Przyjaciel (One-shot 1k wyświetleń)
Dziękuję za tysiaka! Miłego czytania!
- Gwen, czy masz ochotę iść na spotkanie z wynalazcą? Odbywa się za pół godziny - zapytała uprzejmie pielęgniarka, zaglądając do mojego małego, białego pokoju, lub raczej, jak ja zwykłam go nazywać, do Trupiej Celi. Dlaczego nazwałam tak swój pokój? To przez ściany w tym białym odcieniu, który kojarzył mi się z kostnicą. Oprócz mnie mieszkały tu też trzy dziewczyny. Olaine chora na depresję, Maggie, która w trakcie ataku szału próbowała zabić swojego nauczyciela, i Loraine, chora na anoreksję, która trafiła do nas tylko dlatego, że w innych pokojach nie było już miejsca. Niestety, cała trójka wyszła na przepustkę na trzy dni - były Święta Bożego Narodzenia i szpital pozwolił im wrócić na trzy dni do rodzin.
Ja nie miałam do kogo wracać. Co nie zmienia faktu, że wcale nie powinno mnie tu być. Nie chciałam tu być.
Po śmierci Carlin próbowałam się zabić. Nałykałam się jakiegoś szajsu, nawet nie pamiętam, co to było, wiem tylko, że znalazłam to w szafce swojego chłopaka. To właśnie on znalazł mnie nieprzytomną na podłodze i zawiózł do szpitala. Zwykłego, na płukanie żołądka. Potem stamtąd trafiłam tu, do psychiatryka. Nie lubiłam tego pokoju, ta biel doprowadzała mnie do szału, robiłam wszystko, by choć na chwilę się z niego wyrwać. Uznałam, że zgoda na spotkanie z tym wynalazcą, jak nazwała go pielęgniarka, będzie do tego dobrą okazją. Pewnie jak zwykle przyprowadzili kogoś zupełnie nieznanego, jak ostatnio, gdy sprowadzili aktora, który zagrał rolę epizodyczną w serialu... emitowanym 10 lat temu.
- Mhm. Trochę - potwierdziłam, przewracając się na drugi bok.
- Dobrze. Ubierz się, spokojnie, a ja przyjdę po ciebie - posłała mi promienny uśmiech, którego nie miałam siły odwzajemnić.
Odkąd umarli moi rodzice, a potem i Carlin, nie miałam już siły na nic. Ani na uśmiechanie się, ani na życie.
Kiedy pielęgniarka wyszła, niemrawo wstałam z łóżka, po czym założyłam czarną koszulę i moje lekko za duże, dżinsowe spodnie. Odkąd tu jestem, a jest to już jakieś pół roku, sporo schudłam, tak, że spodnie lekko zsuwały mi się z pasa. Nie mogłam jednak pomoc im paskiem, gdyż został mi zabrany, tak samo jak każda inna rzecz, która potencjalnie mogłaby służyć do kolejnej próby samobójczej.
Przez kolejne piętnaście minut siedziałam w pokoju, rozpamietując wypadek rodziców i pożar domu rodzinnego. Trwałabym tak, wpatrzona w ścianę, jednak przyszła po mnie pielęgniarka.
Razem zeszłyśmy do sali, która zazwyczaj służy do terapii grupowej - siadamy sobie w kółeczku, na krzesłach lub czasem na dywanie, i opowiadamy, co nam się przydarzyło od ostatniego spotkania i jak się czujemy. Oczywiście, najlepiej było mówić, że czujemy się dobrze. Przynajmniej w moim przypadku. Nikt wtedy nie wypytywał mnie, co się dzieje i co mogą zrobić, abym poczuła się lepiej. Doskonale wiedziałam, co mogą zrobić. Wypuścić mnie stąd. Jednak taka możliwość nie wchodziła w grę.
Weszłam do sali i aż przetarłam oczy ze zdumienia. Na krześle, przy stole, siedział nie kto inny, tylko sam Anthony Stark. Na dywanie w kącie siedział Collin, chłopak z Zespołem Stresu Pourazowego. No i nikt więcej. Tylko ja, Collin i Stark.
- Będzie tak stać, czy wejdzie? - zapytał Stark pielęgniarkę, bo nadal stałyśmy w drzwiach.
- Ja tu jestem - z trudem zdobyłam się na powiedzenie czegokolwiek. Pielęgniarka gestem pokazała mi, żebym weszła. Usiadłam jak najdalej Collina. Jego obecność najczęściej sprawiała... kłopoty. Współczułam mu, jednak wolałam zachować dystans. Gdy wpadał w szał, lepiej było być jak najdalej.
Dopiero teraz zauważyłam, że na stoliku przed Starkiem leży bardzo dużo śrubek i innych kabli, no i na wpół rozmontowany robot.
Stark uśmiechnął się, po czym wyjął śrubokręt z kieszeni.
- Młody, chcesz pomajstrować? - zapytał, podając Collinowi przedmiot.
Ten patrzył na niego w milczeniu przez chwilę, po czym nagle zaczął krzyczeć, wydzierać się w niebogłosy. Wyrwał Starkowi śrubokręt z ręki i zamachnął się na niego.
Szybko poderwałam się z podłogi, po czym rzuciłam się na Collina, wykręcając mu rękę i przyszpilając do ściany. Wtedy wpadło dwóch pielęgniarzy, którzy wyprowadzili go z sali.
- Co tu sie stało? - zapytał Stark. - Co z nim teraz będzie?
- Pewnie znowu przywiążą go pasami, aż się nie uspokoi, albo dostanie jakieś leki. Nikt nie mówił, że nie wnosi się takich rzeczy? - zapytałam że stoickim spokojem.
- Ale żeby śrubokrętu... No, nieważne. Ładna akcja - pochwalił mnie. - Jak masz na imię?
- Gwen. A ty jesteś Anthony Stark, wiem - westchnęłam.
- Poprawka. Tony Stark, geniusz, filantrop i miliarder - puścił mi oko, na co ja się zaśmiałam. Po raz pierwszy od ponad pół roku. - Za co tu siedzisz?
- Próba samobójcza. Nieważne... - odparłam, siadając na dywanie.
- Ważne. Co się stało? - Stark usiadł obok mnie. Jedno spojrzenie w jego oczy wystarczyło, bym powiedziała mu to, czego nie chciałam mówić psychologom.
Opowiedziałam mu wszystko, od wypadku rodziców, po pożar domu i śmierć Carlin. Płakałam. Słuchał uważnie, a w jego oczach malowało się szczere współczucie.
- No... Nieźle - tylko tyle zdołał z siebie wykrztusić po mojej opowieści. - Dlatego jesteś tu, zamiast w domu na Święta...
- Tak, ale nie przejmuj się, radzę sobie. - posłałam mu słaby uśmiech, który mówił wprost co innego.
- Nie pozwalam. - stwierdził stanowczo.
- Na co? - zapytałam, mocno zdezorientowana.
- Na twoją samotność. Spedzisz te święta ze mną i Pepper - powiedział, patrząc mi w oczy.
Z nim? Właściwie, lepsze to niż nic. Ale to nie miało prawa się udać.
- Nie pozwolą ci - zaczęłam smutno, jednak Stark mi przerwał.
- O co się zakładamy? - uśmiechnął się łobuzersko. - Proponuje zmywanie po Wigilijnej kolacji dziś wieczorem - powiedział, po czym wyszedł na kilka minut. Potem wrócił, oznajmiając radośnie:
- Załatwione. Idziemy.
Do tej pory nie wiem, jak to zrobił.
Od tamtej kolacji Tony i ja jesteśmy dla siebie jak brat i siostra. Były to bardzo udane święta, niestety po nich musiałam wrócić do szpitala. Jednak Tony odwiedzał mnie tak często, jak się dało, a ja dzięki niemu powoli wyrywałam się z sideł myśli samobójczych.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro