Rozdział 38 - Tak będzie lepiej
Cas, najdroższy!
Jeśli to czytasz to znaczy, że już mnie nie ma. Przez to wszystko, co się stało ja już nie mogę, nie jestem w stanie dalej żyć. Jestem zniszczony, wykończony. Wybacz mi, że wszystko popsułem. Wybacz, że byłem tak samolubny, bałem się zadzwonić i zamiast tego popełniłem największy błąd swojego życia. Kocham cię, kocham mimo tego, co zrobiłem, co powiedziałem. Musiałem, chciałem, byś mnie znienawidził tak jak ja nienawidziłem siebie. Powinieneś mnie znienawidzić i udało się. Widziałem to dziś w twoich oczach. Jednak mam jedną prośbę. Po mojej śmierci wybacz mi to, jak bardzo przeze mnie cierpiałeś. To nie tak miało być, mieliśmy być szczęśliwi. Zapomnij o ostatnim miesiącu i zapamiętaj mnie takim, jaki byłem zanim zacząłem ćpać, zanim wszystko runęło w gruzach. Nie martw się, tak będzie lepiej, dla wszystkich. Gdy będziesz mieć okazję powiedz Sammy'emu, że bardzo go kocham i że będę nad nim czuwać. Nie wierzę w takie rzeczy, ale chcę, by on wierzył, chcę, by był szczęśliwy. Powiedz mu, że jestem z niego dumny. Proszę, nie obwiniaj siebie o to, to tylko i wyłącznie moja wina. Żegnaj mój aniele.
Twój na zawsze,
Dean.
Nikt nie miał pojęcia, że po tym, jak Dean został zabrany przez karetkę do szpitala, Cas wrócił na górę i siedział w tym pokoju jeszcze dobre piętnaście minut. Rozglądał się po pokoju czując, jak adrenalina odpuszcza i wszystkie emocje zaczęły dawać o sobie znać. Zauważył kartkę, która była poplamiona krwią. Wziął ją w dłoń i przeczytał. Tekst wstrząsnął nim, że tylko rozpłakał się jeszcze bardziej. Łkał głośno nie mogąc uwierzyć w to, co się wydarzyło. To nie mogło mieć miejsca, na pewno za chwilę się obudzi i już wszystko będzie dobrze. Będzie mieć znów swojego Deana, będzie znów w jego ramionach, szczęśliwy, kochany, tylko jego. Tak bardzo pragnął, by ten koszmar się skończył.
Ale to nie był sen.
Dean chciał odebrać sobie życie, to było prawdziwe i aż niemożliwe dla niego. Bo gdyby nie on, już by go tu nie było. Złożył kawałek papieru i schował do kieszeni. Nikt nie powinien znaleźć tego listu, ale chciał zachować to dla siebie. W końcu wstał i opuścił dom Winchestera. W czasie drogi do siebie czuł, jak coraz bardziej ogarnia go panika, jak realność tej sytuacji zaczyna go przytłaczać. W końcu dotarł do domu, a gdy zapukał do drzwi i Gabriel mu otworzył rozpłakał się i rozpadł jak nigdy wcześniej. Był cały w zaschniętej krwi, całe dłonie, bluzka i spodnie. Widok był przerażający, że można by było powiedzieć, że właśnie kogoś zamordował, ale blondynowi nawet to nie przyszło do głowy. Ciężko było wyciągnąć z Casa jakiekolwiek informacje, ale w końcu powiedział, czego był świadkiem.
Uratował życie Deanowi.
Gabe'a wstrząsnęły słowa brata. Nie spodziewał się tego, nie miał pojęcia, że Winchester mógłby być zdolny do czegoś takiego. Starał się jakoś porozmawiać z bratem, jednak ten jedynie łkał wtulony w niego. Cały drżał z emocji. Pomógł mu zmyć tą krew i przebrać się w świeże ubrania, tamte musiały trafić do śmieci. Ojciec przyniósł mu herbaty i okrył kocem. Nic to jednak nie pomogło.
W pewnym momencie wstał i pobiegł do kuchni. Blondyn spojrzał na ojca zaskoczony i udali się za nim. Zobaczyli, jak złapał za ścierkę i zaczął myć dokładnie nią ręce pod bieżącą wodą powtarzając, że nie może domyć z nich krwi. Po chwili zaczął je drapać raniąc się aż do krwi. Chuck złapał go mocno za ręce i wyłączył wodę. Chłopak zaczął się wyrywać, zaczął krzyczeć, że to jego wina, że ma krew Deana na rękach. Ojciec mocno objął go i starał się uspokoić. Zajęło to chwilę. Był przerażony.
Nigdy nie widział swojego syna w takim stanie.
Gabriel chciał zadzwonić po karetkę, jednak Chuck nie zgodził się i postanowił samemu pojechać z nim do szpitala.
- Zostaniesz z Anną - oznajmił jedynie i poszedł spakować młodszego chłopaka.
Blondyn nie miał wyjścia, musiał zrobić tak, jak ojczulek powiedział. Gdy tamten poszedł na górę, usiadł przy stole obok Castiela, który teraz siedział już spokojnie wpatrując się ślepo w jeden punkt. Był cały zapłakany, ale wyglądał, jakby już nie miał siły tego robić. Położył dłoń na jego ramieniu i przybliżył się.
- Braciszku? - zapytał cicho. Chłopak jednak nie zareagował, nawet nie mrugnął. Był pewien, że był w szoku. - Cas? Martwię się o ciebie, słyszysz? - naprawdę tak było. To była jakaś paranoja. Zdrada zdradą, ale to co wydarzyło się teraz było czymś, czego sam nie mógł ogarnąć umysłem. Bardzo mu współczuł i chciałby jakoś mu pomóc, jakoś zabrać od niego ten ból, ale niestety...
Było już za późno.
***
Tego było za dużo. Sam miał wrażenie, jakby cały świat wywrócił się do góry nogami. Jego najukochańszy brat chciał odebrać sobie życie. Wiedział wszystko, podsłuchał o czym rozmawiali Ellen i Bobby. Dowiedział się też o tym, że niejaki Jeremy został zatrzymany przez policję, bo to przez niego Dean podciął sobie żyły. Na początku nie miał wstępu do domu, ciocia i wujek zamówili specjalnych ludzi do sprzątnięcia "bałaganu", jaki zrobił blondyn. Nie był głupi, domyślał się jak pokój starszego chłopaka musiał wyglądać. Nie chciał tego widzieć. Na drugi dzień zamiast iść do szkoły pobiegł do szpitala. Podał fałszywy wiek, bo w końcu nie wyglądał na swoje 12 lat i został wpuszczony do brata. Bał się, był przerażony. Nie był pewien, czy chciał go widzieć.
Wszedł do sali, w której leżał Dean i podszedł do łóżka. Był blady na twarzy, podobno stracił sporo krwi i dlatego teraz był w śpiączce. Musiał się zregenerować. Lewa ręka była zabandażowana, Sam nawet nie chciał wiedzieć, co było pod tym opatrunkiem, pamiętał dokładnie moment, w którym nakrył go na okaleczaniu się. Chciał jak najszybciej wymazać ten widok z pamięci. Usiadł na krześle obok łóżka Deana i westchnął ciężko. Teraz życie młodego chłopca wywróciło się do góry nogami. Czemu blondyn był tak uparty, że chciał zrobić mu coś takiego?
Może był dla niego nikim?
Może chciał mu pokazać jak on się czuł, gdy odeszli rodzice?
Nie miał pojęcia czym zawinił, że piegowaty chciał to zrobić, ale wiedział, że to jego wina. Może był tylko gówniarzem, ale już rozumiał pewne sprawy. Czemu nie wspierał go po zerwaniu z Castielem? Dlaczego nie pobiegł do cioci Ellen, gdy zobaczył to, co Dean sobie robił? Był wtedy na niego wściekły, a teraz? Czuł jeszcze większą złość na niego, był obrażony, że chciał go zostawić.
Siedział przy nim tak pół godziny i wciąż rozmyślał. W końcu wrócił do domu i od razu pobiegł na górę. Czuł się załamany, nie wiedział już co powinien zrobić. Mógł tylko czekać, by Dean się obudził. Ominął pokój brata szerokim łukiem i zamknął się u siebie. Zagłębił się w lekturze starając się jakoś odpędzić myśli o tym, co się wydarzyło.
***
- Ja nie wiem co powinniśmy zrobić - oznajmiła Ellen. Właśnie ułożyła do snu małą Jo i wróciła do kuchni. Dziewczynka na szczęście nie była do końca świadoma tego, co się stało. Kobieta musiała zachować kamienną twarz przy niej. Przy stole siedział jej mąż, Bobby i popijał zimne piwo. Niedawno wrócił z pracy i zjadł kolację. - Jestem załamana tą sytuacją, Bob - usiadła obok niego.
Mężczyzna położył dłoń na jej dłoni i uścisnął ją chcąc dodać jej otuchy.
- Poradzimy sobie. Byliśmy ślepi, ja też nie zauważyłem, jak bardzo źle jest z Deanem i że bierze, ale damy radę. Znamy teraz problem i gdy tylko się obudzi, zabierzemy go do lekarza - oznajmił. - A ten dzieciak, który doprowadził go do takiego stanu trafi za kratki, już ja się o to postaram.
Kobieta złapała mocno za rękę męża.
- Nie rozumiesz? On chciał sobie odebrać życie, chciał nas zostawić - rozpłakała się pozwalając znów emocjom nią zawładnąć. - Zabierzemy go jak najdalej stąd. To miejsce jest już zbyt skażone. Najpierw moja siostra, teraz on... Widziałeś te kartki, które zostały rozwieszone po całej szkole? Dean nie będzie mieć tu życia - łkała, a Bobby objął ją. - Gdzie popełniłam błąd?
- Nigdzie, kochanie - gładził jej plecy starając się ją uspokoić. Wiedział jak bardzo ważne było dla niej wychowanie synów Mary. Zawsze miały ze sobą dobry kontakt, zawsze były blisko, a po jej śmierci Ellen obiecała sobie, że zrobi wszystko, by zastąpić chłopcom matkę. Nie umiał sobie wyobrazić teraz jej bólu, ale musiał jakoś ją uświadomić, że to nie była jej wina. - On zawsze był chłopcem z problemami, nieźle to ukrył i nie zdołaliśmy niczego zauważyć. Nikt nie zauważył.
Taka była prawda.
Jak on postrzegał starszego Winchestera? Był podobny do ojca, ale przy tym tak bardzo inny. Był niestabilny emocjonalnie, ale inteligentny. Starał się grać twardziela, ale Bobby widział twarz pod maską, tego zranionego dzieciaka. Wiedział, że blondyn ma wyrzuty do rodziców, że ich opuścili, mimo, że nigdy nie powiedział tego na głos. Chciał mu pomóc, ale często się odcinał, odmawiał im mówiąc, że wszystko jest okej. Teraz widział, że mógł nie ustępować tak łatwo, może inaczej by się to wszystko skończyło. Po tylu latach traktował go jak własnego syna, widział jego zainteresowanie motoryzacją, chociaż ostatnimi czasy bardzo się odsunął od pomagania mu w warsztacie.
Ellen odsunęła się od męża i spojrzała mu w oczy wciąż zapłakana.
- Jak mogłam mu na to pozwolić? - znów wtuliła się w Singera i płakała. Długo nie mogła się uspokoić. - Mam przyjaciółkę w Saint Louis, zamieszkamy u niej - odezwała się gdy już się uspokoiła.
- No nie wiem... - zaczął mężczyzna.
- Bobby, to jedyne wyjście, by jakoś uratować temu dzieciakowi psychikę. Pójdzie do nowej szkoły, pozna nowych ludzi i zacznie wszystko od nowa. Chcę dla niego jak najlepiej - powiedziała wycierając łzy w chusteczkę.
Mężczyzna pokiwał głową i westchnął. Może miała rację? Może to było jedyne wyjście?
- A co z tym... Castielem? Przecież jest w nim zakochany, myślisz, że go zostawi? - zapytał nagle.
Kobieta spojrzała zaskoczona na męża, chyba nie mówił tego na poważnie.
- Chyba sobie żartujesz? To jest najbardziej toksyczny związek jaki w życiu widziałam. Nie pozwolę Deanowi widywać się z tym chłopakiem, obaj nie zasługują na to, by przechodzić coś takiego, będzie to lepsze dla nich obu - oznajmiła. - Może uratował mu życie, ale to nie znaczy, że dopuszczę go do Deana.
- Sama wiesz, że zaczęło się to gdy Cas wyjechał - zauważył. - Tak powiedział jego brat i Charlie.
Nie był przekonany, czy to dobry pomysł.
- Tak, ale poradzi sobie, znajdzie kogoś innego, lepszego tam, gdzie pojedziemy, ale najpierw doprowadzimy go do porządku. Pójdzie do kliniki psychiatrycznej, wstanie na nogi. To dobry pomysł, Bobby, bardzo dobry.
Singer poprawił swoją nieśmiertelną czapkę z daszkiem na głowie i westchnął ciężko. Jego żona potrafiła być bardzo uparta i jeśli coś sobie postanowiła, nie było sposobu, by ją od tego odwieźć.
- Dobrze, niech będzie. - zgodził się. - Zadzwoń jutro do swojej przyjaciółki, ja powiemy o tym Samowi, a gdy Dean się obudzi, wyjedziemy stąd.
Ellen ucieszyła się i pocałowała męża w policzek.
- Dziękuję - szepnęła.
Tak będzie lepiej.
_________________________________
W końcu się udało. Wybaczcie mi, że musieliście tyle czekać na rozdział, ale ostatnio miałam trochę na głowie, a mój czas pochłonęło malowanie. Mam do skończenia dwa obrazy i rysuję jeszcze Richa, więc nie było za bardzo czasu na pisanie. Ale już jest ;)
Co myślicie? W sumie znów przejściówka chyba :/
Jak zawsze proszę o gwiazdki i komentarze, bo one bardzo motywują do pracy xx
Pozdrawiam i do szybkiego zobaczenia ^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro