Rozdział 43 - Powroty do domu
Charlie mocno uścisnęła Castiela, gdy ten wyszedł razem z Gabrielem z kliniki. Potargała mu włosy i uśmiechnęła się szeroko do niego odsuwając się trochę, by na niego spojrzeć.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo za tobą tęskniłam - wyznała i znów go mocno objęła. Sporo schudł, bo pod palcami czuła prawie samą skórę i kości, ale nie miała zamiaru komentować. Wiedziała, że to nie jest odpowiednia pora, by poruszać temat jego wagi. Teraz powinni się cieszyć.
Cas w końcu opuścił budynek psychiatryka, w którym spędził dobry miesiąc faszerowany mocnymi środkami psychotropowymi i pod ciągłą obserwacją lekarzy i pielęgniarek. Przymknął oczy i wziął głęboki wdech świeżego powietrza, którego nie czuł odkąd zamknęli go w pokoju bez klamek. Ogromnie się ucieszył, gdy jego psychiatra oświadczył na przedostatniej sesji, że jego pobyt w ośrodku dobiega końca. Nic tak nie podziałało na niego jak ta nowina. Od razu wrócił mu apetyt i nawet zaczął się uśmiechać. Odliczał dni do przyjazdu taty, braci, Anny i miał nadzieję, że też Charlie. Nie zawiódł się, wszyscy najważniejsi w jego życiu przyjechali po niego, nowego, naprawionego.
No... Prawie wszyscy.
Został wyściskany przez wszystkich Novaków, Anna narysowała mu laurkę i przytuliła mocno z całych sił. Nawet bliźniaki go objęli, obeszło się bez zgryźliwych komentarzy, o dziwo. Był im bardzo wdzięczny, trochę się rozpłakał z radości i to w ramionach ojca. Był mu wdzięczny, że znalazł dla niego czas i przyjechał go odebrać z tego koszmaru.
No, może nie było aż tak źle, ale wiedział, że nie będzie dobrze wspominać tego miejsca i to nie ze względu na to, jak go traktowali. Było w porządku, lekarze i pielęgniarki byli mili i wyrozumiali, ale... To tu musiał zmierzyć się z najczarniejszymi myślami i to tu musiał wygrać walkę ze swoimi wewnętrznymi demonami. Przyjechał tu złamany, nie myślący racjonalnie. Zamilkł na dobre dwa i pół tygodnia, których nie pamiętał i miał przed sobą jeszcze sporo czasu, by sobie przypomnieć. W pewnym momencie stał się szaleńcem, tym, o których czasem Charlie opowiadała, których widziała w filmach czy przeczytała w książkach. On sam nim się stał, ale teraz... Obejrzał się za siebie... Teraz już to było za nim.
Całe szaleństwo i cierpienie, jakie go opętało, zostawił w tym budynku.
Był już czysty i wolny.
***
Podjechali pod dom i Cas wyskoczył z samochodu uradowany. Spojrzał na budynek i uśmiechnął się do siebie. Tak, w końcu w domu, pomyślał i ruszył za Gabrielem w stronę ganku. Brat otworzył mu drzwi i chłopak wszedł do środka. Nie było go tu ponad miesiąc i nie pamiętał tego, co wydarzyło się w tym domu przed jego pobytem w klinice. Spojrzał na Gabe'a starając się sobie przypomnieć, ale nic mu nie świtało. To było cięższe, niż sobie wyobrażał.
- Witaj w domu - szepnął Gabriel i poszedł do kuchni. Cas ruszył za nim. Na przystrojonym obrusem stole stał duży tort w kolorowe kwiaty i wstążeczki. Był piękny, a na jego górze widniał lukrowy napis "Witaj w domu, Cassie". Chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej. Za nim do kuchni weszła reszta rodziny i Charlie. Nagle zaczął się harmider. Wszyscy po kolei znów zaczęli obejmować bruneta, mówiąc, jak się cieszą, że już wrócił i że jest z nim już w porządku. Cas chyba nigdy nie by aż tak wyściskany i... Niemalże promieniał ze szczęścia. Dzięki temu nie miał nawet czasu na złe myśli, jego najbliżsi się o to postarali. Potem mała Anna chciała na ręce, czego nie potrafił jej odmówić. Trzymając ją na rękach wziął nóż i zaczął kroić tort na kilka kawałków, równo, żeby dla każdego starczyło. Gdy wszyscy dostali swoją porcję, rozsiedli się po kuchni i zaczęli w ciszy jeść, nastał na moment spokój.
Cas przyglądał się każdemu z osobna.
Tata jakby postarzał się o parę lat. Miał już parę siwych włosów, kurze łapki przy oczach i kilka mimicznych zmarszczek przy ustach. Jego twarz zdobiły również ciemne cienie pod oczami, które były oznaką wielu nieprzespanych nocy. Spojrzał na Michaela i Luke'a. Oni również wyglądali na zmęczonych, chociaż wciąż na ich twarzach widniały łobuzerskie uśmieszki. Mimo wszystko zaczęli patrzeć na Casa inaczej, już nie z pogardą w oczach, a bardziej z wyrozumiałością. Anna podrosła, robiąc się małą kopią Castiela, oprócz rudawych włosów oczywiście. Była piękna, a jego nie spuszczała z oczu. Na końcu zerknął na Gabriela i Charlie, którzy stali obok siebie uśmiechnięci. Coś było inaczej, czuł to, chociaż nie umiał do końca opisać co dokładnie. Nie znał się za bardzo na uczuciach, a wyczytywanie emocji z twarzy innych ludzi nie było jego mocną stroną.
Jednak coś się zmieniło.
Charlie co jakiś czas zerkała ukradkiem na Gabriela, uśmiechając się i czasem coś do niego mówiąc. Gabe również zerkał na dziewczynę, która była niewiele niższa od niego i zagryzał wargę. Cas nie do końca znał te odruchy, ale nigdy nie widział ich takich, zwłaszcza Charlie. No, może przy dziewczynach, które jej się podobały.
Całe powitanie trwało jeszcze ze dwie godziny. Robiło się już ciemno, kiedy Charlie powiedziała, że musi już iść.
- Odprowadzę cię - zaoferował się Gabriel i wstał od stołu, przy którym wszyscy wciąż siedzieli. Cas nie za bardzo uczestniczył w rozmowach rodziny tak naprawdę krążących wokół różnych tematów, ale tak było od zawsze, więc nikt nie miał z tym problemów. Najważniejszy był fakt, że siedział z rodziną, odpowiadał na ich pytania i co jakiś czas uśmiechał się.
- Nie musisz, sama dam radę - uśmiechnęła się dziewczyna, jednak sposób, w jakim to powiedziała mówił coś kompletnie na odwrót.
Cas przyglądał się im.
- To żaden problem, naprawdę - uśmiech nie schodził blondynowi z ust, które wciąż przygryzał zerkając na nią. Dziewczyna w końcu ustąpiła i zgodziła się.
- Mogę... Iść z wami? - zapytał młodszy Novak. Trochę się stropił, kiedy obie pary oczu skupiły się na nim.
- No jasne, chodź - ucieszyła się Charlie, tak naprawdę nie chciała być sam na sam z Gabrielem. Co innego poczuł starszy brat Casa, ale nie chciał, żeby chłopak poczuł się odepchnięty.
Wyruszyli powolnym krokiem w stronę domu Charls. Cas już dawno nie szedł tą dróżką. Starał się nie wspominać tych wszystkich momentów, kiedy szli tędy do przyjaciółki razem z nim. Nie chciał w myślach wymawiać jego imienia, po prostu się bał, że w jakiś sposób wspominanie go sprawi, że znów coś mu się stanie, że znów sobie nie poradzi. Mimo to idząc i mijając te wszystkie domy w głowie pojawiały się przebłyski. Tu mnie pocałował, pomyślał przechodząc obok małej dróżki między murem jednego z domów a dużymi krzakami. Coś go ścisnęło mocno w środku, aż zakręciło mu się w głowie. Wypuścił głośno powietrze i starał się wyrzucić ten obraz, to uczucie miękkich ust, tego ciepła bijącego od niego i te dłonie na jego ciele. Nie, nie mógł dłużej o nim myśleć.
- Wszystko okej? - zapytała Charlie nieco zaniepokojona nagłą hiperwentylacją chłopaka. Zatrzymała się. - Cas?
Chłopak spojrzał na nią i chwilę mu zajęło, zanim dotarły do niego jej słowa.
- T-tak. Tak, wszystko okej - pokiwał głową i uśmiechnął się słabo. Nie chciał jej martwić, w końcu dopiero wyszedł z psychiatryka.
- Na pewno? Bo jak coś się dzieje to od razu mów, okej? - przybliżyła się i objęła Casa. Chłopak również ją objął i westchnął. - Myślisz o nim? - zapytała cicho, mając nadzieję, że Gabriel tego nie słyszy. - Nie warto, nie trać na to nerwów - poprosiła i spojrzała na niego. - Wszystko jest super - wyszczerzyła się, na co chłopak odpowiedział uśmiechem.
- Dobra, ptaszki, chodźcie - odezwał się Gabe. Znów ruszyli przed siebie, Gabriel myślący o Charlie, Charlie martwiąca się o Casa, a Cas...
... Myślący o Deanie.
***
Powroty do rzeczywistości nie były takie proste, jakby komuś się wydawało. Ostatni tydzień spędzony na odwyku był koszmarem, ale gdy w końcu wygrał z nałogiem, a przynajmniej tak mu się wydawało, czuł się jeszcze gorzej. Gorączka i wymioty minęły, wrócił mu apetyt i już spał normalnie, jednak koszmary i złe samopoczucie wciąż mu towarzyszyły. Po ponad miesiącu odwyku Dean Winchester został przeniesiony na oddział psychiatryczny. Chłopak oczywiście tego nie chciał, jednak nie był pełnoletni, przez co Ellen decydowała o tym, co będzie się z nim dziać. Dostał własny pokój i leki, których na początku nie chciał brać. Nie wychodził do salonu, nie brał udziału w terapiach grupowych indywidualnych tylko dlatego, że nie brał leków. Wytrwał tak prawie tydzień, gdy w końcu wziął tabletki i... Schował je pod język. Gdy pielęgniarka poszła wypluł je i schował pod poduszkę.
Był ciężkim pacjentem, zdawał sobie z tego sprawę. Nie chciał współpracować, nie chciał tego cholernego leczenia i jedyne czego pragnął to powrotu do domu. Wiedział jednak, że ciocia nie da za wygraną i do tej pory będzie tu siedzieć, aż w końcu się złamie. I się złamał.
Nie było za wesoło, gdy jedna z pielęgniarek odkryła duży zestaw leków antydepresyjnych i psychotropowych pod jego poduszką. Wysłali go do terapeuty, u którego miał bardzo poważną rozmowę. Zagrano mu na emocjach, jednak zrobili to specjalnie, żeby w końcu zaczął walczyć. Nie z nimi, a o siebie.
- Chyba masz dla kogo żyć, prawda Dean? - zapytał go psychiatra nachylając się nad nim siedzącym na fotelu. - Masz rodzinę, ciotkę i wujka, dla których jesteś jak syn, młodszego brata, Sama. Jesteś świadom, co on musi przechodzić wiedząc, że nie chcesz się leczyć? Myślisz, że dziecko w jego wieku powinno się zamartwiać o to, czy jego starszy brat będzie chciał żyć? Zastanów się, Dean, czy chcesz dalej ich ranić? Czy już nie wystarczająco przeżyli niemalże cię tracąc?
Deanem wstrząsnęła ta rozmowa. Nie był pewien, czy to co zrobił lekarz było odpowiednie, ale chłopak w końcu zaczął brać leki, zaczął chodzić na terapię i wracać do normy. Jednak z tyłu głowy wciąż miał słowa psychiatry. Nikogo tak nie zranił, jak Sama, jak ciocię i wujka, jak... Te myśli były najgorsze i wyżynały w nim ogromną dziurę. Czuł pustkę, a świadomość, że prawdopodobnie nigdy już go nie zobaczy sprawiała, że miał ochotę tłuc pięściami w ścianę. Nie umiał sobie wybaczyć i czuł, że nigdy tego nie zrobi. Popełnił najgorszy błąd, coś, czego nie dało się ot tak zamazać, tak po prostu zapomnieć. Skrzywdził go najbardziej ze wszystkich, tego niewinnego chłopaczka o nieskazitelnie niebieskich oczach, którego pokochał, którego chciał kochać i chciał być przez niego kochanym. Zniszczył to, co było między nimi jednym głupim posunięciem, które niosło za sobą katastrofę. Teraz już nie było nic.
Nie było już ich.
Zaczął brać leki i poddał się terapii, ale ani razu nie zaczął tematu o Casie. Lekarz próbował, ale gdy tylko wypowiadano to imię, Dean spuszczał głowę i nie odzywał się. To nie było coś, o czym blondyn chciał rozmawiać, z tego nie chciał się wyleczyć. To była jedyna rzecz, za którą uważał, że powinien cierpieć. Nigdy sobie tego nie wybaczę, powtarzał sobie to niemalże codziennie.
Wciąż go kochał.
Jednak przez następne dwa tygodnie udało mu się stanąć na nogi. Zaczął czuć się lepiej i nie miał już tak okrutnych myśli jak wcześniej. Mógł wracać do domu. Ellen z Bobbym przyjechali po niego, Sam akurat był na kółku chemicznym. Wrócił do swojego nowego domu, którego tak naprawdę zobaczył po raz pierwszy. Inaczej sobie to wyobrażał. Dom był małym bliźniakiem na przedmieściach, na parterze była kuchnia i jeden pokój, w którym mieszkała Ellen, Bobby i mała Jo, a góra była jedynie niewielkim holem, łazienką i pokojem, w którym Sam już idealnie się zagościł. Zajął jedno łóżko, pod samą ścianą. Na półce nad jego głową przymocowana była mała lampka, gdyż chłopiec uwielbiał czytać różne książki do snu. Łóżko Deana stało pod oknem. Było już pościelone i przygotowane dla niego. Jego wszystkie ubrania leżały schludnie poukładane w szafkach, a na półce nocnej stało jego radio z odtwarzaczem kaset. Komuś mogłoby się wydawać, że było idealnie.
Nie było.
Dean od razu poszedł na górę u usiadł na swoim łóżku. Było miękkie, ale nie takie, jak to w jego starym domu. Aż zadrżał na wspomnienie tamtego pokoju, pamiętając, co wydarzyło się tam prawie dwa miesiące wcześniej. Otwarł szafkę półki nocnej i wyjął dwa pudełka, w których od zawsze trzymał kasety odziedziczone po swoim tacie. Włączył kasetę The Foreigner i położył się, zamknął oczy i wsłuchał się w piosenkę Cold As Ice.
Tak zaczął nowe życie.
Życie bez Casa.
_______________________________
No i wleciał kolejny nowy rozdział. Mam nadzieję, że na razie zachowam tempo i nie zaprzestanę tak szybko pisania. Jak wam się podoba nowy rozdział? Szczerze mam wrażenie, że przynudzam, ale postaram się jakoś to... Rozbudować, nadać temu akcji i koloru.
Tak jak mówiłam, zaczęłam 500 słów challenge, może wyjdzie, może nie, ale staram się codziennie chociaż 500 słów napisać, więc trzymajcie kciuki ^^
Proszę o gwiazdki i komentarze, pod poprzednim rozdziałem było mało komentarzy, co trochę mnie zasmuciło, ale co tam, nadrobimy.
Trzymajcie się i do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro