Rozdział 47 - Mała kopia Deana
Rudowłosa dziewczyna leżała w łóżku czytając komiks o Gwiezdnych Wojnach i czekała, aż jej chłopak wróci z łazienki. Był późny wieczór, za oknem padał deszcz, a w pokoju paliła się tylko jedna lampka z jej strony łóżka. Starała się skupić na tym, co czytała, jednak jej myśli uciekały do tego, co wydarzyło się tego dnia. Niewiarygodne, po tylu latach znów zobaczyła Deana. Jej dawny przyjaciel przyjechał do miasta, a ona tak po prostu na niego wpadła. Cieszyła się ogromnie, że los sprawił, że znów się z nim spotkała.
Gabriel wyszedł z łazienki i w samej bieliźnie położył się obok Charlie i westchnął. Sięgnął po swoją książkę i okulary.
- Mogłeś być milszy - usłyszał i westchnął. Nici z czytania, ze spokojnego wieczora i seksu przed snem. Wiedział, że tak będzie. - Widać, że się starał. Przyjechał tu po latach, to było dawno, może się zmienił? A może nic nie czuje do Casa? Przyjechał tylko zobaczyć, czy coś się zmieniło i odwiedzić nas?
Gabe odłożył książkę z powrotem na szafkę nocną.
- Wierzysz w to? Poza tym mam prawo być dla niego taki, dobrze pamiętasz, co się wydarzyło - powiedział jeszcze spokojnym głosem. - Boję się po prostu, że to dla Castiela będzie zbyt duży cios. Niedawno pozbierał się po tym, dopiero niedawno, Charls i w końcu ruszył do przodu. Spotyka się z kimś, znalazł pracę, to naprawdę dużo jak na niego - był bardzo dumny ze swojego braciszka.
Rudowłosa usiadła i spojrzała na narzeczonego. Jak zawsze nic nie rozumiał, musiała mu wszystko tłumaczyć, żeby na coś otworzył oczy.
- Wiem, ale... Musisz przyznać, że byli ładną parą - uśmiechnęła się, jednak nie widząc aprobaty blondyna wywróciła oczami. - Rozchmurz się, nic się nie stanie. Dean nie spotka się z Casem, dobrze wie, jakie to może mieć konsekwencje - odchrząknęła. - A nawet jeśli... To co z tego? Cas sobie poradzi, jest już dorosły...
- Nie jest dorosły, Charls, on nigdy nie będzie dorosły.
- Nie rób z niego kaleki - oburzyła się. - To, że choruje na jakiegoś Aspergera nie znaczy, że jest jakiś opóźniony w rozwoju. Poza tym słyszałeś, to bardzo lekka odmiana choroby, normalnie myśli, po prostu wolniej i nie rozumie niektórych zachowań i boi się ludzi. Gabe, z nim jest naprawdę dobrze, skoro poszedł do pracy, kogoś ma, niech to w końcu do ciebie dotrze - odetchnęła starając się uspokoić.
Odkąd dowiedzieli się o chorobie chłopaka Gabriel dmuchał i chuchał na niego, jakby był ze szkła, takiego naprawdę cieniutkiego i miałby się w każdej chwili stłuc. Miał za sobą traumę, wciąż był na lekach, ale wydoroślał, zmężniał i miał własny rozum. Wszyscy na niego uważali, ale czasem dla Charlie to była przesada. Ona traktowała go normalnie, jak zawsze, uroczym było dla niej to jego niezrozumienie w oczach gdy poruszała niektóre kwestie. Lubiła go takiego jaki był i już naprawdę miała dość tego, jak Gabriel się zachowywał wobec brata.
- Dzieciak dużo przeżył i nie chce, żeby znów próbował targnąć się na swoje życie - wykrzyknął, a Charlie zamilkła i zmarszczyła brwi.
- A kiedykolwiek próbował? No nie bardzo - parsknęła. - To, że kilka razy zranił sobie nadgarstek nie było próbami samobójczymi.
- Ale robił to przez tego gówniarza i dlatego nie pozwolę mu się zbliżyć do Castiela - uniósł głos, odkręcił się do niej plecami i przykrył. To miało oznaczać, że koniec tematu, ale Charlie nie miała zamiaru zaprzestać.
- Chyba sobie kpisz. To jest nie fair. Okej, Dean nawalił, ale minęło już sporo czasu, więc daj im się spotkać i niech sami zobaczą, czy jest szansa, by do czegokolwiek wracać. Powtórzę ci, Gabrielu, oni są dorośli - gdy narzeczony nie dawał już oznak, że jeszcze ma coś do powiedzenia, pokręciła głową i zgasiła lampkę. Bez dobranoc położyła się jak najbliżej końca łóżka i obrażona zamknęła oczy.
***
Dean Winchester obudził się na niewygodnym łóżku hotelowym i mocno wyciągnął wydając z siebie nieokreślony dźwięk. Nie cierpiał takich łóżek, zbyt twarde, mało poduszek i zbyt gruba kołdra, przez co było mu zimno przez całą noc, bo gdy się przykrył dusił się i pocił. Usiadł i dotknął stopami zimnej podłogi. Trochę się rozbudził i ziewnął szeroko. Rozejrzał się po pokoju i westchnął. Drugi dzień w Kansas, raczej nie zostanie tu zbyt długo, nie miał dla kogo. Oprócz Charlie, która o dziwo przyjęła go z otwartymi rękami.
Wstał i poszedł pod prysznic. Gorąca woda zmyła z niego trochę złego humoru, jednak ciągły obraz Castiela w wypożyczalni dołował go. Wciąż wściekał się na siebie, że nie wszedł do środka i się nie przywitał. Może nie byłoby tak źle? Może... Cas by się ucieszył na jego widok. Parsknął pod nosem wycierając się do sucha. Był głupcem, jeśli naprawdę myślał, że Castiel mógłby chcieć go zobaczyć. Minęło tyle lat, na pewno nie miał ochoty go teraz spotkać. Z tą myślą ubrał się i wyszedł na zakupy. Musiał kupić coś na śniadanie, bo po wczorajszych wydarzeniach kompletnie zapomniał, że powinien cokolwiek jeść. Szedł przez park, poranne słońce ogrzewało jego twarz. Minął kobietę z dzieckiem siedzącą na ławce. Moment...
- Lisa? - stanął przed dziewczyną. Młody chłopiec, na oko miał z 10 lat i wyglądał na... Małą kopię Deana, siedział obok matki i jadł loda. Chłopakowi stanęło serce i zrobiło się słabo, że musiał usiąść.
Dziewczyna po chwili dopiero spojrzała na niego i rozpoznała. Otwarła szeroko oczy i zamrugała kilka razy.
- Dean?
Zanim blondyn się uspokoił minęło kilka chwil. Ale... Jak to? Przecież robili testy i wyszło, że nie jest ojcem, a te dziecko było... Podobne do niego? Jak?
- Co ty tu robisz? - zapytała Lisa. Mały Ben wstał i pobiegł za jakimś psem, najwidoczniej jego zwierzakiem.
- To mój syn? - zapytał nagle wprost. Coś kazało mu zapytać, teraz, w tym momencie bez zbędnych słów. Przecież to niemożliwe.
- Ben? Nie, przecież od razu po porodzie zrobiliśmy test i wyszło, że to dziecko Marka - przyznała, patrząc na syna, który właśnie rzucał patyk psu. Uśmiechnęła się. - Pewnie zapytasz mnie, czemu jest do ciebie podobny? Bardzo mi ciebie przypomina, ale... Ma oczy Marka. Też tego nie rozumiem, z czasem zaczynałam się zastanawiać, czy może badanie nie było błędne, ale to niemożliwe. Po prostu tak wyszło, że jest podobny - wzruszyła ramionami i spojrzała na Deana. - Nie masz o co się martwić.
Kamień spadł mu z serca. Może i chciałby mieć dziecko, widząc taką małą kopię siebie poczuł nie tylko strach, ale i jakąś dziwną dumę. Mimo to ucieszył się, że to nie jego syn.
- Ponowię pytanie, co tu robisz? Słyszałam, że wyjechałeś tuż po tym jak... - zamilkła.
- Tak, wyjechałem po próbie samobójczej - dokończył za nią. - Przyjechałem odwiedzić moje rodzinne miasto. A ty wróciłaś do Kansas?
- Tak, gdy skończyłam szkołę wróciłam tu i zeszłam się z Markiem. Od roku jesteśmy małżeństwem - uśmiechnęła się i pokazała dłoń z obrączką na palcu serdecznym.
Chłopak pokiwał głową. Wszystkim powodziło się w życiu, tylko nie jemu.
- Więc gratuluję spełnionej miłości - odwzajemnił uśmiech i westchnął. - Ja nie zostanę tu na długo, pewnie jutro lub pojutrze wyjadę i wrócę do cioci.
Dziewczyna pokiwała głową. Siedzieli w ciszy patrząc na małego chłopca, który ganiał za owczarkiem niemieckim.
- Przepraszam za to, co zrobiłam - powiedziała nagle wciąż patrząc przed siebie. Nosiła się z zamiarem przeprosin już od kilku lat. Żałowała, że zniszczyła to, co urodziło się między nimi, że zmarnowała taką szansę. Dean był idealnym kandydatem na chłopaka, męża i ojca, a ona jako młoda nastolatka po prostu go wykorzystała. Przez bardzo długi okres swojego życia pluła sobie w brodę i była wściekła na siebie, że zrobiła mu takie świństwo. Czuła się też winna temu, że chłopak w końcu targnął się na swoje życie, w pewnym stopniu przyczyniła się do tego. Dotarły do niej plotki, że tuż po tym, jak go wykorzystała, chłopak zaczął się okaleczać i było z nim naprawdę źle. - Źle cię potraktowałam i żałuję tego - dodała ciszej.
Znów nastała cisza, a Dean patrzył na nią w zamyśleniu. Zaskoczyła go, nie spodziewał się, że kiedykolwiek go przeprosi. Był ciekawy, czy była świadoma, jak dużo zamieszania i bólu wprowadziła w jego życie, ale i tak ucieszył się, że mimo wszystko miała jakieś przemyślenia o tym. W końcu pokiwał głową.
- Było minęło - oznajmił cicho i westchnął. - Wybaczam ci, cieszę się, że zauważyłaś swój błąd.
Uśmiechnęła się do niego z ulgą. W tym momencie Ben podbiegł do niej.
- Mamo, Bucky wskoczył na mnie i ubrudził mi bluzkę - pokazał Lisie dużą mokrą zabłoconą plamę na jasnym podkoszulku. Zaśmiała się i pokręciła głową.
- Już wracamy do domu - spojrzała na Deana. - Miło było cię znów zobaczyć - uśmiechnęła się do niego ciepło. - Mam nadzieję do zobaczenia - złapała chłopca za rękę i ruszyli przed siebie.
Winchester siedział jeszcze jakiś czas na tej ławce i rozmyślał o dawnych czasach. O swoim pierwszym razie z Lisą w szkolnej toalecie, o tym jak go zostawiła i wtedy pierwszy raz użył żyletki na swojej skórze. Jak potem wparowała do niego do domu i oznajmiła, że jest w ciąży. Poród i pewność, że to jego syn, a na końcu szczęście, gdy okazało się, że go okłamała i nie miał nic wspólnego z tym dzieckiem. Tego dnia poczuł się dziwnie widząc Bena, tak dużego i widocznie podobnego do niego, mimo to cieszył się, że nie był jego.
Wstał w końcu z ławki i ruszył w stronę sklepu. Na szczęście spożywczy wciąż stał w tym samym miejscu, a on chcąc przypomnieć sobie stare czasy wszedł do środka i dokładnie obszedł cały sklep. Dopiero potem, gdy został jeszcze zaczepiony przez starszą panią przy kasie, która go pamiętała i zaczęła wypytywać o Ellen i świętej pamięci Bobby'ego, w końcu wziął koszyk i zaczął robić zakupy. Nie miał pojęcia, co kupić. W pokoju hotelowym miał tylko małą lodówkę i mikrofalę, a nie miał za bardzo pieniędzy na kupowanie sobie jedzenia na wynos. Podszedł do zamrażarki i wyjął kilka pizz mrożonych. To zdecydowanie mu starczy. Odkręcił się i ruszył w stronę napojów. Prawie upuścił koszyk z zakupami.
Przy szafie z sokami i wodami stał nikt inny, tylko Castiel. Obracał w dłoni jakiś karton z sokiem pomarańczowym i czytał etykietkę. Deanowi prawie stanęło serce. Zwłaszcza w momencie, gdy błękitne jak niebo oczy zwróciły się w jego stronę i zrobiły się wielkie jak spodki. To Cas upuścił sok, który trzymał w dłoni. Stali i patrzyli się tak na siebie jak nienormalni. Obaj wstrzymali oddechy i obaj nie mogli się ruszyć. Jakby cały świat nagle się zatrzymał. W końcu Cas zamrugał kilka razy i przechylił głowę lekko na bok, trochę przestraszony. Dean miał ochotę się uśmiechnąć na ten ruch, tak uroczy, casowy.
- Dean? - usłyszał swoje imię wypowiedziane z niedowierzaniem już po raz trzeci od zeszłego dnia, ale tym razem było inne. Tu był bardzo niski, zachrypnięty głos, kompletnie nie pasujący do osoby operującej nim. Cas stanął przodem do Deana i wpatrywał się w niego jakby zastanawiał się, czy jest prawdziwy. - To ty? - tym razem wyszeptał.
Blondyn zebrał się w sobie i z uśmiechem pokiwał głową. Zobaczył, jak błękit jaśnieje, a na twarzy jego byłego chłopaka rośnie delikatny uśmiech. Podszedł do bruneta i podniósł sok z podłogi wciskając mu go w dłoń.
- C-co ty tu robisz? - zapytał znów Castiel, jakby wciąż nie dowierzał, że Dean, Dean Winchester stoi przed nim. Niegdyś jego Dean, ukochany, cudowny, zabawny i taki ciepły. Teraz dużo starszy, dorosły i piękny stał przed nim w małym, starym spożywczaku na rogu podając mu sok, który wypadł mu z wrażenia z ręki.
- Wpadłem was odwiedzić - odezwał się. Tym razem serce prawie stanęło Castielowi, gdy usłyszał ten głos. Niewiele się zmienił, wciąż był niski, ale jego własny był już niższy. Nagle wszystkie wspomnienia go uderzyły, związane z tym głosem, kilka wyznań miłości i innych słów, jakie niegdyś Winchester kierował do niego. Brunet przełknął i spojrzał w zielone oczy. Nagle się odsunął. Nie, nie mógł dopuścić do siebie tych rzeczy, nie chciał znów tego przechodzić. Ten kolor prześladował go w jego snach, potem ciemniejąc, umierając.
Dean zmarszczył brwi widząc, co robi Castiel.
- Nie powinieneś wracać - powiedział chłopak i przycisnął do piersi karton soku. Wyglądał, jakby się bał. - Zostaw mnie w spokoju - dodał jedynie i odszedł szybkim krokiem zostawiając napój na jakiejś półce. Po chwili Winchester mógł usłyszeć dzwonek nad otwierającymi się drzwiami sklepu.
Dean stał jak wryty nie rozumiejąc, co właśnie się stało. Ściskał w dłoni rączkę od koszyka i nie mógł się ruszyć wciąż patrząc w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał jego były chłopak. Była miłość, która znów go uderzyła. Dotknął delikatnie policzka i skrzywił się, bo słowa, jakie usłyszał zraniły go jak ostrze.
Nie mylił się.
Powinien wyjechać.
______________________________
Trochę spóźniony, ale jest ^^
Nasze dwie perełki znów się spotkały, co myślicie? Jestem ciekawa waszej reakcji. Piszcie.
Dajcie znać, jeśli przeczytaliście, to bardzo dla mnie ważne.
Okej, to do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro