Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17

Loki

Skupiłem się. Znalezienie jej nie było dla mnie trudnym zadaniem. Wiedziałem już, gdzie jest, zajrzałem więc szybko w jej myśli, chciałem wiedzieć, czy już się trochę uspokoiła. O Boże, niech ktoś mi pomoże kiedy tylko przeczytałem tą myśl, szybko teleportowałem się na miejsce. Chwilę pozniej stałem między nią a pięcioosobową grupą żałosnych, Mitgardzkich mężczyzn, w dodatku pijanych.
- Co do cholery? - krzyknął jeden z mężczyzn. Zaśmiałem się.
- Loki? Co ty tu robisz? - zapytała Gwen. - Radzę sobie - warknęła.
- Właśnie widzę - parsknąłem, po czym wbiłem sztylet w brzuch jednego z nich.
- Loki! - krzyknęła z wyrzutem.
- A masz lepszy plan? O ty gnoju - krzyknąłem, gdy jeden z napastników wbił mi w bok nóż motylkowy. W odwecie szarpnąłem go za włosy i poderżnąłem mu gardło. Właściwie, po prostu uciąłem mu łeb. Rzuciłem jego głowę w stronę Gwen, która stała tam, gdzie zanim przybyłem.
- Łap, na pamiątkę - uśmiechnąłem się złośliwie, na co ona skrzywiła się z niesmakiem.
- Jesteś obrzydliwy.
- Może byś mi pomogła? - zapytałem, nokautując trzeciego przeciwnika.
- Niby bym mogła, ale radzisz sobie całkiem nieźle - stwierdziła, oglądając swoje paznokcie. Kobiety... Za nimi nie nadążysz.
Kiedy miałem już załatwić czwartego, Gwen ni z tego ni z owego stwierdziła:
- Zostaw ich, niech uciekają. Będą mieli nauczkę - po czym, gdy napastnicy nadal stali w miejscu, zszokowani, dodała, uśmiechając się złośliwie - No już, spieprzać, zanim się rozmyślę.
Po tym jednym, krótkim zdaniu, dwójka uciekła z krzykiem.
Czyżbym nie docenił jej wcześniej? Może jednak nie jest taką naiwną, niezdarną sierotką, za jaką miałem ją wcześniej...
Wtedy do głowy przyszedł mi pewien pomysł.

Gwen

Po tym, jak ci idioci uciekli z krzykiem pomyślałam, że może bycie zimną suką nie jest takim złym pomysłem? W każdym razie, całkiem dobrze czułam się, widząc przerażenie w ich oczach. Należało im się. Lokiemu zresztą też. Jednak gdy zobaczyłam, jak łapie się pod bok, żeby zatamować krwawienie, uznałam, że nie mogę go tak zostawić. Wróg czy nie, uratował mnie.
To znaczy, poradziłabym sobie bez niego, ale liczy się gest.
- Chodź, opatrzę ci to - mruknęłam, bez słowa kierując się w stronę wyjścia z uliczki, a potem w stronę mojego domu. Loki dotrzymywał mi kroku.
- Czemu chcesz mi pomóc? - zapytał, jakby od niechcenia.
- Pomoc za pomoc. Nie myśl, że to cokolwiek znaczy - warknęłam.
- Chyba nie masz zamiaru być marionetką Fury'ego? - zadał kolejne pytanie.
- Chwila... Czytałeś mi w myślach? - fuknęłam, a kiedy przytaknął, zatrzymałam się gwałtownie. Podeszłam do niego i strzeliłam go w pysk.
- Świetnie, policzkuj mnie ile chcesz, ale nie zmieni to faktu, że robisz z siebie popychadło - mruknął Loki.
- Niby jak? - zapytałam, nie patrząc w jego stronę. Wiedziałam, co ma na myśli.
- Dobrze wiesz. Przyjmujesz polecenia od kogoś, kto nie ma do ciebie za grosz szacunku. - zaczął, niby niepozornie - Gwen, ty od nikogo nie powinnaś przyjmować rozkazów! - zmrużyłam oczy i położył mi rękę na ramieniu. Ku zdziwieniu i jego, i mojemu własnemu, nie zrzuciłam jej z siebie. - Nie ktoś taki jak ty.
Nic nie odpowiedziałam, jednak po jego słowach z każdą minutą narastały we mnie wątpliwości. Coraz bardziej nabierałam pewności, że Loki ma rację.
Dotarliśmy do mojego domu, a raczej przed jego okno. Weszłam przez nie, po czym gestem wskazałam Lokiemu, żeby zrobił to samo. On tylko popatrzył na mnie ze zdziwieniem malującym się w jego zielonych tęczówkach.
- No co? Nie miałam kluczy. Wchodzisz?
Chwilę później był już obok mnie. Zapaliłam światło. Akurat o prąd nie musiałam się martwić, bo Tony regularnie opłacał rachunki, żeby chociaż trochę mi pomóc, po tym, jak nie zgodziłam się zamieszkać razem z nim. Chciałam zachować choć odrobinę samodzielności, było mi to potrzebne.
Loki usiadł na kanapie, a ja poszłam po apteczkę. Miałam tam wodę utlenioną i róźne inne rzeczy pomocne w takich sytuacjach.
Podeszłam z apteczką do Lokiego, który widząc mnie, uśmiechnął się wrednie.
- Pani pielęgniarka przyszła? Czyżbyś znalazła swoje powołanie? - zapytał złośliwie.
- Uwielbiam twoje żarty, ale ich nie cierpię - mruknęłam, po czym dodałam - No, muszę ci to opatrzyć, więc zdejmij proszę to... coś - powiedziałam, wskazując na górną część jego stroju.
- Aż tak bardzo chcesz zobaczyć mnie w negliżu? - zaśmiał się.
- Ani trochę. Ale muszę - warknęłam, krzyżując ręce na piersi. - Wrócę, jak się ogarniesz - stwierdziłam, wychodząc z salonu.
- Uwielbiam, kiedy się denerwujesz - krzyknął za mną, zaczynając odpinać róźne części swojego stroju - No choć popatrzeć.
- Ani mi się śni - odkrzyknęłam. - Jeszcze jedno słowo, a wylecisz stąd na zbity pysk.
Podeszłam do niego kilka minut później, stwierdziłam, że za wkurzanie mnie może trochę poczekać. Uklęknęłam przed nim, wzięłam jakąś mokrą szmatkę i obmyłam jego bok z zaschniętej krwi. Patrzył na mnie tylko z zaciekawieniem. Szybko przemyłam jego ranę wodą utlenioną i zabandażowałam.
- Co miałeś na myśli, mówiąc "Nie ktoś taki, jak ty"? - zapytałam, gdy skończyłam. Loki powoli zaczął się z powrotem ubierać. Właściwie, musiałam przyznać, zwyczajnie i po ludzku, że klatę to miał całkiem niezłą. Właściwie, ogólnie był przystojny... STOP. Gwen, nawet nie waż się tak myśleć.
- Właśnie o tym chciałem porozmawiać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro