jeden Śmierciożerca zniknął z Hogwartu, jeden nagle zmaterializował się w samym środku śniadania! Snape śmiałby się w kułak z tej ironii losu, gdyby nie było to poniżej jego godności.
Nikt nigdy się nie dowiedział, na czym właściwie polegał plan cudownie zmartwychwstałego młodego Croucha. Służby Ministerstwa Magii trafił tak jasny szlag, że potraktowali go Pocałunkiem Dementora, jeszcze zanim wyciągnęli wszystkie zeznania. Autorzy mieli jednak okazję dobrze się przyjrzeć wyraźnemu tatuażowi na jego przedramieniu i dało im to do myślenia. Turniej Trójmagiczny, na który spadło już tyle katastrof, został ostatecznie skompromitowany, jeżeli chodzi o kwestie bezpieczeństwa, a następnie rozpędzony na cztery wiatry. Trwającą edycję przerwano, unieważniono i odłożono na święty nigdy. Wszystkie departamenty miały aktualnie ważniejsze problemy do rozwiązania.
Paradoksalnie plotki o powrocie Czarnego Pana początkowo rzeczywiście obróciły się na niekorzyść Jasnej Strony. Pisano o reaktywacji Śmierciożerców i skokowym powiększaniu się ich szeregów. Zapanował strach, chaos informacyjny i powszechna panika. Severus też czuł niepokój, rozdrapując do krwi swój własny, piekący jak demony Mroczny Znak. Ale nadal inkantował wszelkie zaklęcia, jakie tylko przyszły mu do głowy (teraz już z pomocą Aurory i zreformowanej Charity), wmuszał w siebie mocne eliksiry i... No, nadal się nie modlił, ale chwilami był już tego bardzo bliski. Ból jednak z czasem mijał, a tatuaż coraz bardziej bladł. Cokolwiek planował największy czarnoksiężnik, wielki Lord Voldemort, najwyraźniej ze szczętem nie wypaliło... I to już któryś raz z rzędu. Nie odzyskał pełni mocy. Wprawdzie również nie umarł, ale jeśli Severus miał wierzyć barometrowi na własnym ramieniu, wiele czasu mu nie zostało.
W zasadzie w kwestii Voldemorta Severus Snape żałował tylko jednej rzeczy. Nie mógł być na miejscu, gdy Czarny Pan piskliwie zapytał: „Gdzież, ach, gdzież jest mój ulubiony mistrz eliksirów?" i osobiście udzielić mu elokwentnej odpowiedzi: „W dupie".
Zabawne, ile w życiu człowieka może zmienić jedna dobra decyzja. Gdyby posłuchał dyrektora, prawdopodobnie pieprzyliby się z całym tym czarnomagicznym burdelem jeszcze dobre kilka lat, zapewne do czyjejś (potencjalnie jego) usranej śmierci. A tak czarodziejski świat w jednej chwili nabrał ulubionej przez Moody'ego (tego prawdziwego) stałej czujności i dziejowa katastrofa jakoś powoli rozeszła się po kościach.
– Czy myślicie, że kiedyś tam wrócimy? – rzuciła w zamyśleniu Charity. – Do domu?
– Chuja! – odkrzyknęła jej Sybilla pluskająca się wśród szumiących fal. – Ja nigdzie nie wracam. Pierdolę!
Severus obojętnie wzruszył ramionami. On akurat nie miał do czego wracać. Na Hawajach był tak samo w domu, jak gdziekolwiek indziej. Wiedział, że Aurora i Septima miały rodziny, z którymi czuły się blisko związane, bo zdarzyło mu się je eskortować w odwiedziny z zachowaniem wszelkich środków ostrożności. Sybilla nawet tym nie była zainteresowana, a Charity odwlekała moment wizyty, twierdząc, że to nie aż takie ważne, aby bez potrzeby narażać bezpieczeństwo operacji. Co zapewne stanowiło kod na: „średnio się dogaduję z bliskimi i w zasadzie wszystko mi jedno".
– Właściwie możemy prowadzić ten interes z każdego miejsca na świecie – stwierdziła panna Burbage. – Głupio się ograniczać zarówno do Anglii, jak i do Hawajów. Uważam, że powinniśmy głosować.
– Zanim cokolwiek postanowimy, musimy się przekonać, że to na pewno koniec – zauważyła rozsądnie Sinistra. – Głupio byłoby się po tym wszystkim wpakować w sam środek bałaganu.
– Przypominam, że nawet jeśli Czarny Lord kiedykolwiek powstanie, a trzeba przyznać, że zabiera się do tego z dupy strony, to przesrane ma co najwyżej Wielka Brytania – przerwał ich polityczne gdybania chłodny ton Severusa. – Nigdy dotąd nie udało mu się dostać z propagandą dalej niż do Francji, a i tam nie odniósł wielkich sukcesów.
Wprawdzie gdy mistrz eliksirów zaczynał ten wywód, mówił to wyłącznie na ich potrzeby. W trakcie uświadomił sobie jednak... Że to rzeczywiście prawda. To zabawne, jak rok szlajania się w szerokim świecie może zmienić perspektywę. Nagle cała afera z Lordem Voldemortem, Śmierciożercami i Dumbledore'em wydała mu się taka malutka i nieważna jak przygraniczne potyczki skłóconych watażków. I jakie szczęście, że to już nigdy nie miało być jego zmartwieniem.
Poprawił się na leżaku, zakładając ręce za głowę.
Brak problemów stanowił cudownie nowe i odświeżające uczucie.
– Pójdę się przebrać – rzuciła Charity, która powoli zaczynała się pocić w eleganckim kostiumie. – Pamiętajcie, żeby od czasu do czasu wyciągnąć Sybillę z wody, zanim się rozpuści. Ach, i zapomniałabym! Septimo, dzisiaj ty zajmujesz się obiadem.
Wszyscy jęknęli zgodnie, z Vector na czele.
– Zdaję sobie sprawę, że to bolesne dla żołądka, ale taka jest demokracja – ucięła pretensje panna Burbage. – Potem trzeba będzie się jeszcze zastanowić, co robimy w święta... Spisałam już kilka pomysłów, wydrukuję ja na popołudnie.
Kobiety powoli rozeszły się w swoje strony. Septima ruszyła za Charity do domu. Nie miała przy sobie akurat ani ołówka, ani różdżki, a nowe krzyżówki prosiły się o uwagę. Jak zwykle miała też pewnie kilka pytań co do organizowania posiłków. To zdecydowanie jej nie szło. Sybilla pluskała się w wodzie i nic jej nie obchodziło. Przy Severusie została jedynie Aurora. Zaproponował, że przywoła dla niej drugi leżak, ale wolała wygrzewać się na ciepłym piasku. Śmiała się do niego, osłaniając oczy od słońca, i nadal drażniła wielką niebieską plamą na udzie.
No tak.
Istniał jeszcze jeden aspekt całej sprawy, o którym Snape myślał rzadko, a jeśli już go sobie uświadamiał, to nie mógł spać po nocach.
Nie ulegało wątpliwości, że od roku ukrywał się, mieszkał i blisko współpracował z czterema kobietami. Aż CZTEREMA. Rodziło to niestety pewne uzasadnione obawy. Mogły się pojawić określone oczekiwania. Wystąpić nieprzewidziane przeszkody. Nawet on sam czuł czasami pokuszenie, zwłaszcza gdy Aurora patrzyła na niego w ten sposób znad drinka z parasolką. Postanowił jednak nie podejmować żadnych działań w niepożądanym kierunku. Musiał dbać o odpowiednią dynamikę w swoim haremie... komunie... spółce... Grupie towarzyskiej – to dobre, bezpieczne słowo. Dopóki wszystko układało się gładko, nie warto było narażać poprawnych stosunków ogólnych z powodu sentymentalnych głupot. Poza tym, gdyby przyszło co do czego, musiałby jej wyznać kilka kłopotliwych rzeczy. Trochę sekretów z poprzedniego wcielenia jeszcze mu zostało...
Naturalnie liczył się też z możliwością, że pewnego dnia one wszystkie oszaleją (bo hormony i wola boża to nie przelewki), a wtedy jak dobry opiekun będzie musiał je powydawać za mąż. W takim układzie zapewne zostawiłby sobie jedną... Choćby dla porządku i z czystej przyzwoitości.
– A którą byś wybrał? – zapytała czujnie Sinistra, od niechcenia przetaczając w palcach różdżkę.
O tak, lekcje legilimencji były jednym z wielu błędów, jakie popełnił na samym początku. Na swoją obronę mógł powiedzieć jedynie, że nie spodziewał się, iż którakolwiek coś z tego załapie.
– Sam kazałeś mi ćwiczyć – odpowiedziała niewinnie Aurora.
– Już żałuję.
– No więc? – nie poddawała się. – Która?
Severus bardzo się starał zachować odpowiedź dla siebie albo udawać, że żadnej nie ma. Jednak wbrew jego woli natychmiast rozbłysła w jego myślach jasna jak Gwiazda Polarna.
Aurora z aprobatą skinęła głową.
– Bardzo ładne porównanie, Sev.
– Staram się, jak mogę.
– Zauważyłam. Jesteś już prawie cywilizowanym facetem.
– Tak mi przykro.
– A ja myślę, że wcale.
Severus całkiem poważnie zastanowił się nad jej słowami. Przez dwadzieścia cztery godziny na dobę był uwięziony na wyspie, użerał się z wszędobylskim piaskiem, upałem i alergią. Jeśli zapomniał wetrzeć w siebie kilku litrów kremu do opalania – umierał. A do tego musiał non stop paradować w krótkich spodenkach...
Nie, niczego nie żałował.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro