Rozdział 12
Chłopaki cieszyli się jak głupi do sera, co raz spoglądali na nieświadomego Łukasza i czekali, aż włączy nawiew.
A wszystko przez małą niespodziankę upchaną w nawiewie.
Specjalnie wyłączyli nawiew. I nawet gorąco i wrażenie siedzenia w saunie, ich nie zniechęciło. Cierpliwie czekali na ruch Łukasza.
Na ich szczęście nie musieli długo czekać.
Już po 5 minutach zgrzany chłopak wychylił się do przełącznika i włączył chłodny nawiew na pełną moc.
W tym samym momencie nawiew zachrzęścił, a z kratki wyleciała chmara żółtych krążków i to prosto w twarz zszokowanego chłopaka.
Łukasza zaczął krzyczeć i machać rękami chcąc się, choć trochę osłonić.
Nie dawało to zbyt dużych skutków.
Nawiew był włączony na maksa, a ziemniaczane krążki nieźle już podrapały mu twarz.
Po chwili „amunicja” się wyczerpała, a nieźle przestraszony chłopak, w końcu mógł się uspokoić.
Dopiero teraz dotarły do niego śmiechu chłopaków.
Łukasz uśmiechnął się chytrze i obrócił do Adama.
– Chipsy? Serio? Jako broń w nawiewie?– spytał z grobową miną, po czym wyszczerzył się szeroko i zawołał. – Mocne. Naprawdę niezłe. Tego się nie spodziewałem. Jednak z was Krejzole.
Marcinowi, Jankowi i Adamowi automatycznie zrzedły miny i gapili się na niego jak na wariata.
Bo jakiego normalnego człowieka cieszy taki żart. A żeby zareagować w ten sposób, na pewno trzeba być nienormalnym.
– Łukasz, czy wszystko z Tobą w porządku?– spytał z troską Marcin.
Na to chłopak zaśmiał się i odparł:
– A czemu ma nie grać? Bo mi robicie wyjątkowo wredne żarty? Ja też się dobrze bawię.
– Ty wariacie. Jaja sobie z nas robisz. Chcesz nas wkurzyć – zawołał zbulwersowany Janek. Był już czerwony, ten wymoczek robił sobie z niego żarty.
Dopiero po jego słowach połączył fakty, Łukasz specjalnie ich wkurzał udawaną radością z żartów, chciał im odebrać frajdę z kawałów.
– Coooo? Ja? Nie możliwe – odparł Łukasz, specjalnie przeciągając końcówki. Byli wredni, wyjątkowo. Dlatego miał zamiar dodatkowo im to utrudnić.
– To przygotuj się na lepsze – zaśmiał się Adam.
Na jego słowa Łukasz trochę zbladł, a w głowie zrodziła się niepokojąca myśl
„Chyba tego do końca nie przemyślałem”.
Przez cała drogę Łukasz musiał zmierzyć się z jakże rozwiniętą wyobraźnią kolegów. Co następny żart, to bardziej wredny.
Gdy już wjechali do miasta, chłopak miał nadzieję, że tu już mu darują. Niestety.
Przed jednym ze skrzyżowań Janek nachylił się do Marcina, coś szepcząc. Marcin tylko potakiwał, po chwili wszyscy uśmiechnęli się złowieszczo.
Łukasz odruchowo ścisnął mocniej pas.
Po chwili dojechali do skrzyżowania. Światło zaświeciło się na czerwono.
Gdy tylko auto stanęło, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Marcin odpiął mu pas, Adam otworzył mu drzwi, a Janek bez skrupułów wypchnął go na ulicę.
Gdy Łukasz tak leciał, nieubłaganie zbliżając się do czarnego asfaltu, doszedł do dwóch wniosków. Po pierwsze: całe szczęście, że z jego strony nie ma następnego pasa ruchu. A po drugie: że ma koszmarnych kolegów, nie mógł, z nimi nawet pożartować.
Gdy poszkodowany postanowił przesiąść się jednak do Tomka, ruszyli dalej.
***
Gdy po piętnastu minutach krążenia, wjechali na właściwe osiedle i zaczęli szukać odpowiedniego numeru domu.
Jakie było ich zdziwienie, gdy okazało się, że dom chłopaka był wielki.
Zbudowany z drzewa, z wieloma załamaniami, do tego dwie kukawki i masa okien. Zrobiony trochę na staro. Po prostu był piękny, duży, ale nie przytłaczający i w odpowiednim guście.
I do tego piękny ogródek. Aż dziw, że taki dom stał na obrzeżach miasta.
Gdy wjechali na podwórko, pierwsze co zobaczyli to sporych rozmiarów garaż i przed nim, piękne autko.
Tomek na to się uśmiechnął. Pamiętał ten niepozorny samochód. Wyglądał spokojnie, ale pod maską była bestia.
Gdy wysiedli, Iwona od razu ruszyła do auta.
– Piękny, śliczny. Volkswagen Golf pierwszej generacji, wersja amerykańska zwana Rabbit. Super. Pewnie wzmacniana. Widać, że buda jest mocniejsza. I klatka bezpieczeństwa w środku, czyli wyczynowy. I ten lakier. Cudo. A światła i alusy– wołała podekscytowana.
– Racja. Fanka Volkswagenów.– Zaśmiał się Tomek.
Iwona zaczęła obchodzić auto z każdej strony Jednak gdy stanęła z tyłu, zobaczyła wyjeżdżającego spod auta chłopaka. Krzyknęła odruchowo i cofnęła się kilka kroków.
Reszta od razu do niej podbiegła. W tym czasie chłopak zdążył wydostać się spod auta i teraz patrzył na nią ciekawie.
– Jeremi!– zawołał Tomek, by po chwili przyjacielsko go uściskać.
– Czyli to ten twój kolega?– spytała podejrzliwie Iwona.
– Tak. Poznajcie Jeremiasza.– Przedstawił chłopaka.– Jeremi poznaj moich przyjaciół: Ela, Marcin, Janek, Adam i Łukasz. No i moją siostrę Iwonę.
– Miło mi – dodał, uśmiechając się przyjaźnie. Chłopak był wzrostu Marcina, jednak był chudszy. Ciemne blond włosy, ciemne, wręcz czarne oczy i nie za mocno zarysowana szczęka. Był w podobnym wieku co Tomek. Może troszkę starszy.
– Mów co słychać, dawno się nie widzieliśmy – mówił, cały czas się uśmiechając Tomek.
– Wiele się wydarzyło od naszego ostatniego spotkania półtora roku temu.– Zaśmiał się Jeremi i już miał zacząć opowiadać, gdy wtrąciła się Iwona.
– Naprawdę chętnie posłucham waszych plotek, bo czuję, że mogą być ciekawe. Jednak przed nami stoi piękne auto. Pokaż przynajmniej silnik.
Na jej słowa chłopak zaśmiał się tylko głośno i ruszyłby otworzyć maskę. Wszyscy od razu zebrali się, by zobaczyć.
– Widać, że każdy w waszym gronie to zapaleniec samochodowy.
– Cóż, nie zadajemy się z byle kim – dodał Marcin.
Gdy otworzył maskę, rozległo się kilka gwizdów.
Silnik 2.3 w benzynie. Sam w sobie nie był imponujący, ale była tam jeszcze mocna turbosprężarka. Z nią osiągał przynajmniej 550 koni mechanicznych. A do tego masa poniżej 1 tony. To auto nie jechało, ono leciało. Widać, że silnik był z całkiem innego auta. Jednak w tym Golfiku było widać, że ktoś naprawdę włożył w niego serce. Silnik był dopracowany i zadbany.
– Łał.– Wyrwało się komuś.
– To skoro już obejrzeliśmy mój skarb, to zapraszam do domu.– Zaproponował Jeremi.
– Jestem za – dodał Tomek.
Iwona również pokiwała zgodnie głową. Jednak idąc w kierunku domu, co chwila oglądała się, tęsknię za Golfem.
Gdy podeszli do drzwi na ich drodze stanął kot. Wszyscy na jego widok stanęli zdziwieni. Wyglądał mocno podejrzanie, chodził jakoś bokiem, do tego miał dziwne potargane futro, ale zadziwiająco błyszczące.
– Nie dziwcie się. I nie głaszcie. Ma tymczasowy uraz do ludzi.– wyjaśnił Jeremiasz, uprzedzać Adama, który już schylał się, by go pogłaskać.
– Co? Czemu?– Od razu spytał. To on w ich towarzystwie był kociarzem.
– Powiedzmy tak. Trudne przeżycia. Moja babcia jest roztrzepana i nie patrzyła, jak wrzucała pranie do pralki. A Garfield, ten o to tu kot – powiedział, wskazując na rudego kota – Lubił spać w pralce. Tak oto skończył wyprany i, mimo że minął już ponad miesiąc, nadal śmierdzi Kokolino.*
Wszyscy automatycznie się skrzywili.
– Tylko jak on to przeżył?– spytała Ela ciekawie.
– Miał dużo farta. Odkryliśmy to, gdy moja mama weszła do łazienki sprawdzić, ile jeszcze będzie to trwało.
Jak otworzyliśmy bęben, wystrzelił jak z procy i do dziś nas omija. No, chyba że wołamy na jedzenie. My już się przyzwyczailiśmy, ale gości zawsze zaskakuje – zaśmiał się.
Tomek jeszcze raz spojrzał na kota. Gruby, rudy, śmieszne futro niczym potraktowane lakierem do włosów i pogarda w oczach. Zaintrygował go ten kot.
– Dobra chodźmy do domu, mamy sobie dużo do opowiedzenia.
– Zdecydowanie macie. No dawaj, opowiedz, jak Cię zgarnęli do wiezienia.- zaśmiała się Iwona. Tomek miał tylko ochotę ją trzepnąć w tył głowy, za długi język.
– Co?– Od razu zaśmiał się Jeremiasz.
– Siostra.– Warknął.– Nie umiesz panować nad językiem, to go nie używaj.
Mówiąc to, patrzył na nią spod byka.
____________
*Kokolino- jakby ktoś nie znał, to jest to płyn do prania.
A co do historii o kocie to zdarzyło się naprawdę, ale kot ma się dobrze, żyje pełnią życia. Mimo podejrzanego futerka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro